Już od dawna planowałem sobie wyjazd w Bieszczad. Chciałem zobaczyć złoto-czerwone góry. Plany miałem ambitne, ale człowiek myśli, Pan Bóg kryśli /jak mawiał mój dziadek/. Wyszło mi, że mogę pojechać 2 listopada. O.K. też dobrze. Może na kolorki się załapię. Kilka dni przed wyjazdem dzwoni do mnie Rysiek Szociński i zaprasza na Zakapiorskie Zaduszki do Cisnej. Zaproszenie przyjmuję i mam problem rozwiązany, gdzie założyć bazę. Będzie to Perełka. Dwa dni przed wyjazdem telefon do Browara. Przecież on też zmierza w tym kierunku. Pyta mnie o drogę do schroniska w Łupkowie. Dostaje szczegółowy opis. 2 listopada 6 rano zabieram Barnabę i wyruszamy w daleką podróż. Po drodze załatwiam mimo urlopu klika służbowych spraw. Po południu dzwoni telefon. Odbieram i słyszę aksamitny głos Browara. Pyta mnie o namiar na chatkę z cieknącym dachem. Wspólnie z Barnabą tłumaczymy mu jak tam trafić. Zadanie jest coraz łatwiejsze, bo niedaleko chatki pojawiły się znaki szlaku rowerowego. Barnaba liczy, że jak przyjedzie to w chatce będzie napalone, bo ma tam być też i Harnaś /nie mam na myśli marki browaru/. Droga się dłuży. Rzeszów – obiado kolacja. Pogoda się /zj/ zepsuła. Pada deszcz. Jest ciemno. Sanok. Wpadamy do koleżanki na kawę czy nie? Jednogłośne nie. Za Sanokiem korek. Ki diabeł? Się zastanawiam. Stoimy kilkanaście minut. Wreszcie otwieram drzwi od karawanu, coby rozprostować kości i wszystko jasne. Na asfalcie zalega gruba warstwa lidu. Przed nami kilka aut nie może sforsować wzniesienia. Kompletna kicha. Ktoś jadący z góry wyhamował i możemy oninąć zawalidrogi. Jedziemy dalej. Zastanawiam się jak będzie na serpentynach Zagórskich. Jest nieźle, bo przejechała piaskarka i załatwiła sprawę. Robi się biało. Zaczyna nieźle sypać śnieg. Jedziemy bardzo ostrożnie. Jeszcze postój przed sklepem w Hoczwi na ostatnie zakupy i mknę do lasu zostawić dziecko. W lesie na parkingu stoi auto całkiem przysypane białym puchem. Czerwone jak się okazało po odgarnięciu śniegu z tablic rejestracyjnych. Numery warszawskie. Znaczy nie Browar. Do chatki nie idę. Zostawiam Barnabę i jadę do Cisnej. Serpentyny Jabłonskie pokonuje bez problemu. Po chwili jestem już w Perełce. I tak kończy się dzień dojazdowy.
Zakładki