„Sposób poruszania się”Czym był koń – grający wyciągniętym grzbietem, tnący kopytami, z rozwianą grzywą, z rozumnym płonącym okiem! Czym był wielbłąd – dwugarbny łabędź, mędrzec flegmatyczny z uśmieszkiem poznania na wydatnych wargach! Czym był nawet osiołek o czarnym pyszczku – ze swoją cierpliwą wytrzymałością, z żywymi, łagodnymi uszami?
A myśmy wybrali?… - To oto najszkaradniejsze ze stworzeń Ziemi, na szybkich gumowych łapach, z martwymi szklanymi oczyma i tępym kanciastym ryjem, dźwigające garb żelaznego pudła. Nie zarży ono o stepowej radości, o zapachach traw, o miłości do klaczy ani do jeźdźca. Bezustannie zgrzyta żelazem i pluje, pluje fioletowym cuchnącym dymem.
Cóż, jacy jesteśmy – taki i nasz sposób poruszania się.

„Kołchozowy plecak”Kiedy w autobusie podmiejskim jego twardy róg boleśnie wciska wam się w pierś albo w bok – nie kłóćcie się, lecz dobrze mu się przypatrzcie, temu plecionemu z łyka koszowi na szerokim starganym brezentowym pasie. Do miasta wożą w nim mleko, ser, pomidory za siebie i za dwie sąsiadki, z miasta – pół setki długich bułek na trzy rodziny.
Jest pojemny, trwały i tani, ten babski plecak, nie mogą się z nim równać jego różnokolorowi sportowi bracia z kieszonkami i błyszczącymi sprzączkami. Mieści taki ciężar, że nawet przez waciak nie wytrzymuje nawykłe chłopskie ramię wpijania się jego pasa.
Dlatego też wymyśliły baby taką modę: zarzucają łubiankę na plecy, a pas przeciągają sobie przez głowę. Wtedy ciężar rozkłada się równomiernie na oba ramiona i piersi.
Bracia! Nie mówię: przymierzcie taki koszyczek do pleców. Ale jeżeli was potrącili – weźcie taksówkę.