Rano obudził mnie płacz Wiktorii dobiegający z pokoju obok i dobijająca myśl „PIĆ!!!”. Szybko pozbieraliśmy się i poszliśmy do kuchni gdzie pani Anastazja poratowała nas dzbankiem herbaty. Na kuchni bezustannie coś się gotowało, młodsza córka lepiła uszka, kot Honzo spał na łóżku pod kołdrą (a jakże!) a za oknem niemiłosiernie wiało. Żal nam było opuszczać to jakże gościnne miejsce, ale godzina była już dojrzała aby wyruszyć. Wasyl odprowadził nas kawałek, wskazał drogę którą wygodnie dojść do grani. Pożegnaliśmy się z nim dziękując serdecznie za wszystko co dla nas zrobili. Myślę, że to miłe przyjęcie nas zaraz na początku naszej wycieczki bardzo korzystnie wpłynęło na nasze dobre humory przez resztę dni. Zresztą nie ma się co dziwić, bo było to totalnie spontaniczne i nikt z nas się tego nie spodziewał…ale to jest właśnie Ukraina.
Tak więc idziemy jeszcze jakiś czas drogą wiejską, strasznie oblodzoną, mijamy bardzo stare chałupki, z nieba coraz bardziej zaczyna sypać śnieg i dobitnie mówiąc pogoda robi się ch*****. Ale nie przeszkadza nam to w ogóle, z naszych twarzy ani na chwilkę nie schodzi uśmiech, a w sercu i duszy radość z tego, że w końcu idziemy w góry…w góry nie znane, że coś się dzieje, że nie wiadomo co jest za zakrętem….to naprawdę nastraja bardzo optymistycznie. Ja to najbardziej chyba cieszę się z nowych, czekających mnie przeżyć i doświadczeń, bo jest to mój pierwszy wyjazd w te góry i pierwszy w życiu biwak zimowy. Szczerze mówiąc, nie przygotowywałam się jakoś specjalnie do tego wyjazdu, nie miałam super hiper wypasionego sprzętu, ot zwyczajny śpiwór, no powiedzmy że do -4, a tego dnia nawet nie chciało mi zakładać ochraniaczy na nogi![]()
Kiedy droga skręca pod górę i zostawiamy za sobą ostatnie zabudowania Użoka, postanawiamy zrobić postój przy źródełku.http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/...30bdb131e.html Gotujemy herbatkę, oczywiście z wkładką (Dobryj Recept jest niezastąpiony). Cudowna ciecz przyjemnie rozgrzewa wnętrze. Spotykamy jeszcze jakiegoś pana wojskowego, który pyta czy napotkaliśmy kogoś wcześniej na drodze. Okazuje się, że jest on ostatnią osobą jaką zobaczymy w tych górach przynajmniej w przeciągu najbliższych dwóch dni. Plan na dzień dzisiejszy jest taki, że dochodzimy do grani, a potem idziemy tam gdzie dojdziemy. Co rusz mijamy coraz to nowsze drogi leśne, w którymś momencie Harnaś chowa mapę i stwierdza, że i tak musimy iść do góry, więc co za różnica którą drogą. O tak, bardzo dobra koncepcja, przynajmniej mamy głowy wolne od myślenia, typu, czy dobrze skręciliśmy czy też nie. Podejście jest długie i jak się okazało dla mnie, a raczej dla moich kolan cholernie wyczerpujące. Szlag by to trafił!Kolana mi siadły. Czemu akurat teraz, czemu tu! Grrrr!!! Teraz to ja już wiem, że mam za mało substancji mazistej czy jakiejś tam i przez to był ten cholerny ból. W którymś momencie serio myślałam, że stanę i się rozpłacze…tak mnie bolało
A najbardziej wkurzające było to, że nie czułam zmęczenia, samopoczucie dobre…a kolana jak z waty. Ja nogi w górę, a one w swoją stronę. Ile przekleństw wypowiedziałam wtedy w myślach to wiem tylko ja. W związku z tym, że opóźniłam znacznie marsz, Harnaś chyba się domyślił, że coś jest nie tak i o nic nie pytając zarządził długi postój. Jedyne co powiedziałam, to to że kolana mnie trochę bolą, bardziej dla jego informacji niż dla użalania się. Strasznie nie lubię marudzić, narzekać itd. bo naprawdę niczemu to nie służy. Harnaś zabrał się za przyrządzanie herbaty a ja siedziałam i dochodziłam do siebie, bardziej psychicznie niż fizycznie. Wiedziałam już, że kolana tak czy siak boleć nie przestaną, więc wmówiłam sobie że mnie nie bolą. Przypomniały mi się słowa Alexandry David – Nell, że „Umysł jest w stanie kształtować okoliczności, zgodnie z naszymi życzeniami. Szkoda czasu na bezużyteczne emocje, bo nic to nie zmienia, trzeba iść dalej”. Oj tak, mądra to była kobieta. Wypiliśmy rozgrzewającej herbatki, przegryźliśmy czekoladą, pożartowaliśmy i ruszyliśmy dalej.
Po ok. 10 minutach wyszliśmy na pierwszą polankę na której weszliśmy już na wyraźną drogę. Oczywiście wszystko wokół było bialutkie, drzewa oblepione śniegiem…nawet pomimo narastającej coraz bardziej mgły….przepiękne. Droga wyprowadziła nas na grań, na polankę z której widoczna była wieś Karpackie. http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/...2a51b6a20.html Przez całą grań Bieszczadów Wschodnich przebiega granica pomiędzy województwem lwowskim i zakarpackim. Do teraz nie wiem, czy żółte oznakowania na drzewach to było oznakowanie szlaku, czy granica województw, ale wse odno. http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/...f52797238.html Szliśmy cały czas granią, widoki były ograniczone tylko do okolicznych gór z powodu mgły. Mimo tego szło się wspaniale, bo w końcu było czuć jakąś przestrzeń.http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/...81d77a838.html Ja nadal opóźniałam marsz, a to z powodu kolan, choć usilnie starałam się o tym nie myśleć, a to przez robienie zdjęć.http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/...96bbfade4.html Zatrzymywaliśmy się co jakiś czas, tylko a może AŻ po to żeby posłuchać ciszy. To fenomenalne jak potrafi być cicho i spokojnie w górach, owianych jeszcze tajemniczą mgiełką… aż boisz się oddychać aby jej nie zakłócić. Na jednej z polanek Harnaś mówi, że już dojrzała pora żeby szukać miejsca pod obóz. Nakazuje mi tutaj poczekać, a sam gdzieś znika za drzewami. Siedzę więc i czekam. Nie widać już praktycznie nic, widoczność na jakieś 20 metrów, według mapy jesteśmy gdzieś pod Drohobyckim Kamieniem, tylko na której dokładnie polance, to tego nie jesteśmy w stanie stwierdzić. Po chwili zjawia się Harnaś, a raczej przybiega cały w podskokach(skąd on ma tyle siły?) i mówi, że kawałeczek wyżej jest kolejna polanka z superowym miejscem na obóz. Udajemy się tam i jak się okaże dwa dni później była to bardzo dobra decyzja.
Zakładki