Nudny niedzielny wieczór, siedzę w domku, słucham Czeremszyny…i żal d*** ściska jak sobie pomyślę, że jeszcze tydzień temu tam byłam. Że o tej porze siedziałam przy ognisku w ośnieżonym lesie, piłam kompot z jabłek a dłonie przenikał przyjemny mrozik….heh… w każdym bądź razie teraz już wiem i rozumiem wszystkich Tych, którzy ciągle mówili o ogromnej przestrzeni i bezmiarze Tamtych gór…i to, że już zawsze będzie chciało się tam wracać. I ja już wiem, że się w nich zakochałam. No ale może od początku….
Jest sobota rano, wczesne rano. O godzinie 4:40 rusza pociąg z Sanoka w stronę Chyrowa. W pociągu sporo ludzi, większość z nich jedzie do rodzin na Święta na Ukrainę. Układam się wygodnie na niewygodnym siedzeniu i od razu zagaduje mnie miły pan. Mówi po polsku z akcentem ukraińskim. Pyta gdzie jadę i czy tak sama się nie boje? Odpowiadam, że kolega ma się dosiąść po drodze i że jedziemy w góry. Potem to samo pytanie zadaje mi jeszcze konduktor, celnik i parę innych osób i w moim mniemaniu chyba tylko Pan Michał nie widzi w tym nic dziwnego. Rozmawiamy przez chwilkę, okazuje się że Pan Michał kiedy miał 16 lat mieszkał we wsi Rabe w Bieszczadach, potem wywieźli go na Ukraine i na stare lata postanowił wrócić do Polski. Obecnie mieszka w Sanoku, a teraz jedzie do córki na Święta. Bardzo cenne źródło wiedzy i informacji i coś czuję, że będziemy teraz częstymi gośćmi u Pana Michała. I tak trochę na rozmowie, trochę na spaniu po 2 godzinach (pociąg strasznie się wlecze, zresztą jak zwykle) docieramy do Ustrzyk Dolnych. Tam dosiada się towarzysz mojej podróży Harnaś i dalsza część drogi mija znacznie szybciej. Dzisiejszym naszym celem jest dotrzeć do Włosianki, a potem się zobaczy. Plan, jeżeli w ogóle takowy istnieje jest bardzo elastyczny Po prostu chcieliśmy jechać w góry na Ukraine, zrobić zimowy biwak, spędzić tego sylwestra jakoś inaczej niż poprzednie i to jest jedyna rzecz o której wiemy.
Na przejściu można powiedzieć idzie umiarkowanie szybko, teraz jeżdżą już 3 wagony, a nie tak jak kiedyś 2, więc trochę dłużej trwa odprawa. Praktycznie o czasie dojeżdżamy do Chyrowa, na dworcu straszny tłok, no tak dziś sobota, wszyscy wracają z targu. Wśród zakupów dominują jalinki, bo Święta niedługo, więc przez całą drogę pachnie nam lasem w pociągu. Po raz pierwszy w życiu widziałam ruszającą się torbę z której wystawał świński ogonek. Tylko czekaliśmy aż ta torba zacznie uciekać Pan Michał od razu bierze nas pod swoje skrzydła, mówi, że jego obowiązkiem jest się nami zająć, poza tym on z Sanoka, to my prawie jak rodzina. Jedziemy z nim do Sambora. Na dworcu pokazuje nam jeszcze w który mamy wsiąść pociąg, bo twierdzi, że czuje się za nas odpowiedzialny. Rozstajemy się, dziękując i obiecując, że na pewno go odwiedzimy, bo warto, naprawdę wspaniały człowiek z Niego. Mamy trochę czasu więc idziemy kupić najpotrzebniejsze rzeczy. W plecaku ląduje butelka Chortycji i Bogdana (dla nie wtajemniczonych jest to balsam z kilkunastu ziół...najlepszy do herbaty i nie tylko) Obiecujemy sobie, że kiedyś przyjedziemy do Sambora pozwiedzać, bo już na pierwszy rzut oka widać, że warto. W oczekiwaniu na pociąg do Sianek przeszkadza nam pewna staruszka, która usiłuje mi wcisnąć gazetki o treści religijnej. Na moje usilne odmowy, że nie chce, nie potrzebuje, pyta w końcu:
- Wy ateisty?
-Nie, my turysty – odpowiadam z ironią i staruszka odchodzi troszku zniesmaczona;-)
W pociągach ukraińskich zawsze ale to zawsze są strasznie wysoko schody do wejścia. Tym razem prowadnik wysiada, sprawdza bilety i pomaga kobietą z wielgachnymi siatami bezpiecznie wejść do pociągu. Bilet jest śmiesznie tani ( ok. 4,60 hr), gdyby u nas były takie ceny…heh….ale to już raczej nierealne. W pociągach ukraińskich najbardziej chyba lubię to, że czas zawsze szybko w nich płynie. Po pierwsze jeździ nimi bardzo dużo ludzi, więc zawsze coś się dzieje, można kupić tam prawie wszystko (od piwa, słodyczy, po długopisy, skarpetki i kalendarze noworoczne), co jakiś czas wpadają do wagonu dzieci cygańskie i wyśpiewują różne piosenki, za co dostają po kilka hrywien od pasażerów.
Gdzieś za Turką pogoda ulega pogorszeniu, mgła i spore zachmurzenie. W Samborze było słonko i wiosna…a tu zima w pełni. Bardzo nas to cieszy, bo jest szansa, że spędzimy tego sylwestra w zimowej scenerii. W Siankach przesiadamy się dosłownie z pociągu do pociągu, który jedzie w stronę Użgorodu. Jest to bardzo sprytnie pomyślane. Przyjeżdża jeden pociąg, a drugi już jest podstawiony, nie trzeba nawet iść na dworzec ...tylko od razu myk myk do następnego pociągu. Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że w tej kwestii jest tam bardziej normalniej niż u nas. I naprawdę te pociągi są bardzo bardzo bezpieczne. Na początku mnie to dziwiło, że ludzie wchodzący do wagonu, zostawiają torby z zakupami z przodu, po czym zajmują miejsca gdzieś w środku i spokojnie zasypiają….u nas by to nie przeszło.
Niestety pogoda popsuła się definitywnie, więc dziś nie będzie nam dane oglądanie widoków z pociągu na trasie Sianki - Wołosianka. Jedyną atrakcją są nadal tunele z uzbrojonymi żołnierzami i wiadukty. I tu małe sprostowanie, w przewodnikach piszą, że na stacji w Użoku nic się nie zatrzymuje. Pociągi podmiejskie zatrzymują się tam na pewno, fakt, że stoją bardzo krótko, ale jednak stoją.
Zakładki