- mamy
I to nie tylko z chodzeniem materialno-nożnym.
Poczytywałam sobie dzisiaj stronki różnych ekip, żyjących 'w zgodzie z naturą', czy dążących do tegoż. I tak mi się właśnie myśli, że to ich pragnienie i to, o czym piszesz - to to samo.
Pewien człek moje zastanowienia o podobnej treści podsumował jakiś czas temu stwierdzeniem, że rzeczywiście, jest to bardziej może - pierwotny, ale zdrowszy, lepszy, uczciwszy - sposób reagowania na rzeczywistość.
Ja osobiście najlepsze (i najgorsze, ha...) elementy swojego świata zawdzięczam właśnie temu, że czasem pozwalałam zdarzeniom biec, mijać dniom - a sama siedziałam, myślałam albo nie... Ale tak właśnie było "po mojemu". I nie zamieniłabym tych chwil na żadne inne.
Nie zamierzam z tego wyrastać - z przychodzenia w pewne miejsca i zostawania tam miesiącami (zamiast jednej nocy - to przypadek skrajny), z wychodzenia czasem w ciemność, z płakania - bo się chce popłakać na zimnie, z opuszczania spotkań i sal wykładowych na chwilę - bo czuję taką potrzebę.
Mnie osobiście jest z tym wszystkim jakoś... komfortowiej. Samej ze sobą.
Dobre pytanie, choć z pozoru banalne
Pozdrawiam, Anyczko, serdecznie i z sympatią, Ciebie i wszelkich miłośników dywagacyj podobnych
Zakładki