Jestem wzruszony Waszym odzewem, szkoda że wirtualnym. Opowiem Wam, co było w dni pozostałe. Weźcie tylko pod uwagę, że swój majowy plan bieszczadzki musiałem "przykroić" do możliwości towarzystwa, w którym byłem, a które składało się m.in. z dwóch równie atrakcyjnych, co jednak całkowicie ceprowskich dam. A zatem ad rem.
1 maja.
Wyjazd z Warszawy o godz. 10,10. Do Janek pod Warszawą tempo 18 km/godz. Później półgodzinny korek na moście w Białobrzegach Radomskich. Ale humor dopisuje, tylko kotka Sabinka miauczy z tyłu na siedzeniu. Musieliśmy ją zabrać. W domu nikt nie został. Córka (15 lat) wyjechała na młodzieżowo - dziecinny zjazd po- i przedkolonijny, co się tam będzie włóczyła z wapniakami po jakichś Bieszczadach.
Z Adasiem i jego panią jesteśmy w kontakcie "komórkowym". Wyjechali wcześniej, wyprzedzają nas o 2 godz.
Za Ostrowcem Św. ruch już prawie żaden. Przed Rzeszowem tankowanie i kawa (ja) oraz piwo (żona). Kot już zobojętniał, nie miauczy. Przyjazd do Sękowca ok. godz. 18.
Ściągam Adama z ... (mój rówieśnik, a taką ma kondycję) i idziemy w czwórkę w Sękowcu przez most na Sanie do sklepu "Pod Lipą" na małe zakupy i oczywiście piwo. Kierowcom się należy po ich ciężkiej pracy. Ja i Adam jesteśmy z żonami, ale różnica między nami jest zasadnicza: ja jestem ze swoją żoną, a on ...
Żona (moja) postanowiła, że wpuścimy im w nocy kota do pokoju. I tak uczyniliśmy.
2 maja
Walimy już nie na cycek, ale wręcz na sutek na tym cycku bieszczadzkim. Kierunek: grób Hrabiny. Jedziemy naszym samochodem najpierw do Tarnawy Niżnej. Tam kupujemy bilety do BdPN dla nas i samochodu (3 zł za parking w Bukowcu). Potem jazda do Bukowca, droga wąziutka, coraz gorsza. Z przeciwka wielka ciężarówka z kłodami drzew. Udało się. A parking w Bukowcu prawie pełny. Zostawiamy samochód i idziemy do Sianek przez Beniową. Ale, psiakrew, nie sami. Sporo stonki, chociaż na pewno mniej niż na połoninach. Czas refleksji i zadumy na zachowanym cmentarzyku w Beniowej. Napisy oczywiście tylko cyrylicą. I dalej wpieriod. W schronisku nad Negrylowem krótki odpoczynek. Ostatni odcinek do grobu F.i K. Stroińskich (cmentarz w Siankach) dość błotnisty, stonka rozrobiła glinę na błoto. I znów czas refleksji na ławeczce w Siankach, tuz u grobu Hrabiny Klary. Sianki były przed wojną modnym lwowskim kurortem. I cóż zostało ? Po stronie polskiej tylko cmentarz, po ukraińskiej parę chałup. Powrót od Negrylowa trochę inny:nie przez Beniową, lecz drogą bardziej na zachód. My z żoną wyrywamy jako pierwsi, na "Adamostwo" czekamy pół godziny na parkingu w Bukowcu. Z parkingu zabieramy też jakiegoś studenta, który przybył z Tarnawy N. (tam się zatrzymał) i nie miał już sił wracać na piechotę. W Mucznem obiadokolacja (pstrąg), towarzystwo pije piwo, a ja się patrzę. Ciężka jest dola szofera. Ale w Sękowcu czeka cała bateria butelek Żywca i tym się pocieszam, pijąc na razie ... piwo bezalkoholowe (tfu!). No i wreszcie powrót.
3 maja - opisany oddzielnie (relacja z dyżuru).
4 maja
Baby się zbuntowały. Nie będą dużo chodzić. Trudno. Jedziemy więc samochodem Adasia do Wołosatego. Parkujemy i idziemy jakieś 4 km w stronę Przełęczy Bukowskiej. Po drodze chwila zadumy na cmentarzyku w Wołosatem. Grób prof. Konopackiego (?), już powojenny. Potem wracamy. Słońce grzeje, ani jednej chmurki, widoki - sami znacie. Stonki dużo, ale prawie wszystko od razu powędrowało na Tarnicę najkrótszym wejściem z Wołosatego. Atmosfera luzacka. Trwaj chwilo, jesteś piękna. Następnie podróż samochodem do Wetliny i obiad w Hotelu Górskim (pstrąg). W drodze powrotnej krótki przystanek w Ustrzykach Grn. - spacer i odnowienie zapasu piwa (zakupy w sklepiku przyparkingowym); cena piwa jak w W-wie, za późno się zorientowałem.
5 maja
Moja żona nie idzie na wycieczkę, lecz umawia się z nami na 15-tą w hotelu w Zatwarnicy na obiad. Powód: bąbel na pięcie. Maszerujemy więc w trójkę przez most na Sanie w Sękowcu i zaraz skręcamy w prawo idąc do Hulskiego leśną drogą nad samym Sanem (potem ścieżka odbija w lewo). W Hulskim podziwiamy żywot mieszkającego tam samotnika, przeprawiamy się na drugą stronę strumyka i zdobywamy Rykiego (najkrótszym podejściem). Schodzimy w dół do ruin cerkwi w Krywem. Pogoda piękna, gorąco, zbiera się chyba na burzę. Widoki - marzenie ! I tylko my, ani żywego ducha! Postój w ruinach cerkwi, lektura tablicy informacyjnej, odpoczynek na przycerkiewnym cmentarzyku przy grobie zmarłej w 1945 r. Katarzyny Jaskółki (napis polski). Historia aż wyje.
Wracamy nie przez Hulskie, lecz górą, drogą stokową do Zatwarnicy. Gdy już zaczęliśmy schodzić z góry (na tej drodze), zerwała się nagle burza. I tu przydała mi się Wasza telepatyczna pomoc, Wasze myśli, o których tak ładnie napisaliście. Dosłownie w chwili rozpoczęcia deszczu znaleźliśmy się bowiem przy pustym szałasie robotnika leśnego. Wleźliśmy tam, usiedliśmy grzecznie na ławeczce i przeczekaliśmy burzę (pół godziny). Przez szparę w drzwiach widzieliśmym jak piorun rąbnął w przekaźnik w Zatwarnicy (ok. 200 m od nas w linii prostej). Potem zeszliśmy do Zatwarnicy (koło kościoła), skręciliśmy w prawo w stronę hotelu i spotkaliśmy ... moją żonę idącą z powrotem (była już godz. 16,20). Zabraliśmy ją i w czwórkę poszliśmy na obiad, podlany oczywiście solidnie piwem.
Obiad się przedłużył. Zeszliśmy później kondygnację niżej do baru. Ale szaleństw nie było, następnego dnia czekał nas przecież samochodowy powrót do W-wy.
W domu wielka niespodzianka: Sabina złapała mysz (pierwszy raz w życiu, wcześniej nie miała okazji). Tylko ją trochę naddusiła, wyrzuciliśmy ją (mysz) na dwór prosto w kły jamnika Bąbla (pies gospodarzy).
6 maja.
Return. Dużo ciężarówek, bo to poniedziałek po długim majowym weekendzie. Z tyłu miauczący kot. Na pewno z żalu za tą myszą. Na odcinku Radom - Warszawa szaleństwo. widzieliśmy wypadek, obecna była i policja, i straż pożarna, i i pogotowie (konieczność stwierdzenia zgonu). Ogółem podróż od godz. 8,05 do 16,20. W domu już czekała córeczka, jakoś wyjątkowo grzeczna i pokorna. Przyznała się, że na tym ich zjeździe zagoniono wszystkich do malowania płotu. I dobrze im tak.
I TO BY BYŁO NA TYLE.
Teraz ja będę czytał Wasze wspomnienia wakacyjne. I będę się nimi "nastrajał", jako że pierwsze 3 tygodnie września znów spędzę w Bieszczadach. Żona puszcza mnie niezupełnie samego, przydając mi za "body guarda" swojego brata. Ale szwagier lubi łazić, jest wysportowany, więc myślę, że niemało km nakręcimy, wpadając oczywiście na piątkowe dyżury do Dwernika.
Zakładki