To ja napisze o bieszczadnikach - opowiesci od innych bieszczadnikow zaslyszane. W zeszlym roku, kiedy to z Teresa Baranowska, Krzyskiem Szymala i Jurandem z Leska siedzielismy wieczorami przy ognisku. (Lupino, jak to sie stalo, ze Ciebie tam nie bylo?!)
Jak wspaniale oni potrafia opowiadac! To i owo zapewne ubarwiajac. Ale tak wlasnie powstaja legendy.
Niewielkie okruchy tych wspomnien udalo sie spisac po powrocie memu Towarzyszowi...
Zubow – rzeźbiarz i alkoholik, pracujący w systemie projekt, rzeźba, pieniądze – a popyt na jego rzeźby był ogromny – picie, póki tych pieniędzy starczało, i od nowa. I tak aż do czasu kiedy zapił się na śmierć. Chodził zawsze boso. Ida sobie kiedys bodajze z Jurandem do Wetliny, a tu nagle Zubow chyc! w krzaki. Wychodzi z nich po chwili: na prawiej nodze kalosz, na lewej trampek. Akurat mial fantazje w butach wkroczyc do wsi. Innym razem jakis chlop zlitowal sie nad nim i podarowal mu nowe gumofilce. Wyszedl Zubow ze wsi, i na mostku nad potokiem sruuu...! jeden w lewo, drugi w prawo. I dalej szedl boso.
Teresa opowiadała, że polowała na jakąkolwiek rzeźbę od Zubowa cztery lata. Aż wreszcie ktoś zadzwonił do niej, informując ją, że Zubow właśnie skończył rzeźbę, i że jak się pospieszy to może zdąży… Teresa więc, o drugiej w nocy, przyjechała do Zubowa, napiła się z nim i kupiła tę upragnioną rzeźbę, po którą bezskutecznie zgłosił się rano właściwy nabywca...
A o Zubowie krąży również historia, jak to stoi w autobusie PKS nad turystką, kiwa sie, boso, w kieszeni butelka denaturatu, patrzy na tę turystkę, i nagle pochyla sie do niej i mówi: – Ja cię zapłodnię...
Mira Dobroczyńska – de domo, Lubomirska (ksiezna), zmarła trzy lata temu mieszkanka Strzebowisk, również alkoholiczka.
Do niej to puka ktoś kiedyś do drzwi, więc ona otwiera, a to wchodzi ksiądz. A w dłoni trzyma butelkę ‘monopolową’ do połowy napełnioną przezroczystym płynem. Oczy Mirze rozblysly. Zaprasza księdza do środka, wolając, że już idzie po kieliszki, na co ksiądz: – Wiedziałem, że w tym domu wody święconej nie ma, to przyniosłem!
Jędrek Połonina - że pił na umór w knajpie w Wetlinie, a następnie wychodził przed knajpę i kładł się na drodze. Kto jechał ten go zabierał. Aż do dnia, kiedy jechał ktoś równie pijany i go przejechał. I co charakterystyczne, nikt z opowiadających nam tę historię nie uznał, że Jędrek sam sobie był winien, a wszyscy zgodnie piętnowali kierowcę, zaznaczając, że go nie zamknięto, bo był chory na raka. Zresztą Jędrek się prosił o zgon, bowiem, jak nas zapewniano, zdarzało się, że pług śnieżny go wyorywał ze śniegu, bliskiego zamarznięcia...
??? (tu niestety imie wylecialo nam z glowy, pomocy, Lupino!) -miejscowy złodziej i ekshibicjonista. Znany z tego, że lubił w biały dzień biegać nago po Ustrzykach. Górnych, rzecz jasna. Jurand opowiadał, jak kiedyś, z jakąś dziewczyną, szedł sobie przez Ustrzyki, aż tu widzi tamtego biegnącego nago w ich stronę. Nasadził sobie więc kapelusz na nos, licząc, że go nie rozpozna. Tamten jednak dobiegł do nich, obiegł ich w kółko, rzucił: – Cześć, Jurand! – i pobiegł dalej.
Innym razem okradali z kompanem autokar stojący gdzieś w górach, a przyłapani na gorącym uczynku, zostali rozebrani do naga i popędzeni. Więc kompan zerwał dwa liście łopianu, i nimi się obyczajnie osłonił, nasz bohater zaś, nie tylko, że się niczym nie osłaniał, ale przez całą drogę do wsi, jak to Jurand określił, „bawił się tym swoim penisem”.
:)
W tym roku mam zamiar usiasc przy ognisku z dlugopisem i zeszytem!
pozdrawiam,
Szaszka




Odpowiedz z cytatem
Zakładki