Z Łopienika schodzilem do bazy kilkakrotnie... i zawsze wylazlem gdzie indziej... Pewnego lipcowego dnia, wiele, wiele lat temu wdrapaliśmy się z plecakami (początek wyprawy, lata osiemdziesiąte, więc kolo 30kg każdy) na Łopiennik od Dolzycy (bez szlaku) i w dól wg znaków do bazy... po jakimś czasie wybraliśmy odchodzącą w lewo ścieżynkę... i stromym jarem wylądowaliśmy w uroczym potoczku... w górę na się nie chcialo więc dawaj w dól. Wspaniala przygoda, wody zbyt wiele nie bylo ale zejści śliskimi glazami, wodospadzikami bylo nieco ryzykowne. Na szczęście mlodzi jeszcze byliśmy i sprawni więc poza paroma otarciami i przemoczonymi butami bylo calkiem OK. Po jakimś czasie potoczek nabieral 'mocy' więc trza bylo wyjść z jego koryta. Teren się nieco wyplaszczyl. wypatrzylem koleiny starej drogi i ruszyliśmy mlodnikiem, który ową drogę byl zarósl doszczętnie. Po 3-4 godzinach od Łopiennika wyszliśmy na 'glówną' drogę w Łopience... ale sporo powyżej bazy, więc dopiero po jakichś kolejnych 20-30 minutach mogliśmy podziwiać mecz siatkówki (pozdrowienia niniejszym dla Krokodyla, Diabla i innych tam grających i będących) znad oparów wspanialej herbaty miętowej....
Inną razą... już nie tak mlodzi :) ruszyliśmy z druhem mym wiernym Grzesiem, spod Hona na Łopiennik. minąwszy wypaly w dolince nad barem skręciliśmy w lewo w wyraźną ścieżkę. Pieliśmy się i pięliśmy sie aż dopięliśmy się do końca owej ścieżki... nie bacząc na to wyraźnym żlebem w górę przez maliniaki na grzbiet. Grzbiet w pięknym i cichym lesie wyprowadzil nas do czarnego szlaku, którym wgramoliliśmy się na szczyt... z tamtąd już w miarę bezproblemowo udalo się dotrzeć do bazy gdzie przywital nas Bazyli... niniejszym pozdrawiam.
Jak widać Łopiennik to góra szczególna... niby niewysoka, niby latwa a jednak zapętlić się tam nietrudno... Zapętlenia owe to jednakten niezwykly smaczek bieszczadów. Kto się nigdy w bieszczadach nie 'zapętlil'(sens wieloraki) ten w bieszczadach nie byl...
pozdrawiam



Odpowiedz z cytatem
Zakładki