6-8 sierpień 2005r.
To miała być samotna wycieczka na Łopiennik, lecz zabrał się jeszcze Reksio z kolegą - Grześkiem, i dzięki Bogu bo samemu nie byłoby za wesoło, a w grupie zawsze raźniej.
Odjazd niecodziennie odbył aię o godz 14 z minutami, ponieważ wcześniej była jeszcze nauka do poprawki egzaminu z anatomii, który jak sie okazało był za trudny... Droga zaplanowana była na ok 4 godz więc spokojnie mieliśmy zdążyć z Jabłonek, dokładnie przystanek 'Karolów', do Cisnej na piwo. Wylądowaliśmy na miejscu, ja jeszcze truchcikiem po pieczątkę ze schroniska 'Kropiwne', jak się okazało nie była zbyt wyrafinowana (zdj).
Gotowi i zwarci ruszamy w kierunku drogi mającej nas doprowadzić do potoku, którym dalej w górę do szlaku niebieskiego. Zgodnie z mapaą, którą zakupiłem specjalnie na tą wycieczkę bo była zalaminowana a pogoda była dość deszczowa, mieliśmy dojść do ostrego zakrętu, który przecina strumyk. Po wcześniejszych ulewach, które dokonały nielada spustoszeń na terenie bieszczad, nasz mały potok zamienił się w niezłą rzekę, ale teraz był już znacznie mniejszy, tylko koryto dawało do myślenia; porozrzucane głazy, drzewa i... na jednym z takich kamieni w środku lasu, stoi(ła) butelka 'Lecha', oczywiście pusta, ale skąd się tam wzięła, zapewne nigdy się nie dowiem. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to że miejsce nie wygląda na zbyt uczęszczane nawet przez grzybiarzy. Widoki przełomów potoku były niesamowite, niestety buty zaczęły szybko przemakać, a mokre buty to istne przekleństwo. Wspinając się strumykiem, pozostali członkowie załogi, zaproponowali by odbić bardziej na północ a ja niestety dałem się przekonać, zgodnie z kompasem szliśmy dobrze, ale nie wiadomo gdzie dokładnie byliśmy dlatego trzeba było dojść do źródeł potoku.
Stojąc na szczycie mogliśmy tylko rozglądać się dokąd iść i szukać pozostałości po jakiś ścieżkach, chwila szukania, chwila chodzenia i tak w kółko. Po sporym czasie doszliśmy jak się okazało do drogi, tylko skąd ta droga ??? skoro na mapie skończyła się dużo dalej i nawet ścieżki nie powinno tutaj być. Zdziwienie, to było mało. Mając przed sobą wizję niezłej porażki już prawie dałem za wygraną i mieliśmy iść dalej drogą, która jak się okazało, w/g innej mapy prowadziła dalej w okolice Jabłonek. Nie ma jak kolejna dokładna mapa.
Kiedy już prawie szliśmy drogą, szczyty wyłaniające się po lewej stronie wyglądały na pasmo Durnej i Łopiennika, były co prawda w sporej odległości ale... Idziemy! Teraz decyzja należała do mnie. Przez zupełną przepaść, chaszcze, polany, cali przemoczeni doszliśmy do jakiejś, ścieźki, kawałek dalej do drogi i do zielonego szlaku który kawałek wyżej łączy się z niebieskim (prowadzącym przez Łopiennik). Kiedt byliśmy na szlaku, wszystko już się poukładało i teraz tylko na Łopienninkę, i z tamtąd ścieżką prowadzącą prawie pod sam Czad-Bar. Było już późno ale jeszcze widocznie, w lesie było gorzej ale iść się dało, niestety kilometry i godziny mijały a szczytu Łopieninki nie było, tym bardziej ścieżki mającej odchodzić w kierunku Cisnej. I tak wybłoceni, przemoczeni, bładziliśmy do późnej nocy bo gdzieś do godz 2215 kiedy to odpuściliśmy i rozbiliśmy namiot przy pomocy latarki, którą używaliśmy idąc przez las, a była nią niezawodna Nokia 3510i. Gdyby nie to cudo raczej ciężko byłoby przeżyć te Egipskie ciemności, albo lepiej powiedzieć leśne, bo żeby własnych dłoni nie widzieć to już lekka przesada. Po rozbiciu namiotu, wylaniu wody z butów i wykręceniu skarpetek, tak, tak nie wiedziałem że można mieć tyle wody w butach, można było udać się na spoczynek, Reksio z Grześkiem jeszcze wypili połowę połówki z moją herbatą i też zasnęli, nie bojąc się już niedźwiedzi...
Później było nudno bo znaleźliśmy się i wróciliśmy do Cisnej.
Zakładki