Jeszzce chcę napisać o swoich smutkach bieszczadzkich.
Serce mi się kroiło, gdy zobaczyłam ile barów w Zagórzu zamknęli. Cóz, ludzie nie mają pieniędzy, bieda.

Ten sam smutek mnie ogarnia, gdy widze ile mieszkańcy Bieszczad piją.Wraca taki tata do domu, godzina 10 rano, a on nabzdryngolony, pijaniutki. Gdzieś w głwoie mama zawsze ten dom i dzieci tego człowieka. Wiem, że w małych wioseczkach anonimowośc nijaka i wszyscy wiedzą, kto co robi. Potem myślę o domu tego człwoeika- znowu bida z nędzą.
Idę dalej. Wetlina - wchodze na szlak, w barze od rana młodzi ludzie pija piwo. Wracam ok. 19-20 tamtędy oni nadal chwieją sie nad tym piwem.

Cisna, wieczór, spalony kark, pierogów się chce i usiadłby człowiek gdzieś. Wszystkie ławki zajęte, bo imprezy na świeżym powietzru bladych twarzy.
Jakiś chłopak przeciskając sie obok mnie wylewa mi na koszulkę piwo. śmierdzę już piwem tak, jak on.

Wieczór, 22-23. Schronisko. Umyta, ledwo ruszając nogami zapadam w sen, marząc o tym potoku, co takie miał światło w sobie i o ściezynce , co ją prawie w gąszczu jagodniaków nie było widać. zasypiam. jest juz dobrze. Do pokoju obok wrac własnie ze spaceru po Solinie małżeństwo. Do 2-3 nad ranem, klnąc pod nosem, bo co będe z pijanym dyskutowac, wysłuchuje sprzeczek małżeńskich o zmarnowanej młodości tej pani.

Postanawiam w przyszłym roku zmienić schronisko. Szkoda.

Byłam w Dwerniku- ale Wy umówiliscie się na piwo... byłoby mi znowu smutno.

Kasandrra