taa....
serce boli, ale trza napisać... żle się dzieje w państwie polskim... i źle w chatce... ostatni mój wypad w biesczczady (noworoczny), wyjątkowo nie samotny, postanowiłem zakończyć wejściem na połonine wetlińską... wejściem czerwonym szlakiem od berechów... wyryszyłem z dwoma kobitkami... miejscami śniegu po pachy... ale widoki piękne.... ziąb też niesamowity... ale widoki... ponad górna granicą lasu jak zwykle dmuchaaaa! ale widoki... kobitki zmarźnięte (spoko.. spoko... przygotowani byliśmy... termos... jedzonko... ciuchy... - na szczęście) no więc ekstremalnie zimno zrobiło sie paniom na grani... mróz spotęgowany przez wiatr... ale widzą chatke i jest dobrze... jeszcze chwila... jeszcze moment... juz mijamy maszty... juz za chwile ciepełko by rozgrzać kości.... wchodzimy do chatki... wiadomo... chłodek przy sklepiku... kupujemy (no własnie) wrzątek... za klamke do kominkowej... a tu... ZONK!!! zamknięte! spytać nie ma kogo, bo głowa Lutkowej pani znikneła w czeluściach kuchni... na drzwiach kartka NOCLEGI. wokól kilka osób (ok. 10) m.in. grupa słowaków... tak samo zziębnietych jak inni.. w końcu pojawił się Lutek i na pytanie dlaczego nie mozna wejść na kominkową odrzekł:
- ja już nie wyrabiam... przychodzicie i przychodzicie...
po krótkiej wymianie zdań wpuścił nas.. w środu siedziały cztery osoby! gdy wyszliśmy z kominkowej, przy stole pod wiatą (co to kiedyś garażem była) siedział jeden z nas... zakuty w polary.. przemarznięty... przyszedł z orłowicza...
cóż, ikony pokrywa z czasem patyna... i nie zawsze uszlachetnia ona dzieło... ocenę pozostawiam Wam... ale przykro...
pozdrawiam
P.S. i niestety nie pierwszy to przypadek niezbyt polskiej gościnności w chatce puchatka...



Odpowiedz z cytatem
Zakładki