przeglądam po raz kolejny zdjęcia Tomka. Na pierwszym, gdzie jest profilem to, jak mówią Ślązacy, rychtyk on. Drugie trochę odbiega od zapamiętanej przeze mnie twarzy. Jednak imię przypominam sobie i kojarzę właśnie z "człowiekiem z aparatem".
przeglądam po raz kolejny zdjęcia Tomka. Na pierwszym, gdzie jest profilem to, jak mówią Ślązacy, rychtyk on. Drugie trochę odbiega od zapamiętanej przeze mnie twarzy. Jednak imię przypominam sobie i kojarzę właśnie z "człowiekiem z aparatem".
Zdjęcia sypialni, które zamieścił PawelBo, mogą dotyczyć dwóch miejsc. Dolna sala, gdzie było jedno okno (wychodzące na polankę), lub mała sypialnia na piętrze - okno wychodziło na północ.
Zgoda Ed 56. Na zdjęciu jest dolna sypialnia z jednym oknem na polankę. A na polance rąbalismy drewno do palenia w kuchni i w piecu w sali.
1976_lopiennik_ (8).jpgNa zdjęciu Leszek z naszej ekipy. 1976_lopiennik_ (4).jpg No i zapas na zewnątrz schronu, na ścianie naszej sypialni.
A propos drewna. W Bieszczadach po raz pierwszy miałem do czynienia z buczyną. W trakcie budowy nowej sławojki, gdy robiliśmy zaciosy do łączenia balików, bardzo byłem zaskoczony jak łatwo poszczególne słoje odskakują od siebie.
Dzisiaj takich studentów już nie ma. .
Pewnego dnia, ścieżką od Dołżycy przybył do schroniska nowy wędrowiec. Wysoki, szczupły, zarost na twarzy solidny, kapelusz filcowy z szerokim, lekko obwisłym rondem no i oczywiście plecak. W trakcie powitania przedstawił się jako Tomek, okazało się również, że posiada wspaniały niski głos. Gdy jednego dnia nie było go w schronisku, Maciek, dziewczęta udające się do źródełka uspokajał „ jeśli usłyszycie, że ktoś za wami nuci jakąś melodię, to bez obaw, Tomek dopiero wychodzi z Dołżycy”. Pochodził z Gdańska lub Szczecina. Opowiadał, jak nie raz, nawet przez dwa tygodnie pocieszał stęsknioną żonę marynarza. Teraz to najważniejsze. Był studentem drugiego roku biologii, a miał trzydzieści dwa lata. I nie był to jego pierwszy kierunek, który starał się zgłębić. Pewnego rodzaju odskocznią od studiowania, był pobyt w specyficznym ośrodku wczasowym, gdzie obowiązywał uniform ze stemplem ZK. Jako człek doświadczony, udowodnił nam pewnego wieczoru, że jagodzianka na kościach nie stanowi zagrożenia dla organizmu człowieka.
Fakt, mea culpa! nagłówek brzmi jak apoteoza takiego stylu życia, powinno być - byli tacy studenci.
Uznajmy Tomka za jednostkowy przypadek, który niestety ale zdarzał się w każdym środowisku akademickim ówczesnej Polski.
Było, minęło.
Ostatecznie wspominam tylko pobyt i ludzi przewijających się przez to schronisko.
Jimi, przepraszam, ze czepiam się słów, ale sformułowanie "profil w kaloszach" wzbudziło we mnie homerycki śmiech :) bo sobie wyobraziłam, jak to może wyglądać. Ot, co robi brak przecinka.
Jimi, nie obraź się, ja uwielbiam absurd, nawet niezamierzony :)
A wspomnienia o Łopienniku oglądam z łezką i zapartym tchem. Szkoda, ze to już historia.
A co do wspomnień o schronisku, to w którymś z tomów opowiadań turystycznych wydanych przez Sport i Turystykę (nie pamiętam teraz w którym), jest opowiadanie, w którym to schronisko się pojawia. W domu odszukam tomik i powiem dokładniej.
Chyba, ze ktoś pamięta?
Oj szkoda. A że historia, to dorzucę jeszcze zdjęcia z 1970, kiedy pierwszy raz trafiłem na Łopiennik z obozem bazowym Almaturu. Chyba z tego obozu zapamietałem szybsze dojście do schroniska (nie końska drogą) - wchodziło się przez sporą polanę gdzieś na wysokości przystanku peksu między Cisną i Dołżycą, później lasem ostro do góry i po góralskiej pół godzinie scieżka trafiała na źródełko, studnię schronu. Tam można było trafić na salamandrę czasami.
Obóz prowadził Jurek Krawczyk z SKPB W-wa. On własnie na zdjęciach , w gustownym przebraniu Yeti w bazie w Wołkowyji.
1970_bies_003.jpg 1970_bies_004.jpg 1970_bies_005.jpg
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki