Koniki polskie nie mogą biegać dziko po lasach. Trafią do prywatnych hodowców w Bieszczadach
Krzysztof Potaczała
Nadleśnictwo Baligród nie może dłużej zajmować się hodowlą koników polskich. Zabrania tego ustawa o lasach. Zwierzęta trafią do prywatnych hodowców w Bieszczadach.
Koniki polskie sprowadził przed dwoma laty do opuszczonych po wojnie Tyskowej i Radziejowej Ryszard Paszkiewicz, były nadleśniczy z Baligrodu. Projekt zachwycił wiele osób, rozpisywały się o nim gazety.
Początkowo koniki pasły się w ogrodzeniu, później wypuszczono je na wolność. Paszkiewiczowi marzyło się, by konie żyły na wolności, jak przed wiekami tarpany. Z dumą patrzył, jak klacze rodzą kolejne źrebięta i jak biegają po hektarach dzikich pól. Do czasu.
- Kontrola Lasów Państwowych wykazała, że nie mamy prawa prowadzić takiej hodowli - mówi Stanisław Tobolewski, pełniący obowiązki nadleśniczego w Baligrodzie. - Konie, jak każde zwierzęta hodowlane, muszą mieć dokument pochodzenia, tzw. paszport. Jest w nim zapisane m.in., od jakiego ojca pochodzi źrebak. U nas tego brakowało.
To nie jedyny problem. Ustawa o lasach nie pozwala nadleśnictwom wydatkować pieniędzy na utrzymanie zwierząt.
- Szło na to sporo funduszy, w dodatku te konie pasły się na prywatnych terenach - dodaje Tobolewski. - Dlatego dyrektor generalny Lasów Państwowych nakazał nam zrezygnować z tej działalności.
Część koników przebywająca w zagrodzie posiada paszporty. Zwierzęta będą sprzedawane. Natomiast reszta z około 50 koni trafi na razie w prywatne ręce, m.in. niedaleko Lutowisk, gdzie będą przebywać na ogrodzonym terenie.
- W lipcu ma się zmienić ustawa o obrocie zwierzętami hodowlanymi i wtedy będzie wiadomo, jaka przyszłość czeka stado - mówi Stanisław Tobolewski.
Zakładki