Odezwę się :)
Tak naprawdę, to trudno powiedzieć, za co zostaliśmy na naszym pierwszym, wg nowych przepisów, egzaminie, oblani.
Praktycznie wszyscy. Dwie osoby udupiono na teorii, jedną - może słusznie, bo na jedno pytanie nie odpowiedziała (ale było z mocno oddalonych i płynnych granic terenów uprawnień), ale za co drugą - oto pytanie.
Na egzaminie praktyczny nie byłam (bo oblałam teorię i nie pozwolono mi jechać), ale słyszałam dosyć. Podchwytliwe pytania, czepianie się szczegółów, znanych tak naprawdę tylko "lokalsom" (np. wytyczenie dwa dni wcześniej nowego szlaku (rzecz działa się w 2001 roku, kiedy net nie był jeszcze aż tak rozpowszechniony), no i uczepienie się zgubienia znakowanego szlaku i zejście własnym wariantem do wskazanego celu. Doniesienia z egzaminu były dramatyczne, powrót pociągiem pełen parskań na złośliwość egzaminatorów. Niestety - z obecnych na tymże egzaminie do następnego półtora roku później przystąpiły dwie osoby.
Ten nastęny egzamin był w większości pozytywny. I mam wrażenie, że przewodniczący komisji nie zdawał sobie sprawy, że "na sali" znajdują się osoby uczestniczące w poprzednim egzaminie (vide - ja), bo strasznie narzekał na żenujący poziom poprzedniego egzaminu eskapeboli warszawskich. Do tego następnego przystępowało sporo warszawskich eskapeboli, łódzcy, rzeszowiacy i jeden Kraków.
No i ostatni egzamin - już po rozszerzeniu terenu na grupę Jaworzyny. Znów taka sama sytuacja - tyle, ze tym razem oblano CAŁĄ grupę i to już na teście. W tym egzaminie uczestniczyli także przewodnicy z SKG. Pytania teoretyczne roiły się przebiegiem szlaków, ale jeszcze żeby np po Bieszczadach - zazwyczaj były to szlaki z Pogórzy - Rożnowskiego, Ciężkowickiego, Strzyżowskiego... Nie pytania merytoryczne, ale właśnie przebiegi szlaków.
Szczerze mówiąc nie bardzo rozumiem tej tendencji. Taka zdawalność i traktowanie ludzi na egzaminie powoduje, że człowiek się zniechęca i potrzebuje dużej determinacji, aby ponownie ten egzamin zdać. Czy to o to chodzi komisji? Aby było jak najwięcej przewodników "swoich"? Bo w sumie po co komu tacy eskapebole z Warszawy lub Lublina.
Na jesieni organizujemy następny egzamin państwowy i naprawdę obawiam się tego, co tam się będzie działo. I na dodatek coraz trudniej jest znaleźć grupę osób chętną do zdawania - coraz bardziej mają takie nastawienie - po co mam wybulić kasę, stracić czas i nerwy i oblać? Ostatnio do Koła weszło osiemnaście osób - zdawać państwowe chce pięć. I jeszcze kilka osób z poprzedniego kursu.
Nie wiem - może to o to chodzi. Coraz bardziej się o tym przekonuję, patrząc na to, co się dzieje.
Z pewnym rozgoryczeniem
madzia
Zakładki