Strona 2 z 5 PierwszyPierwszy 1 2 3 4 5 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 11 do 20 z 44

Wątek: Władysław Krygowski "Wspinaczka po tęczy" - fragmenty

  1. #11
    Bieszczadnik Awatar Basia Z.
    Na forum od
    05.2007
    Rodem z
    Chorzów
    Postów
    2,771

    Domyślnie Odp: Władysław Krygowski "Wspinaczka po tęczy" - fragmenty

    Cytat Zamieszczone przez dziabka1 Zobacz posta
    A pracowicie przepisywałaś te opowiadania? Jak znajdę ciut czasu, to postaram się pójść za ciosem i przepisać oba. Bo piękne sa!
    Czytałam pierwszy raz te książki Krygowskiego w odległych czasach, kiedy sama byłam na kursie przewodnickim i tuż po kursie (koniec lat 70 ub. wieku).
    Krygowskiego znałam rzecz jasna z "biblii" każdego ówczesnego kursanta - 4-tomowego przewodnika po Beskidach.
    Te książki zrobiły na mnie oszałamiające wrażenie - ktoś - o dwa pokolenia starszy ode mnie odbierał góry całkiem tak jak ja.
    Dla niego w górach ważne były zapachy, szum strumienia. Siedzą na łące nawet kiedy zamykam oczy czuję ze jestem w górach. Otwieram oczy i widzę błękitne grzbiety górskie, aż po sam horyzont.

    Wschodnie Karpaty były wtedy dla nas ziemią wyśnioną i wymarzoną, ale całkiem niedostępną.
    Przyjechał na nasze zebranie pan Midowicz, opowiadał o "Białym Słoniu" (i opublikował swój tekst w "Harnasiu" nr 4, była to pierwsza publikacja w Polsce).
    Później przyjechał do nas na prelekcję Andrzej Wielocha z opowieścią o przejściu Łuku Karpat w roku 1980. Pokazywali slajdy, sala była nabita jak nigdy, było chyba z 200 osób. Na spotkaniu, "na widowni" był pan Midowicz, pamiętam ich dyskusję o tym jak wygląda obserwatorium.

    Kiedy tylko w latach 90 otwarła się granica w roku 1990 zorganizowałam "kołowy" wyjazd eksploracyjny w Czarnohorę. Podchodząc do ruin obserwatorium dosłownie fizycznie czułam jak się spełniają moje długoletnie marzenia obecności w tym miejscu.

    Wiem, że pan Midowicz, który zmarł w roku 1993 jeszcze czytał moje teksty opublikowane po tym wyjeździe w "Harnasiu".

    Z ogromną chęcią wróciłabym teraz do ponownego przeczytania książek Krygowskiego, bo w międzyczasie sama zdążyłam przejść wiele z tych gór, o których pisze Krygowski.
    Ciekawe jakie teraz na mnie zrobią wrażenie. Poza tym chciałabym dać do przeczytania moim synom, którzy też sporo chodzą po górach.

    Czy są te książki dostępne gdzieś do kupienia ?
    (Wolałabym kupić, niż pożyczać).

    Pozdrowienia

    Basia

  2. #12
    Bieszczadnik Awatar dziabka1
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    warszawa
    Postów
    879

    Domyślnie Odp: Władysław Krygowski "Wspinaczka po tęczy" - fragmenty

    Wiesz Basiu. Mam podobne odczucia, jak ty. Dla mnie Krygowski był jedyn z pierwszych autorów górskich, których przeczytałam, zaczynając chodzić po górach. Mało - chodzić. Ja się górami zachłysnęłam, na początku było mi mało, mało, mało. U mnie w domu nie było tradycji turystycznych - odkryłam je sama. I w książce Jagiełły "Wołanie w górach" znalazłam fragment Krygowskiego. Siedziałam w bibliotece i czytałam. I to było mocne uderzenie! Odczucia były identyczne! On przekładał moje uczucia na słowa! Najpierw było zakochanie w Tatrach, w ich pięknie, olśnienie historią tuystyki, góralszczyzny, Polski. Potem był kurs i fascynacja naszymi Bieszczadami i Beskidem Niskim. A potem Beskidami Wschodnimi. I to wszystko, co odczuwałam, było w jego książkach. W jego słowach. Do dziś, jak mam nastrój, wracam do jego książek. Mam swoje ulubione opowiadania, szperam w starych Wierchach - tam sa opowiadania, które się miały złozyć na jeszcze jeden tom, wydany w Wydawnictwie Literackim. Nie zdążył... Szkoda. Dla mnie tych czterech tomów jest za mało.
    Moim zdaniem, to najwspanialszy pisarz górski.

    A jego książki wydane w latach 70 w Wydawnictwie Literackim w serii tatrzańskiej (takiej charakterystyczne, z parzenicą), można kupić w antykwariatach. Poszperaj, poszukaj. Na pewno pojawiają się na Allegro:
    http://allegro.pl/search.php?string=krygowski Masz tutaj praktycznie wszystkie jego tomy górskie: "Góry i doliny po mojemu", "Wspinaczka po tęczy", "W litworowych i piarżystych kolebach", "Góry mojego życia". I jeszcze gorąco polecam ksiązkę wspomnieniowa z lat dzieciństwa w Krakowie - "W moim Krakowie nad wczorajszą Wisłą". Napisana podobnym językiem jak górskie książki.

    Moim zdaniem, to powinien być kanon lektur. Chociaz oczywiście, przyznaję, nie każdemu odpowiada ten styl. Ale o gustach sie nie dyskutuje.

    Jak znajdę czas to spróbuję przepisać te opowiadania, których wspominałam.

    Gorąco pozdrawiam

    madzia

  3. #13
    Bieszczadnik
    Na forum od
    08.2006
    Rodem z
    Mazowsze
    Postów
    201

    Domyślnie Odp: Władysław Krygowski "Wspinaczka po tęczy" - fragmenty

    No cóż pozostaje tylko czekać.
    Pozdrawiam.

  4. #14
    Bieszczadnik Awatar dziabka1
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    warszawa
    Postów
    879

    Domyślnie Odp: Władysław Krygowski "Wspinaczka po tęczy" - fragmenty

    Cytat Zamieszczone przez blues Zobacz posta
    No cóż pozostaje tylko czekać.
    Pozdrawiam.
    No to czuję się zobligowana )

  5. #15
    Bieszczadnik Awatar Anyczka20
    Na forum od
    12.2004
    Rodem z
    Sanok / Dublin
    Postów
    751

    Domyślnie Odp: Władysław Krygowski "Wspinaczka po tęczy" - fragmenty

    Cytat Zamieszczone przez dziabka1 Zobacz posta
    Anyczko. Zacytuj jeszcze opowiadanie "Powrót do Jaliny", z tomu "Góry mojego życia". Piękne opowiadane o Bieszczadach tużpowojennych.
    Zdobyłam tą książke Więc cytuje:

    WŁADYSŁAW KRYGOWSKI
    „GÓRY MOJEGO ŻYCIA”

    POWRÓT DO JALINY



    Cztery lata minęły od chwili, gdy odpłynąłem z Glasgow i pożegnałem się z rozwichrzonym niebem szkockim. Po wieloletniej tułaczce znalazłem się znowu wśród swoich gór i dolin. Znów na dawnych tropach szukałem i znajdowałem pogubione wątki wzruszeń i radowałem się, że góry trwają, jak trwały, i że chodzę po nich, wierny im i samemu sobie. Gdziekolwiek by to było, na Potrójnej, pod Gańczorką, na Kamienistej czy na Tomkowych Turniach, w lasach Radziejowej czy na Cergowej, należał zawsze do mnie, choć jakby i nie do mnie równocześnie. Między nas wtargnęło bowiem osiem lat rozłąki, a więc czas i wszystko, co przyniosło przeznaczenie.
    Szukałem dawnych wzruszeń, a osaczały mnie nowe. Były szczęśliwe i pogodne, chmurne i tragiczne, krzyczące z radości, że znów wolność, ale i zarazem zalatujące swądem straszliwej wojny.
    W pięćdziesiątych latach znalazłem się w Bieszczadach i to spotkanie wstrząsnęło mną do głębi. Bardzo było daleko stąd do szkockiego nieba i jezior, ale jeszcze dalej i dalej stąd do Bieszczadów, które dobrze pamiętałem sprzed wojny. Przypadło mi w udziale tragiczne spotkanie, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że kraju nie poznaje się tylko zmysłami, ale przez refleksję, współżycie i wyobraźnię. Bo każda piędź ziemi ma swój los, dzieje wymowę.
    Tak przynajmniej opowiadają ludzie. A mnie się zdaje, że to w samym człowieku, pod wpływem wszystkiego, czego się dowiaduje z książek, opowieści ludzkich, zwierzeń i przeróżnych wątków, odzywa się jakiś głos czułej wyobraźni, który snuje dzieje tego miejsca. Może ów głos, to właśnie duszek, geniusz loci, przedziwny strażnik i kronikarz, który zapisuje w pamięci historię zdarzeń tego miejsca. Nie wiadomo, dla kogo notuje, ale notuje. Może na przepowiedziane dni Apokalipsy, może na Sąd Ostateczny?
    Coś takiego właśnie wydarzyło się, gdy gdzieś w 1951 roku schodziłem ze wschodniego krańca Połoniny Caryńskiej na Przysłup. Schodzi się tam na łeb na szyję i dopiero niedaleko przełęczy stromy stok łagodnieje. Wówczas panowały tu głuche pustki i każdy człowiek, którego by się spotkało, mógł być podejrzany, groźny i niebezpieczny. Nim okazałby się przyjacielem, mógłby być wrogiem.
    Na szczęście wtedy nie było ani wrogów, ani przyjaciół, po prostu prawie nie było nikogo. Dość powiedzieć, że w ciągu kilku dni między Cisną a Berehami Górnymi nie spotkałem nikogo prócz wopisty w Dołżycy, a w Krywem, gdzie połyskiwały resztki czubka dzwonnicy przy rozwalonej cerkwi, straszyły mnie derkacze chruściele, nazywane tutaj dawniej pietrykami. Doszedłem później do wniosku, ze był to jeden derkacz, lecz tak szybko dreptający w trawach, iż uzanłem go za stado niewidzialnych ptaków. Toteż aż mi dech zaparło, gdy dochodząc do pierwszych drzew owocowych, które były jedynym śladem dawnego sadu, zobaczyłem nagle w odległości kilkunastu metrów jakiegoś człowieka. Człowiek z lasu, zbieg z więzienia, zwykły rabuś, a może upowiec? Żyć tu można tylko rosą niebieską albo rabunkiem. Dobrze, ale nie ma przecie także kogo rabować. Rozważałem: zejść z drogi, ale dokąd? Decyzja to niemożliwa, bo nie było ani dróżki, ani ścieżki, wszędzie burzany, osty, pokrzywy, a poza tym na zboczenie już za późno, bo za blisko spotkany człowiek. Zastanawiało jeszcze coś innego. Otóż człowiek ów nie stał ani nie siedział, lecz leżał nieruchomo na brzuchu, przywarty do ziemi, jak żołnierz na stanowisku ogniowym. Mimo woli spojrzałem i ja na przedpole. Stok opadał z przełęczy na wschód i właściwie samego skłony nie było widać, gdyż porastały go chwiejące się pod lekkim podmuchem olchy samosiejki. Tyle takich olch falowało wtedy w Bieszczadach, że nie odczułem tego jako żadnej niespodzianki. Spadały w dół olbrzymie wodospady gęstwin, mieniące się w słońcu i cieniu jak skóra olbrzymiego węża. Tam na samym dole przewijał się Wołowaty i od niego dolatywał szum wody, a może to zawodził tylko wiatr dolinny. Kiedyś stały tam Berezki. Głębiej nad wysokim brzegiem można się było domyślać skrętu potoku. A wyżej już tylko las na trójkątnej Kuczerze i Widełkach, w głębi ciemny grzbiet Bukowego Berda i wyskok Krzemienia. Nic nie działo się ani na przedpolu, ani w dali i chyba nie krajobrazowi przyglądał się ów człowiek, a więc w takim razie czemu?
    Chrząknąłem, ale ani drgnął, jakby nie chciał stracić czegoś z oczu lub mnie nie zauważył. Przyjrzałem się leżącej postaci. Choć nie obejrzałem twarzy, coś mi powiedziało, że to nie turysta. Spod czapki – nic mi nie mówił ani jej kształt, ani kolor – wymykały się kosmyki włosów i było to wszystko.
    Zajęty zagadkowym nieznajomym, nie zauważyłem, że na skraju zdziczałych jabłonek sterczały w pokrzywach resztki ogrodzenia i że tuż koło mnie wyłaniał się z zieleni zrujnowany murek, a może szczątki podmurówki lub ściany. Stały tu przecie chałupy przysiółka Przysłup, parę zagród na dziale między Bereżkami i Caryńskiem. Okazało się, że pod uginająca się zielenią coś leciutko trzasnęło i ów trzask postawił na równe nogi leżącego opodal. Rosłe chłopisko obróciło się ku mnie i dopiero wtedy mogłem mu się przyjrzeć. Stary to on nie był, tylko ta zarośnięta gęba dodawała mu lat. Gdy przyjrzałem mu się uważniej, stwierdziłem, że to nie chłop – lecz jak mówią na wsi – parobek, nie więcej niż dwudziesto paroletni – postarzały i wyniszczony. Patrzył na mnie przestraszonym wzrokiem, a jego nieco otwarte usta mówiły, że to on się boi, nie ja, choć i ja czułem się zaskoczony.
    Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem, cały pochłonięty twarzą. Oczywiście była zarośnięta jak u kogoś, kto dawno nie skrobał zarostu, ale intrygowało mnie co innego: kolor twarzy różowosiny. Zobaczyłem na tle różowego czoła, policzków i szyi – a ta różowość nie miała charakteru skóry, lecz jak gdyby mięsa – niebieskie ukłucia, mniejsze i większe, raz rzadziej, raz gęściej rozmieszczone.
    Zrobiłem krok naprzód, a równocześnie coś świdrowało mi w głowie. Już gdzieś widziałem podobnie zagojone ukłucia. Już wiedziałem. Taką twarz miał kierowca z mojej jednostki, z którym często jeździłem we Włoszech. Cudem wyszedł z życiem pod Piedimonte, gdy przed jego towarzyszami eksplodowała przeklęta mina. Wyszedł cało, ale naszpikowany żelastwem, które mu z trudem usuwano z ciała kawałek za kawałkiem.
    - A wy tu co robicie? – usłyszałem głos, który choć podniesiony, układał się śpiewni, po lwowsku, jak u Szczepka i Tońka.
    Zamiast mnie przestraszyć, jak zapewne było zamiarem nieznajomego, głos ten rozproszył do pewnego stopnia moje obawy. Był wszakże nasz, bo nie tylko nie miał obcego akcentu, ale zabrzmiał z polska, a przecież – co tu mówić – bałem się, że to jakiś zapóźniony bandzior z UPA.
    Podszedłem bliżej i powiedziałem:
    - Dzień dobry, niech będzie pochwalony.
    Mogłem teraz przyjrzeć mu się uważnie. Zjawa nie był, bo zjawy tak się nie ubierają. Nosił na sobie brudny i połatany wojskowy mundur, a raczej jego pozostałości. Bluza rozpięta od góry nie miała chyba pod sobą koszuli. Na nogach obszarpane drelichowe spodnie i wcale porządne wojskowe buty. Jednak to chyba żołnierz z demobilu, bez pasa, a bluza bez guzików. Tylko te cętki niebieskie na twarzy i jak się okazuje – na piersi. Skądże tu były żołnierz i co właściwie tu robi? A to on właśnie mnie o to pyta.
    "Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech i pamiętaj,
    Jaki spokój można znaleźć w ciszy.
    Unikaj głośnych i napastliwych, są udręką ducha ..."

    www.anyczka20.fotosik.pl
    www.youtube.com/Anyczka24

  6. #16
    Bieszczadnik Awatar Anyczka20
    Na forum od
    12.2004
    Rodem z
    Sanok / Dublin
    Postów
    751

    Domyślnie Odp: Władysław Krygowski "Wspinaczka po tęczy" - fragmenty

    Dotąd wydawało mi się, że wiem, dlaczego znowu jestem w Bieszczadach. Bo chce o nich pisać. Ale cóż będę się tłumaczył przednim? Po prostu chodzę. I dlatego śmiało mówię do niego i jakby z góry. To czasem przynosi pożądany skutek.
    - To ja mógłbym was pytać, co tu robicie na Przygłupie. – Ale złagodziłem to zaraz: - Idę z Nasicznego, nocowałem dziś w Jalinie, tam gdzie była gajówka, wiecie nad potokiem.
    Śledziłem, jakie wywiera wrażenie na nieznajomym to, co mówię. Czy nabiera zaufania, czy mówią mu coś nazwy, czy nie zastanawia go to, że je znam.
    Przetarł ręką czoło, przeniósł wzrok ze mnie na zieloną dolinę Waryńskiego. Robiło to wrażenie, że szuka na zachodzie miejsc, które wymieniłem.
    Ani nie było widać strzech, ani dachów, ani nie dymił żaden komin, nie błysnęła szyba okienna. Nie porykiwały krowy, nie szczekał pies.
    - Nie istnieje Waryńskie – dodałem, jakbym tłumaczył mu, ze nie ma czego szukać tam gdzie patrzył. Na zboczach Magury Stuposiańskiej leżało ospale ciepłe słońce i było na nich dobrze widać ślady dawnych stajenek, czyli łanów, zarysy granic między polami, zagrodami dawnych właścicieli. Patrząc na wątki podeptanych praw własności, na zarastający zielenią dawny porządek, zapisany w księgach hipotecznych, nazywanych – o ironio – wieczystymi, w księgach odchodzącej w przeszłość epoki, uzmysłowiłem sobie, że jestem małym, nic nie znaczącym świadkiem w wielkim procesie przed nieznanym trybunałem, jeszcze nie ostatecznym. Ale czekam na wyrok, od którego nie ma już odwołania.
    - Wy tutejszy? – zapytał mnie nieznajomy.
    - I tak, i nie – powiedziałem i było to podwójnie prawdą. Znałem te strony sprzed wojny, chodziłem i po wojnie, ale niczego nie poznawałem. Ciągnęły się tu teraz inne ziemie, bo czymże jest ziemia bez ludzi i czym ludzie bez ziemi? A tak było w pięćdziesiątych latach, w kilka lat po mym powrocie ze Szkocji. Nie przeinaczyłem więc prawdy, żem tutejszy i równocześnie obcy. Ale istniała jeszcze inna prawda, która sprawiała, że ja, łazik od dziecka po górach, byłem i nie byłem równocześnie tutejszy. Bo naprawdę tutejszym jest się dopiero przez codzienną pracę od świtu do nocy. Dnie ma tubylec znojne, a noce okrutne, bo podczas nich trzeba pędzić dziki ogniem, krzykiem, dzwonieniem i kołataniem, czuwając w budzie, by nie poryły ziemniaków, nie spasły owsa, nie przeorały upraw. Przez pracę w polu i smolnym lesie, przez codzienną dolę i niedolę stajesz się dopiero tutejszym.
    - I tak i nie – powiedziałem zatem. – Znałem tu ludzi, chłopów we wsi, leśniczych i gajowych, popów i nauczycieli, bom tu niejedno lato spędził.
    - Turysta- bąknął nieznajomy. Nie wiem, czy to było pogardliwe czy nie, ale uznałem, że można teraz i jego zapytać, i zapytałem.
    - Dobrze, ale co wy tu robicie? Przecie tu nie ma ani chłopa, ani baby.
    Zanim mi odpowiedział, wskazał ręką ku zachodowi.
    - Ja się urodził w Jalinie. Ojciec był gajowym. Matka zmarła po trzydziestym dziewiątym. Tatę i brata zabiły bandy w czterdziestym szóstym. Ja wtedy był w Sanoku w wojsku.
    A później już sam, bez moich pytań – opowiadał:
    Gdy dotarł do domu, jeszcze dogorywały zgliszcza. Koniec Jaliny. Przyszli, podpalili, zabili. Znalazł tylko szczątki. Huczało mu w głowie, chciał zabijać i palić. A potem poszedł na Przysłup przez Caryńskie, którego też nie było. Nie znalazł również Nastki, swojej dziewczyny, na Przygłupie, bo wieś poszła z dymem. Natknął się tylko na jednego ze Stuposian, który szukał tu kogoś. Nikogo nie znalazł i niczego nie wiedział. Wsie podpalano, by nikt nie pomagał nikomu. A tu na Przysłupie żyła polska rodzina. O jedną dla UPA za dużo. Nastka była Rusinką, jakże taką dać temu z Jaliny, by Polaków rodziła. Więc Maksym, brat Nastki, raczej siostrę ubije, niż da Polakowi. Do UPA przystał. Tak mówił później ktoś w Mereżkach, a jeszcze inny gdzie indziej doniósł, że Maksym zaciągnął Nastkę na zachód do Woli Michowej, a potem w lasy Wielkiego działu. Były tam bunkry i obozy, ukryte w wertepach Steców Lasu. Tam było państwo Hrynia i Bira, tam zagnieździły się kurenie. Do kuchni i szpitala trza było kobiet, tam Maksym zaciągnął Nastkę. A inni mówili jeszcze co innego – jak to ludzie.
    Niechże mówi sam – pomyślałem. Poczęstowałem go chlebem i suchą kiełbasą. Gryzł pajdę chleba, jakby długo nie jadł, a kiełbasą delektował się powoli. Mówił przy tym, a ja mu nie przerywałem. Powołano go do wojska, a że znał dobrze góry Sanocczyzny, znalazł się w 36 pułku piechoty. Tacy jak on, tutejsi, dobrzy do tej roboty w lesie. W Dwerniku była placówka, stamtąd – mój Boże – dzień drogi do domu, do Jaliny. Nie jeden raz szedł z innymi na patrol, na zwiad, ale nie docierał do gajówki. Przemykali się przez kasy Kosowca ku Magurze, a nawet na tę – widzicie, kopę. Stamtąd wszystko jak na dłoni. „Wszystko widzieć, samemu nie dać się zobaczyć” – powtarzano mu ciągle w wojsku. Ale on nie patrzył wtedy, czy SA na Przygłupie hajdamaki, on wypatrywał Nastki. I zobaczył z daleka, jak pewnego dnia szła z wiadrem do studzienki. Widział ją wtedy po raz ostatni.
    Na sotnie Bira naciskały mocno od strony wschodu radzieckie kompanie, lecz zatrzymały się na Sanie. Sotnie Hrynia i Bira odgryzały się w lasach Dwernik – Kamienia, Łopiennika i Falowej, aż zapadły w niedostępne puszcze Wielkiego działu. Tam się umacniały w bunkrach, okopach na Chryszczacie i Krąglicy.
    - Czesaliśmy te lasy w zimie i na wiosnę czterdziestego szóstego, od Baligrodu po Cisnę i Wolę Michową. Żem tam wyszedł cało pod Łopieninką, to cud. Szliśmy całą drużyną w grupkach po dwóch, trzech, na odległość wzroku, ale dość gęsto. Trzech naszych wlazło na minę. Rozszarpało ich na strzępy, a mnie i Dmytryka naszpikowało odłamkami. Szpital w Sanoku, leczenie, nie wiem, co tam było, potem zwolnienie.
    Dawali mu ziemię na zachodzie, nie chciał, taki już był. Pracował jako kierowca, robotnik w Ustrzykach Dolnych, później w smolniku. Nie zarabiał źle, ale zdrowie jakieś marne, a ma przecie dwadzieścia cztery lata i jest sam jak kołek, bo nie pije. Piłby, jak wszyscy, ale nie może, zaraz choruje. A bez picia nie ma przyjaciół i życia. Do miasta go nie ciągnie. Chciałby mieszkać w Jalinie, ale nie ma domu.
    Opowiedziałem, com sam od niego usłyszał, ale w rzeczywistości było to dłuższe opowiadanie. Przerywał je, znów zaczynał, zawracał w czasie i nie wszystko było jasne, bo czasem dwa razy opowiadał to samo. Jakoś nie mogłem także dojść, kiedy to ojca i brata zabili mu ukraińscy faszyści, i jak to było naprawdę z tą dziewczyną. Chwilami wychodziła ona na pierwszy plan, to chowała się w opowiadaniu i znikała, aby znowu wrócić. Nie mogłem tez nabrać pewności, ile jest w tym, co mówił, prawdy, a ile jego własnych dodatków, i czy on sam ma w głowie wszystko na swoim miejscu. Bo w nieszczęściu niedaleko od zdrowego wariata. Nie miałem tylko żadnych wątpliwości, ze to człowiek nieszczęśliwy i że mogłaby go tylko uleczyć spokojna praca i założenie własnego domu. Chodził po lesie, wracał do Smolnika, a gdy coś zarobił, znów wychodził w góry na Przysłup, pobłąkał się po okolicy, po trawach, po zdziczałym sadzie. W jesieni podniósł jabłko z ziemi, zjadł je lub rzucał i znów to samo. Zimą siedział w Smolniku lub Stuposianach. Cóż za życie? I co to za pokój po wojnie? Każdy, kto ją przeżył, był w jakimś stopniu spaczony, wytrącony z zawiasów, jak cały świat, w którym nic się ze sobą nie zgadza, nic do niczego nie pasuje.
    "Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech i pamiętaj,
    Jaki spokój można znaleźć w ciszy.
    Unikaj głośnych i napastliwych, są udręką ducha ..."

    www.anyczka20.fotosik.pl
    www.youtube.com/Anyczka24

  7. #17
    Bieszczadnik
    Na forum od
    08.2006
    Rodem z
    Mazowsze
    Postów
    201

    Domyślnie Odp: Władysław Krygowski "Wspinaczka po tęczy" - fragmenty

    Straszne-ileż takich nieszczęść ludzkich,losów potrzaskanych jest w tej pustce gdzie teraz tylko wiatr,trawy...

  8. #18
    Bieszczadnik Awatar Anyczka20
    Na forum od
    12.2004
    Rodem z
    Sanok / Dublin
    Postów
    751

    Domyślnie Odp: Władysław Krygowski "Wspinaczka po tęczy" - fragmenty

    Przepraszam za literówki, typu Przygłup zamiast Przysłup, Waryńskie zamiast Carynskie i inne....***ony word :/ Ja już nie moge tego poprawić, ale jakby się chciało komuś z adminów to PROSZE....bo cholera razi w oczy :(

    Ciag dlaszy opowiadania jutro..dobranoc.
    "Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech i pamiętaj,
    Jaki spokój można znaleźć w ciszy.
    Unikaj głośnych i napastliwych, są udręką ducha ..."

    www.anyczka20.fotosik.pl
    www.youtube.com/Anyczka24

  9. #19
    Bieszczadnik Awatar dziabka1
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    warszawa
    Postów
    879

    Domyślnie Odp: Władysław Krygowski "Wspinaczka po tęczy" - fragmenty

    Cytat Zamieszczone przez Anyczka20 Zobacz posta
    Ciag dlaszy opowiadania jutro..dobranoc.
    To w takim razie ja poczekam ze wstawianiem swojego, niech Anyczka dokończy, a ja wetknę następne do poczytania.

    Z pozdrawkami

    madziaba

  10. #20
    Bieszczadnik Awatar Anyczka20
    Na forum od
    12.2004
    Rodem z
    Sanok / Dublin
    Postów
    751

    Domyślnie Odp: Władysław Krygowski "Wspinaczka po tęczy" - fragmenty

    Jak to się stało, że siedziałem na kamieniu, który był resztką podmurówki i wysłuchiwałem wyznań nieznajomego człowieka – nie wiem. Nie tylko ja wysłuchiwałem, lecz wraz ze mną, duszek nieszczęsnego miejsca.
    Nie poznaję tych stron – myślałem – nie słychać dzwonów cerkwi w Caryńskiem, nie słychać też, jak pan Habicht z Wetliny z panem Ładyżyńskim z Górzanki i Hrabalem z Hoczwi polują na niedźwiedzia – mięsojada, zwabionego na padłego konia. Gdzie te czasy! Zimą wilki polowały na łanie, które krwawiąc znaczyły ślady swojej klęski. Do nas na Przysłup podkradał się cichy lis na przeszpiegi. Myszkował, myszkował – czy kury w kurniku i czy w sąsieku smykają piskające myszy. Ach, te myszy! Byli dawniej myśliwi, którzy umieli pisk ich tak naśladować, że zwabiali do siebie lisa – spryciarza, który za nimi przepada.
    Nie ma takich myśliwych ani lisów. Sprawiła to wojna i przeklęty czas zaraz po niej. Ani Polaków, ani Bojków, ani popów, ani chłopów, ani nie uświadczysz Żyda. Czasem na koniu żołnierz, czasem ktoś druty wojskowej łączności rozciąga, czasem strzelanina, to znów zwierzę natknie się na minę. Niby stara i zamokła, ale jara. Dzikie pola, dzikie góry. Tu nasi ustrzelą jakiegoś prowidnyka, to znów tamci dołapią milicjanta, skrępują kolczastym drutem i hulaj bradiago z góry w dolinę. Między Cisną a Tworylnem, między Smerekiem a Nasicznem, gdzieś w Suchych Rzekach – bezlitosne sotnie. Bunkry, zasadzki, zaminowane przejścia. Czeszą i czeszą tą zniszczoną ziemię drużyny, plutony, kompanie, dywizje. Węszą, wychwytują, zapędzają w słowackie dziedziny, a jak trzeba to i dalej. A oni odszczekują się i cofają. Straszny jest wróg i wszyscy dla wszystkich wrogami. Trzeba wroga zaszczuć, wygłodzić, wymęczyć, spalić i zabić. Okrutne wojenne prawo. Potem dokoła wielka głusza i pustkowie.
    Ciekaw jesteś co się stało z Nastką? – pytała we mnie wyobraźnia. – Opowiem Ci nie to, co opowiadali mi ludzie w Bereżkach i Stuposianach, nim ich upowcy zatłukli. Nie wiem, czy to nie czcza gadanina, bo prawdy nie dojdziesz. Na palcach jednej ręki policzysz tych ocalałych, ale oni siedzą gdzieś za Olsztynem czy Wrocławiem. Za daleko i za dawno.
    - Nastka – wspominał niczego nie zapominający duch tego miejsca – miała dziewiętnaście lat, a Maksym, jej brat, coś sześć lat starszy. Chłop to był czarny, dorodny i dziki – jak ona jasnowłosa, delikatna i łagodna. Polował już jako wyrostek na kuny, bo zwąchał, że to dobry interes kunie futro wyprawiać i sprzedawać w Baligrodzie. Kupowali je chętnie starzy Żydzi chasydzi, ci, co w szabas nosili błyszczące atłasowe chałaty i białe pończochy, a na głowie ozdobne czapki. Cóż by to była za czapka, gdyby nie była otoczona futrem kuny. A najpiękniejsze futro, gdy kuna gdzieś od Wetliny, od Nasicznego. Ach, cóż to za kuny śmigały dawniej! Były takie, co siedziały pod strzechami, na zagraconych stryszkach, zwinne i niewidoczne ani za dnia, ani w nocy. Były też kuny wędrowniczki, które potrafiły, skacząc z gałęzi na gałąź, z czubka drzewa na czubek, przewędrować od wioski do wioski, bo przyjemniej jest kraść w cudzej chałupie, niż objadać swoich. Jeszcze piękniejsze musiały być kuny, które dawali chłopy za dawnych czasów swemu panu, kiedy dziewczyna z jego włości wydawała się za chłopca ze wsi innego pana. Ile by to kunich futer poszło za taką Nastkę! Ale Nastki dziś nie ma, nie ma też Maksyma, pomarli wcześniej ich ojciec i matka. A któż to ten z cętkami na gębie? Mówi, że z Jaliny. Byłżeby to Tomek Gębala, syn gajowego, co to miał się ku Nastce?
    Tak sobie rozmyślał niewidzialny duszek na Przysłupu. On też wie wiele, dalej snuł swą opowieść: Nastki wcale nie uprowadził Maksym w lasy Chryszczatej – to tylko ludzie tak bajdurzą. Los był jeszcze gorszy. W ową noc wpadli mołojcy na Przysłup, spalili przysiółek na przestrogę, by Polakom nie sprzyjał, by Nastka nie chodziła z tym przeklętym z Jaliny. To oni wywlekli ją z chałupy, zdarli spódnicę i ilu ich było, użyło sobie na niej, a potem dobito na wpół żywą. Niech inne pamiętają. Wilki rozniosły Nastkę po derbach, bo były w zmowie z tamtymi.
    Nie wiem, jak długo trwała wspólna z moją wyobraźnią rozmowa. W opowiadaniu wydaję się długa, naprawdę były to sekundy. Powiało od Caryńskiego i zachwiały się trawy, ugięły gałęzie, ale drzewa stały nieruchomo, sczerniałe i osmolone od ognia.
    Nagle mój rozmówca zerwał się i rozglądnął dokoła.
    - Trzeba iść – mruknął. Któż by przypuszczał, że trawy przysłaniały wiszący na niskiej gałęzi karabinek i coś jakby plecak? Karabinek w typie wojskowym i niewojskowym, miał skróconą lufę. Gdy się zarzucało przez ramię plecak, nie był z odległości niemal widoczny. Zrobiło mi się znowu nieswojo.
    - Muszę mieć broń na nich – dodał, jakby się tłumacząc.
    Człowiek z bronią to już coś innego niż bez broni. Mimo woli spojrzałem, czy broń jest zabezpieczona, i równocześnie uświadomiłem sobie pewne zagrożenie. W tamtych czasach nawet zrywające się nagle stado kukułek niepokoiło, gdyż mogło to oznaczać, że ktoś się zbliża z przeciwnej strony. Ale przecie nic mi nie groziło. Nie opowiada się komuś swoich nieszczęść, aby go potem ograbić. Przeszły mnie jednak ciarki, czy aby to nie kłusownik albo przestępca. Bo rezuń chyba nie. Czułem, że gdy teraz odejdzie – a zbierał się szybko do drogi – będzie się gubił w domysłach, z kim wdałem się właściwie w rozmowę. Może to nie żaden Tomek Gębala, syn gajowego z Jaliny? Może naprawdę jakiś z poprzestawianymi klepkami w głowie? Co znaczyło to nieszczęsne „na nich”, skoro już ich nie ma. Są gdzieś w Monachium, może w Kanadzie lub gdzie indziej, ale tu ich nie ma. A poza tym, czy można wierzyć w zemstę po latach? Najsłodszą zemstę przygotowuje czas, który na zimno wszystko rozlicza. Przed wojną – pamiętam – opowiadał mi w Górzance pewien stary chłop, że czas zawsze na swoim postawi, a nie Symeon. Chodziło o to, że mu jakiś Symeon, zdaje się sąsiad, orząc zaorał pole, a to znaczyło więcej, niż gdyby staremu nogi poprzetrącał. Pomyślałem sobie, ze teraz nie ma także Symeona ani starego z Górzanki.
    - Weź, chłopie, kawałek słoniny, mnie już do Krakowa – rzekłem zbierając się w drogę.
    - Wam też potrzeba, a ja zawsze coś ustrzelę – zarzekał się, ale wziął. – Pachnie dobrze.
    I tak się pożegnaliśmy.
    Siedziałem jeszcze z dobrą godzinę, odszukując go wśród wysokich, dzikich łąk, które zarastały dolinę Caryńczyka. Postać gubiła mi się w zaroślach, to znowu pokazywała. Trudno było mi oderwać wzrok od niej i wolałem iść za nim, niż patrzeć ku Magurze, ku Jawornikom. Góry pewnie tu zostaną, a on wkrótce zniknie. I rzeczywiście za jakąś zapadliną wsiąknął w rozłogach i trawach. I znowu pustka. Po jakimś czasie spojrzałem na zegarek. Jeśli idzie dalej tak szybko, jak przedtem, to teraz podchodzi w lewo na siodełko, za którym już Jalina. Jeśli nawet szedł na nie, to zamykały się za nim trawy jak za wszelkim stworzeniem, człowiekiem, zwierzęciem.
    Przyszła mi wtedy z całą wyrazistością myśl, że tak jak trawy zamknęły się za nieznajomym nieszczęśnikiem, tak po tej straszliwej wojnie zamknęła się przeszłość nie tylko tego zakątka gór, lecz czegoś więcej – cała epoka z dziesiątkiem zasad, przekonań i obyczajów. Zirytowała mnie ta myśl, bo oznaczała, że tyle jest prawd, ile epok, a człowiekowi marzy się – na podobieństwo Boga – zawsze tylko jedna. Więc podniosłem się i rozglądnąłem wokoło, aby nigdy nie zapomnieć tego miejsca na świecie. Zacząłem szybko schodzić na wschód do strumienia w olszynach i ścieżynką za śladami kopyt końskich dotarłem do drogi w Bereżkach. Przeszedłem na prawy brzeg Wołosatego, rozbiłem namiot nad czystym potokiem pod różowym niebem późnego popołudnia.
    Tyle było później przeżyć w górach i wydarzeń na świecie, że mógłbym zapomnieć o spotkaniu na Przysłupie, a jednak nie zapomniałem .Wiele wody upłynęło w Wołosatem i już nie była tak czysta. Przez Bereżki sunęły śpiewające autobusy i flaszki leżały w rowach. Już nie rozbijałem namiotu pod Widełkami. Coś mnie jednak pewnego razu skusiło, aby podejść ku Przysłupowi i popatrzeć stamtąd na świat.
    Ścieżynka końska była już drogą, a na przełęczy zawiało ku mnie owczą wonią i psy podhalańskie gdzieś w dole zaszczekały. A potem znów na chwilę wielka, niebieska cisza, w której usłyszałem cieniutki pisk myszy, a za chwile jeszcze kilka pisków, jakby całej mysiej rodziny. To mnie jakoś, starego lisa, mysim piskiem wabiło i zwabiło. To tu wisiał na gałęzi ów niewidoczny karabinek i niby plecak nieznajomego. To tu rozmawialiśmy we trójkę (bo i duszek brał udział w rozmowie). „Pamiętasz? – spytało coś we mnie. – Oczywiście, że pamiętam, ale nie chcę do niczego wracać. Już po wojnie. Trzeba o wszystkim zapomnieć”.
    Jak wiecie, niczego nie można zapomnieć. Toteż długo jeszcze korciła mnie ciekawość, jak było naprawdę z Nastką i jak potoczył się dalszy los człowieka, którego spotkałem na Przysłupie. Wypytywałem ludzi, ale iluż jest takich, co przeżyli? Cóż znaczy dzisiaj los jakiejś Nastki z Przysłupu i jej chłopca z Nasiczniańskiego Potoku, skoro tyle dokonało się na tej ziemi nieszczęść?
    Jeden z tych, co ostali się w tej zawierusze, stary nauczyciel z Cisnej, Markiewicz, z którym wiele wieczorów przegadałem o Bieszczadach, słyszał coś niecoś i przytakiwał mi, gdym przytoczył najokrutniejszą wersję jej końca. O jej chłopaku niczego nie wiedział, choć w Nasiczniańskim Potoku – mówił – żył, jak mu się zdaje: jakiś Gębala, ale czy to ten właśnie?
    A więc nie do końca wyjaśniły się losy nieszczęśnika z Przysłupia… Czy dotarł wówczas do celu, a może jeszcze dotąd idzie do swojej nie istniejącej gajówki? Ale czy można dojść do czegoś, co już przestało istnieć?

    KONIEC
    "Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech i pamiętaj,
    Jaki spokój można znaleźć w ciszy.
    Unikaj głośnych i napastliwych, są udręką ducha ..."

    www.anyczka20.fotosik.pl
    www.youtube.com/Anyczka24

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 2 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 2 gości)

Podobne wątki

  1. T. Studziński " Kurniawa w Karpatach " - fragmenty
    Przez sir Bazyl w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 23
    Ostatni post / autor: 04-12-2017, 00:09
  2. Pepera Władysław "Wśród lasów i zwierząt Bieszczad"
    Przez batmanek w dziale Bibliografia Bieszczadów
    Odpowiedzi: 5
    Ostatni post / autor: 30-10-2016, 22:46
  3. [Dwernik] "U Lestka" - czy warto tam wracac?
    Przez pawlem w dziale Zakwaterowanie i usługi
    Odpowiedzi: 27
    Ostatni post / autor: 10-09-2013, 21:29
  4. Odpowiedzi: 6
    Ostatni post / autor: 24-02-2012, 21:00
  5. [Wetlina] Baza namiotowa w Wetlinie "za torami" - czy działa?
    Przez Czeczotka w dziale Zakwaterowanie i usługi
    Odpowiedzi: 0
    Ostatni post / autor: 04-07-2009, 16:53

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •