W tamtym roku, jak z synem zostawiliśmy plecaki z dobytkiem Pod Rawkami, to na Rawki weszliśmy z reklamówką. W reklamówce był aparat fotograficzny i płaszcze przeciwdeszczowe. Jak padał, deszcz, grad i co tam jeszcze, to nawet się przydały. Chyba 2 lata temu po Karkonoszach śmigałem w sandałach z rodziną na wczasach. Tylko na Śnieżkę założyłem coś lepszego. Wyglądaliśmy jak najprawdziwsza stonka. Po jutrze stonka jedzie zdobywać Beskidy. Z plecakami.
Odpowiadam niektórym przedmówcom co wielbłąd ma w plecaku: Maszynkę do gotowania, śpiwór, karimatę, namiot lub płachtę namiotową, ręcznik, przybory do mycia, nóż myśliwski sprzed 25-ciu lat, konserwy nie zjedzone na poprzedniej wędrówce, zupki w proszku, ser żółty, masło (bardzo lubię), chleb, wodę (na początku dnia przeważnie 2 litry), apteczkę, wyłączony telefon komórkowy, aparat fotograficzny z osprzętem. Ostatnio wielbłąd kupił sobie kompakta i nie musi już nosić dodatkowych obiektywów. Jeszcze parę innych drobiazgów jak papier toaletowy, sztuśce i inne takie tam...
Co do "dzień dobry", to niech ten zwyczaj trwa. Po tym można poznać prawdziwego turystę. Ja tam mówię "cześć" lub "dzień dobry" wszystkim. Tym co wyglądają jakby nigdy z gór nie schodzili i tym co wyglądają bardzo cywilizowanie. W końcu od kogoś ci ludzie muszą się nauczyć mówić...
Lucyna ma rację. Od dziś zapominam na szlaku słowa "cześć". (Chyba, że zapomnę zapomnieć). Dzień dobry jest tu najtrafniejsze.
Zakładki