Cz. 1
Byłem tam już piąty raz, a drugi raz z rzędu sam. I po raz kolejny wyjechałem z uczuciem niedosytu. Pomny ubiegłorocznych problemów kondycyjnych, tym razem zrobiłem sobie wyprawę półstacjonarną. Część trasy przemierzałem z "garbem" na plecach, w części zakładałem stałą bazę.
Po osiemnastogodzinnej jeździe środkami komunikacji kolejowej i autobusowej Lesko przywitało mnie deszczem. Zatem, zamiast na końcu wyprawy, Lesko zwiedziłem na początku. Różne różności można tam zobaczyć - synagogę, kirkut, zamek, kościół. Mnie najbardziej zadziwił stary cmentarz miejski. W uporządkowanej Wielkopolsce także cmentarz jest miejscem w którym panuje ład wyznaczany przez alejki proste, jak strzelił, wygrabione z liści, broń Boże bez źdźbła trawy. A w Galicji - na środek cmentarza (położonego na wzgórzu) wyprowadza asfaltowa alejka, która w pewnym momencie się kończy i widzimy dookoła bezładnie (przynajmniej dla mnie) rozsypane groby. Co ciekawe ta różnica wydaje się być ponadwyznaniowa. Na wrocławskim kirkucie groby uporządkowane są podobnie, jak na naszym wolsztyńskim cmentarzu. W Lesku - rozsypane tak samo, jak na tutejszym cmentarzu.
Następnego dnia były już góry. W zasadzie jeszcze nie góry, bo postanowiłem wreszcie przejść szeroko reklamowaną trasę wiodącą doliną Sanu przez dawne wsie Tworylne i Krywe. Prześladowała mnie ta trasa od momentu, kiedy jakieś 7 lat temu, jako młodzi, praworządni wędrowcy odstąpiliśmy od niej widząc na drodze zakaz wstępu do rezerwatu ścisłego. O tym, że popełniliśmy błąd przekonała nas dokładniejsza analiza mapy jakieś dwa dni później.
Tworylne nazywane jest jednym z najbardziej malowniczych miejsc w Bieszczadach. Jednocześnie jest jednym z nielicznych już miejsc, gdzie tak dobrze zachowały się ślady dawnego życia bojkowskich wsi. Życia zniszczonego po II wojnie przez bolszewickie hordy. Na mnie widoczne tu i ówdzie ślady zabudowań, dawna aleja dworska, w połączeniu z zeschłymi trawami i zaroślami porastającymi dolinę wywarła przygnębiające wrażenie.
W dzisiejszym Tworylnem najbardziej widocznymi mieszkańcami są bobry, które przegradzając strumień zamieniły ścieżkę w rozlewisko nie do przejścia suchą nogą. Zaiste ciekawe uczucie pojawia się, kiedy na jednej nodze, woda wlewa się do buta, a wszelkie próby zmacania dalszej drogi wskazują, że dalej jest już wody po kolana. Pewne jest tylko, że zawracać nie ma sensu, bo i tak w butach już chlupie.
Dalej było już spokojnie – nocleg pod chmurką na wzgórzu nad Zatwarnicą, dalej powolne człapanie przez Dwernik- Kamień (fenomenalny widok) do Nasicznego, gdzie wobec braku harcerzy czekał mnie kolejny nocleg pod chmurką. I wreszcie, jeszcze bardziej powolne człapanie, przez kolejną opustoszałą wieś Caryńskie, do Bereżek. No a stamtąd już żabi skok (autobusem) do bieszczadzkiej cywilizacji w Ustrzykach Górnych.
Cdn.
Relacja pisana dla: http://zniebytu.salon24.pl/28224,index.html
Zakładki