Na taki właśnie post czekałam. Jak jedzie się z daleka w ukochane Góry, to nie ważna jest pogoda - bycie TUTAJ, w Bieszczadach, nawet przez trzy dni, nawet przy kiepskiej pogodzie, jest jedną z naszych chwil szczęścia w tym poplątanym życiu. A w takich darowanych przez Los momentach, warto jednak odstawić "żubrówkę", bo napić można się i w Warszawie i na Pojezierzu, ale, przynajmniej dla mnie, Bieszczady to miejsce święte, które, jeśli już się tu jest, należy chłonąć wszystkimi zmysłami, a alkohol niestety to wyklucza. Przytępia zmysły. Nie jestem abstynentką - aby odreagować sięgam po piwo dość często; ale kiedy wreszcie znajdę się w Biesach, żal mi każdej chwili, każdej obserwacji, wrażenia. I właśnie w Bieszczadach nie sięgam po alkohol, a jeśli już to w minimalnych ilościach.
Czytam na różnych Forach o pijaństwach w Chacie Socjologa i w innych bieszczadzkich miejscach, i mocno się dziwię - po jaką cholerę zalać się w trupa trzeba się akurat w takim miejscu.
Piszcie lepiej o pogodzie, o Waszych zachwytach.
Może przyjadę tej jesieni.