Pokaż wyniki od 1 do 10 z 21

Wątek: Bieszczady po raz pierwszy

Widok wątkowy

  1. #1
    Awatar medusa
    Na forum od
    08.2007
    Rodem z
    Gdynia
    Postów
    19

    Talking Bieszczady po raz pierwszy

    No i stalo się. Jeszcze nie tak dawno pakowalam plecak, a teraz znow siedze w domu i probuje ogarnac tamten tydzien. Bieszczady znalam z tworczosci KSU jeszcze z czasow ogolniaka, ale jakos nigdy nie zlozylo się, żeby zobaczyc je na wlasne oczy.Wybor padl na Ustrzyki Gorne, gdzie zaczelismy polowanie na kwatere. Wysiedlismy przystanek przed „centrum” UG, wiec sila rzeczy zaczelismy od hotelu PTTK, którego ceny powalily nas na kolana. Ruszylismy dalej. Pokrecilismy się po okolicznych kwaterach, krotki telefon do Kremensarosa również pozbawil nas zludzen co do wolnych miejsc, wiec wrocilismy do petli autobusowej. W poszukiwaniu mapy Bieszczadow wpadlismy do kiosku niezobowiazujaco pytajac pana sprzedajacego i wolne kwatery, na co ten odparl tajemniczym tonem: „może wiem, może nie wiem”, po czym poinformowal nas, ze takowa posiada i moze nam ja wynajac. Koniec koncow zamieszkalismy w domku obok Kremenarosa, naprzeciwko strazy granicznej. Miejscowka bomba, a na dodatek, nie liczac nas, pusciutka! Zrzucilismy plecaki, przepakowalismy się do mniejszych i jazda na Polonine Carynska. Przyznaje, ze brak formy szybko dal o sobie znac i dzies w polowie pojawila się zadyszka, ale ponieważ nie poddaje się bez walki, chwile potem po raz pierwszy w zyciu mialam okazje zobaczyc, jak wyglada bieszczadzka polonina. Ale jeszcze wiekszym szokiem był zwyczaj pozdrawiania się na szlaku. Po pierwszym „czesc” ogladalam się za siebie sprawdzajac, czy my aby na pewno się skads znamy. Chwile pozniej zaskoczylismy o co chodzi i już do samego konca z wyszczerzonymi klami witalismy się ze wszystkimi na trasie. Pogoda fantastyczna, widoki zwalaly z nog, natomiast dziwila liczba turystow, ale najwyrazniej Carynska to taki bieszczadzki odpowiednik molo. Pamietam tez urocze Polakow rozmowy, z czego numerem jeden było „Proszę siadac i podziwiac”. Po krotkiej przerwie i "podziwianiu" ruszylismy dalej ku Przeleczy Wyznianskiej, skad sila rozpedu doszlismy do Bacowki pod Rawkami, gdzie rzucilismy się na lokalny przysmak pt. grule z bundzem, czyli zapiekane ziemniaki z serem i sosem czosnkowym. Porcje były tak ogromne, ze pomimo szczerych checi, nie byliśmy w stanie ich spracowac. Jedzonko popchnelismy Lezajskiem i udalismy się spowrotem do glownej drogi i z buta ruszylismy w kierunku Ustrzyk Gornych. Gdzies w polowie drogi zatrzymal się przy nas busik i oczom naszym ukazal się Pan Kapelusznik we wlasnej osobie (Derty, już wiemy skad ten przydomek J).
    Nastepnego dnia ruszylismy niebieskim szlakiem w kierunku Wielkiej Rawki. Bardzo mocne podejscie, ale po wczorajszej rozgrzewce było ciut latwiej. O dziwo, prawie do samego szczytu nie spotkalismy zywej duszy na trasie. PRAWIE, bo mijajac polanke tuz przed ostatnim podejsciem na szczyt, z pobliskich krzakow uslyszelismy potezny ryk. Wlosy stanely nam deba i w ulamku sekundy znalezlismy sie na szczycie. Oboje dalibysmy sobie obciac rece i nogi, ze był to mis. Po niedlugim czasie okazalo sie, ze byl to jednak jelen, ale i tak trase z Wielkiej na Mala Rawke, a pozniej Dzialem az pod Wetline pokonalismy w tempie iscie olimpijskim, a każdy szelest w krzakach podnosil poziom adrenaliny. Dopiero pozniej dowiedzielismy się, ze misie nie szukaja towarzystwa ludzi, ale my i tak do konca nosilismy ze soba kawal kielbasy, która miala sluzyc jako element odciagajacy uwage misia od nas w razie nieplanowanego spotkania na trasie ;-) Co do samej trasy- widoki zapierajace dech w piesiach, no i znow mysl, która wwiercala się w glowe ciagle i ciagle na nowo- nie da rady ogarnac i zobaczyc tych wszystkich szczytow, dolin, tras i nie tras...zycia nie wystarczy! Az bolalo. W przenosni i doslownie, bo po tej wyprawie, prawie 20-kilometrowej, naciagnelam sobie sciegno Achillesa i cos chrupnelo w kolanie. Na szczescie w zapasie mielismy bandaz elastyczny w ilosciach hurtowych. Na koniec, gdzies pod Wetlina, znalezlismy w krzakach stary most i wpomnienie po kolejce, chyba waskotorowej. Szczesliwie 3-go dnia w planie był dosc delikatny przemarsz z Berezek na Przyslup Carynski. Tak sielskiego widoku chyba nigdy nie mialam okazji podziwiac. Nikogo dookoła, z wyjątkiem polany i cudownej panoramy okolicznych gor. Tam zrobilismy sobie polgodzinna sesje zdjeciowa i ruszylismy dalej w poszukiwaniu bylej wsi Carynskie po drodze natykajac się na malutka zmije wygrzewajaca się na betonie. Sama wies- az serce się krajalo, jak niewiele z niej zostalo. Pokrecilismy się troche i ruszylismy na Nasiczne. W koncu dotarlismy do szosy, skad dziarsko pomaszerowalismy do Brzegow Gornych, po drodze mijajac dzikiego zubra, który okazal się być bardzo towarzyska krowa pani sprzedajacej bilety na szlak J
    Dzien czwarty to Polonina Wetlinska. Pogoda wciąż jak igla. Zapasy wody, uzupelniamy w pobliskim strumyku, ktory jest chyba bardziej krystaliczny niż wszystkie butelkowane wody, jakie przyszlo mi do tej pory pic.Na szczycie, w Chatce Puchatka zaskok- kilkunastoosobowa brygada Slazakow w wieku mocno emerytalnym, co tylko utwierdzilo mnie w przekonaniu, ze trzeba kontynuowac gorska przygode. I jeszcze jeden niespodziewany gosc- golab, który najwyrazniej stracil orientacje w terenie skonczywszy na puchatkowej laweczce dokarmiany przez wszystkich. Z Chatki ruszylismy przed siebie w kierunku Przeleczy Orlowicza. Wetlinska wydala się wezsza i bardziej kamienista niż Carynska, ale rownie popularna, bo takich jak my mijalismy dziesiatki. Srednia wieku na szlaku wciąż mnie intrygowala. Daj boze taka forme za kilkadziesiat lat! W drodze powrotnej busem z Wetliny do UG zatrzymalismy się przy lokalnej wedzarni, gdzie zaopatrzylismy się w kilka oscypkow i kawal hucula, które pieknie komponowaly się z piwkiem i ogniskiem pare godzin pozniej J Również tego wieczoru okazalo się, ze mamy sasiadow w pokoju obok, z którymi spedzilismy ten i kolejny wieczor przy ognisku, wiec przy okazji serdecznie pozdrawiam Piotra i Marka, o ile w ogole kiedykolwiek trafia na to forum.
    Dzien piaty, wg planu Dertego, to zdobycie Tarnicy J Taka wisienka na torcie na ostani dzien, bo okazalo się, ze będziemy wracac ciut wczesniej, niż to oryginalnie zakladalismy, wiec Tarnica była symbolicznym pozegnaniem z Bieszczadami. Po 4 dniach intensywnych marszow moje sciegna były raczej ich wspomnienem. Pogoda troszeczke zaczela się zalamywac, ale na szczescie nie spadla ani kropla deszczu. Ostatni kamienisty kawalek dal nam troche popalic, ale widok ze szczytu zrekompensowal kazda kropelke potu. Trafilismy wprawdzie na kilka szkolnych wycieczek, ale przeczekalismy je i we wzglednym spokoju posiedzielismy chwile na gorze. Mielismy ogromnego smaka na Krzemien i Rozsypaniec, ale najzwyczajniej w swiecie zabraklo nam sil, wiec musielismy zadowolic się samymi widokami. Mocno sponiewierani ruszylismy pozniej w dol w strone Wolosatego, mijajac biegajace luzem konie huculskie. Slonce wyszlo zza chmur, zrobilo się sielsko-czarodziejsko, a do mnie dotarlo, ze to już praktycznie koniec naszej przygody. Ponieważ chcielismy dac sobie porzadnie w kosc, postanowilismy wrocic z Wolosatego do UG z przyslowiowego buta. Tak dziurawej drogi nie widzialam nigdy w zyciu. Wprawdzie z obu stron nowy asfalt powoli się rozwija, ale srodek wyglada jak ser szwajcarski JTen dzien również zakonczylismy ogniskiem z naszymi uroczymi sasiadami i zoladkowa gorzka zagryzana oscypkami i huculem. Niestety, nie udalo nam się zaliczyc Cisnej z Siekierezada i Trollem, ale minelismy ja w drodze powrotnej, wrzucajac przy okazji kartki dla przyjaciol i rodzinki. Nie obylo się oczywiście bez zakupu lokalnych specjalow u Nikosa, który najwyrazniej jest miejscowym mistrzem w wyrabianiu serow, co bardzo szybko odkrylismy wcinajac już po drodze czesc zakupow. W Gdyni wyladowalismy w niedziele po 5tej rano. Przywital nas ziab i resztki deszczu na ulicach.
    Minal już tydzien od powrotu a mnie, jak to kiedys ktos ladnie powiedzial, meczyl mnie i nadal meczy „smutek spelnionej basni”. Nie moglam sobie znalezc miejsca, buty do dzis leza na balkonie, a każdy powrot do folderu ze zdjeciami jest jak rozdrapywanie wielkiego strupa. Ten niecaly tydzien przyniosl tyle pozytywnych wrazen, co ostatnie pare miesiecy. Czas plynal zupelnie inaczej. Przez caly pobyt ani przez chwile nie mialam na sobie zegarka, nie było ani telewizji ani radia- byliśmy tylko my, nasze nogi, mapa i otwarta glowa. Zreszta, nie wazne co napisze, bo wszystko zaleci banalem, ale te pare dni daly mi wiecej niż się spodziewalam i chocbym stanela na glowie, to i tak wiem, ze nie opisalam nawet w dziesietnej czesci tego, co tam widzialam i czulam.
    Przy okazji chcialabym BARDZO podziekowac Tobie Derty za rozpisanie nam planu na te pare dni. Dzieki Tobie nasz wypad miał rece i nogi.
    Załączone obrazki Załączone obrazki

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Pierwszy raz w bieszczady
    Przez tomek1 w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 02-05-2013, 21:31
  2. Bieszczady po raz pierwszy w życiu
    Przez Krzysztof Gdula w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 27
    Ostatni post / autor: 18-11-2011, 12:49
  3. Pierwszy raz w Bieszczady
    Przez rygiel1974 w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 4
    Ostatni post / autor: 07-04-2009, 17:06
  4. Bieszczady po raz pierwszy...
    Przez gajowy marucha w dziale Zakwaterowanie i usługi
    Odpowiedzi: 4
    Ostatni post / autor: 06-05-2008, 11:50
  5. Pierwszy raz w Bieszczady
    Przez butek w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 6
    Ostatni post / autor: 06-05-2007, 01:20

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •