Heh, wyszło tego jakieś dziewięć godzin, ale z tego pewnie godzinę spędziliśmy łącznie na postojach :)
Jedna z ładniejszych naszych wycieczek w Biesach...
================== kontynuuję ===================
8. POŁONINA CARYŃSKA / Ustrzyki Górne
O świcie mam wrażenie, że Bacówka zaraz się rozpadnie na drobne kawałki. Nie, tak na prawdę nic złego się nie dzieje, ale któryś z domowników właśnie przeszedł się kilka kroków w sąsiednim pokoju, ktoś inny przekręcił na drugi bok... Słychać każdy ruch i szmer, a cała podłoga trzeszczy jakby zaraz miała się rozpaść. Wieczorem dowiemy się od obsługi, że jak swojego czasu ktoś zaczął szaleć w swoim pokoju, to na dole w kuchni z blatów zaczęły spadać szklanki!
Tymczasem mój pęcherz przypomina mi, że wczoraj przyjąłem trochę piwa... Próbuję z nim negocjować, ale kiepsko mi to wychodzi – nie ma rady, trzeba zorganizować wyprawę do łazienki, na dół. Po wyjściu z pokoju mijam kilka osób, które śpią w śpiworach na podłodze (gleba rulez). Uregulowawszy swoje rozliczenia z pęcherzem wychodzę przed budynek i obserwuję życie „obozu”, który jest jeszcze pogrążony we śnie i dopiero zaczyna się przebudzać. Jeden z bacówkowych psów – krzyżówka wilczura z malamutem, jeszcze młodziutki, ale już wyrośnięty na olbrzyma, dumnie obiega okolicę – ma tutaj bajeczne warunki. Drugi, stary i już ledwo chodzący, leży w swoim kącie – smutna jest jego historia: został porzucony, przywiązano go do drzewa (!) i pewnie miał tak skończyć - został jednak w porę znaleziony, odwiązany i przygarnięty... Przynajmniej ma trochę spokoju na starość.
Przed ósmą robi się trochę tłoczniej – amatorzy ciepłej wody pospiesznie zmierzają do łazienki. Ciepła woda jest dostępna od 8:00 i 19:00 do wyczerpania zapasów, praktycznie kończy się po kilkunastu minutach, bo jak sam biorę prysznic 20 minut później, to już nie pozostaje po niej nawet wspomnienie. OK, no problem, hartujemy się, hartujemy... Na śniadanko wciągamy na spółkę porcję naleśników i wkrótce opuszczamy schronisko. Dzisiejszy szlak prowadzi nas przez Połoniną Caryńską do Ustrzyk Górnych.
Początkowo idziemy do Przełęczy Wyżniańskiej zielonym szlakiem. Zaczyna mżyć drobny deszczyk – czyżby zapowiedź większych opadów? Na przełęczy podbijamy w punkcie kasowym nasze karnety i przechodzimy na drugą stronę obwodnicy, po czym kawałek podchodzimy pod las. Od tego momentu droga robi się stroma, do tego zaczyna coraz bardziej kropić i wkrótce wspinamy się po fałdach błota. Mijamy kilku turystów, jeden z nich żartobliwie mówi, że nam współczuje. U skraju lasu robimy mały postój, próbując przeczekać deszcz. Schodzimy nieco w bok i kucamy pod drzewami. Prosto na nas wychodzi jakaś parka, która najwyraźniej zaniechała wchodzenia po błotnistych „schodach”. Widząc mnie kucającego pod drzewem zaskoczona kobieta głośno przeprasza – ja na to odpowiadam, że to nie jest to, o czym myśli . Wkońcu i my ruszamy, nie ma sensu tutaj tkwić.
Jeszcze trochę podejścia pod grzbiet. Zaczynamy iść przez mgłę, jest chłodno, deszczowo, błotniście. Ania poślizguje się i wywija pięknego orła, całe szczęście z mięciutkim lądowaniem. Pisałem już, że taki spacer ma jednak swój urok? :) Wkrótce skręcamy w prawo i docieramy do głównego wierzchołka Połoniny – nasz szlak łączy się tutaj ze szlakiem czerwonym, którym odtąd będziemy zmierzać dalej. Silny boczny wiatr wieje mi prosto w ucho – przekrzywiam czapkę, aby je trochę zasłonić :) Mgła nie ustępuje i praktycznie uniemożliwia nam widoki, mało też tego dnia focimy. Idziemy przed siebie, rozstając się po jakimś czasie z zielonym szlakiem i dochodząc w końcu do drzew. Stąd zaczynamy pomału schodzić, momentami ostro w dół, nieustająco błotniście, ogólnie idzie się jednak dobrze, widoczność znacznie poprawia się, a droga wiedzie przez piękny bukowy las.
Kiedy już jesteśmy całkiem blisko UG, pojawia się przed nami kolejna grupka turystów. Pozdrawiamy się, a jakiś markotny facet, ubrany w spodnie w kancik i pantofelki, rzuca w moim kierunku pytanie:
- Daleko jeszcze?
Jestem ciut zaskoczony, przecież najdalej kwadrans temu opuszczał Ustrzyki...
- Wie pan, to zależy dokąd pan idzie – odpowiadam spoglądając pytająco na jego twarz.
- No nie wiem... – przebąkuje, i widzę, że rzeczywiście chyba nie ma pojęcia.– Do jakiegoś schroniska?
- Na Caryńskiej nie ma schroniska – uświadamiam go i zostawiam za sobą.
Skąd się biorą tacy ludzie? Nie obchodzi ich, dokąd jadą na swój urlop (nie mówiąc już o zaplanowaniu tras), nawet nie wydadzą kilkunastu złotych na dostępną wszędzie mapę, żeby jakoś supportować swoje wędrówki... Podobne spotkania uświadamiają mnie, że jesteśmy na tzw. „popularnym” szlaku.
My tymczasem docieramy do Ustrzyk i w pobliskim ośrodku fundujemy sobie rozgrzewającą herbatkę. Korzystając z odrobiny cywilizacji robimy niewielkie zakupy spożywcze w „Centrum”, po czym wsiadamy do busa i wracamy do Przełęczy Wyżniańskiej. Stąd maszerujemy do bacówki, żeby ciut wypocząć i spędzić kolejny miły wieczór przy dobiegających nas dźwiękach gitary :)
C.d.n. :)
Zdjęcia (tak, jak mówiłem, tego dnia mało ich robiliśmy):
1. Widoczek na południe podczas marszu do Przełęczy Wyżniańskiej
2. Połonina Caryńska: mijając się na szlaku...
3. Krajobraz górski
4. [po prostu Połonina Caryńska]
5. Opuszczając połoninę dochodzimy do lasu...
6 i 7. „Schodzić czy zjechać?”
8. Home, sweet home ;-)
Zakładki