Mam pytanie dotyczące krzyża na Haliczu. Jak tam byłeś to zwróciłeś uwagę, czy na krzyżu jest figurka Jezusa ? Ja będąc w październiku zauważyłem jej brak. W październiku roku ubiegłego jeszcze była.
Nie, niestety figurki już nie ma na krzyżu.
Mam pytanie dotyczące krzyża na Haliczu. Jak tam byłeś to zwróciłeś uwagę, czy na krzyżu jest figurka Jezusa ? Ja będąc w październiku zauważyłem jej brak. W październiku roku ubiegłego jeszcze była.
Nie, niestety figurki już nie ma na krzyżu.
No, z poprzednich postów wynika, że zniknęła między kwietniem (jeszcze była) a sierpniem (już nie było) 2007...
Kto zawinił – wandale? Stare mocowania? A może to świadoma decyzja?
=========================================
13. (Wołosate -) Stare Sioło – Zatwarnica
Nasza trasa wiedzie nas dzisiaj do Zatwarnicy. Po porannej kawie i pożegnaniu się ze znajomymi oraz gospodarzami pędzimy na PKS. Zależy nam bardzo na tym kursie, bo dzięki temu nie będziemy musieli przesiadać się w Ustrzykach. Udaje się – i wkrótce przejeżdżamy przez Ustrzyki, Przełęcz Wyżniańską, Berehy Górne i Wetlinę, aby wysiąść w Starym Siole. Fajna, odświeżająca pamięć podróż – praktycznie co chwila mijamy po jednej lub drugiej stronie jakieś miejsce, z którym mamy świeże wspomnienia![]()
Wysiadamy w Siole i od razu kierujemy się na żółty szlak prowadzący na Przełęcz Orłowicza. Tutaj niezłe obrazki: przed nami jakaś kobieta pcha duży wózek dziecięcy - zastanawiamy się, jak daleko z nim zajdzie. Chwilę później napotykamy jakąś grupkę dziwnie wystrojonych jak na góry ludzi. Jedna z niewiast kuca i dyszy, oznajmiając towarzyszom, że marzy o łyku wody... Heh, jak starczy jej sił, to może dotrze do tablicy Bieszczadzkiego Parku Narodowego – bo na razie jeszcze dzieli ją od niej kawałek! Taaak, jesteśmy obok Wetliny.
Wspinamy się znaną z pierwszych dni trasą, wymijając po drodze jakąś grupę kolonijną i kilka pojedynczych osób. Na przełęczy robimy króciutki postój i chwilę później – kontynuując podróż żółtym szlakiem (ścieżka dydaktyczna „Jodła”) – rozpoczynamy marsz w dół. Nagle robi się odludnie, przez długi czas nie spotykamy dosłownie nikogo. Idziemy pięknym lasem, niemal cały czas z górki, urokliwa trasa.
W pewnym momencie wychodzimy na drogę, którą odtąd – po skręcie w lewo – będziemy podążać dalej. Wkrótce mijamy po prawej stronie schronisko „Ostoja” i pole namiotowe – totalnie wyludnione. Bez zatrzymywania się idziemy dalej, przechodząc wkrótce przez mostek i idąc odtąd wzdłuż Rzeki (rzeki Rzeki - nazwa własna). Po drodze mijamy jeszcze stację ekologiczną i wychodzimy z BPN.
Z lewej strony zbocze lasu dość stromo schodzi do samej drogi, a my co chwilę dostrzegamy na nim olbrzymie okazy koźlaków – widać, że nikt ich tutaj nie zbiera. Maszerujemy przed siebie, nieco już znużeni, w końcu po jakimś czasie dostrzegamy pierwsze budynki Zatwarnicy. Jesteśmy prawie na miejscu, gdy mój Misiak spostrzega na drodze jakieś dokumenty. Schylamy się i oglądamy – prawo jazdy i dowód rejestracyjny; patrzę na adres zamieszkania – praktycznie miejscowy. Bierzemy je i postanawiamy zostawić w miejscu, skąd łatwo będzie je mógł odebrać właściciel.
Wkrótce docieramy pod duży ośrodek wypoczynkowy – to cel naszej podróży – ale nieco dalej dostrzegamy sklepik spożywczy i udajemy się wpierw tam. Na miejscu wymawiam nazwisko z dokumentów i pytam sprzedawczyni, czy zna taką osobę – okazuje się, że to jej dobry znajomy. Zostawiamy jej dokumenty i dokonujemy drobnych zakupów. Gdy sączymy sobie po soczku, pod sklep już podjeżdża właściciel zguby, macham ręką i mówię, gdzie to znaleźliśmy. Człek widać bardzo ucieszony, pyta się nawet czy coś jest nam winien – potrząsamy przecząco głową, on jeszcze raz dziękuje... No, to chyba mamy miejscowych po swojej stronie![]()
Ośrodek spory, chyba jeszcze wzniesiony za „starych” czasów, ale ładnie odnowiony, wokół rozległy trawnik, drewniane ławy i miejsce na ognisko... Zapowiada się miło. Dostrzegamy jakąś liczną wycieczkę młodzieży. W recepcji załatwiamy formalności i, mijając po drodze makietę cerkwi (chyba w Równi – zgaduję), kierujemy się na piętro do pokoiku. Nieco podniszczony, sprzęty ciut wyeksploatowane, ale wszystko w porządku. Do tego trzeba przyznać, że niezwykle miła obsługa :)
Tego dnia już nigdzie dalej się nie wybieramy. Kuchnia serwuje nam przepyszny obiad (och, jak już dawno nie jadłem „obiadu”), a my robimy sobie późno-popołudniowy spacer. Urzekają mnie drewniane domki i maleńka, również drewniana, remiza strażacka, przed którą stoi czerwony maluszek :) Jest klimat![]()
Wieczorem zasiadamy przed ośrodkiem na wieczorne piwo... W jutrzejszych planach ciekawa wyprawa – ale o niej dopiero po weekendzie :)
Kilka zdjęć z Zatwarnicy:
1 - 2. Drewniane domostwa.
3. Makieta cerkwi (w Równi?)
4. Remiza strażacka.
5. Nad potokiem – podobno Głębokim (sic!)
A ja znów milczący, ale co się odwlecze...![]()
=============================================
14. Zatwarnica – HULSKIE – KRYWE
Miniona noc była tzw. „zieloną nocą” owej grupy młodzieży, o której wspominałem ostatnio. Aż się bałem, że nie będziemy mogli zasnąć, była jakaś pożegnalna impreza z dyskoteką, spodziewałem się hałasów i harców do rana... I niesłusznie, było spokojnie i cicho :) No proszę, jaką mamy dzisiaj przyzwoitą młodzież – jej siła w spokoju i opanowaniu
Tego dnia mamy dylemat: czy iść na Dwernik-Kamień, czy też w zupełnie odwrotnym kierunku. Bardzo mi zależy na zobaczeniu ruin cerkwi w Hulskiem i Krywem, toteż decydujemy się maszerować na północ. Gdy wychodzimy z budynku, ośrodek opuszcza akurat cała wycieczka.
Idziemy w stronę mostu na potoku Głębokim i nie dochodząc do niego skręcamy w drogę w lewo, tuż przy krzyżu i tablicy z szyldem Radia MaryjaPo prawej stronie mijamy kościółek o dość ciekawej, współczesnej architekturze i powoli zaczynamy wspinać się pod górę. Po obu stronach drogi leżą olbrzymie ilości drewna przygotowanego do załadowania – widać, że odbywa się tu spory wyrąb. Od pewnego momentu droga robi się też coraz bardziej kręta i zataczamy kilka kolistych łuków. W okolicach Wierszka zaczynamy łagodnie schodzić w dół, mijając wkrótce tablicę informacyjną „Rezerwat ‘Krywe’ – Dolina Sanu pod Otrytem”.
Idziemy dalej przed siebie i jakimś trafem przegapiamy zejście w prawo do ruin cerkwiDość szybko orientujemy się jednak w sytuacji i decydujemy się zawrócić. W tym momencie spotykamy przesympatycznego wędrowca – jedną z zaledwie kilku osób napotkanych tego dnia, z którym już bezbłędnie dochodzimy na obszar zespołu przyrodniczo-krajobrazowego „Cerkiew w Hulskiem”. Ruiny cerkwi i pobliskiej dzwonnicy są prawie szczątkowe, ale robią na nas niesamowite wrażenie. To tutaj tętniło niegdyś życie tej małej wioski, tu stała murowana cerkiew, w której mieszkańcy gromadzili się na wspólne modły... Dziś cały ten teren skrywany jest szczelnie przez las, co nadaje pozostałościom smaku tajemniczości...
Rozstajemy się z naszym nowym znajomym i ruszamy dalej. Skracamy sobie drogę i po przejściu potoku podchodzimy łagodnie na szczyt wzniesienia Ryli. Roślinność niewysoka, ale i tak musimy uważać i cały czas zerkać pod nogi. Gdy dochodzimy na sam szczyt, powracamy na nasz czerwony szlak i dalej maszerujemy małą dróżką. Po pewnym czasie łagodnie skręcamy w lewo i schodząc w dół docieramy do kilku zabudowań. Pytamy się spotkanych ludzi, którędy dojść później do Tworylnego, po czym wchodzimy na wzgórze Diłok, na którym znajdują się ruiny tutejszej cerkwi. Zarysy sylwetki cerkwi widzimy już od jakiegoś czasu, ale bardzo niewyraźnie, gdyż otaczają ją drzewa.
Będąc na wzgórzu dochodzimy do tablicy „zespołu przyrodniczo-krajobrazowego Wieś Krywe”. Wkrótce zza drzew wyłaniają się ruiny, które na tle poprzednich prezentują się bardzo okazale – praktycznie brakuje niewiele poza dachem. Kręcę krótkie ujęcie z wnętrza budynku, tutaj link:
http://pl.youtube.com/watch?v=3_I6cRhHGWo
Obchodzimy teren, uważnie przyglądając się wszystkim detalom. Znów dociera do mnie świadomość, że stąpamy po ziemi, która niegdyś byłą domem kilkuset mieszkańców...
Po zejściu czujemy, że brakuje nam sił, aby maszerować dalej, i decydujemy się zawrócić do Zatwarnicy. Ponieważ kończy nam się woda, decydujemy się wpaść na herbatkę do Tosi, która prowadzi tutaj agroturystykę. Całe szczęście jest w domu i wkrótce zasiadamy przy ławie w ogródku. Wydaje nam się trochę nieufna, ale podejmuje nas miło, a my wkrótce pijemy upragniony napój. Wracamy do ośrodka, mając za sobą jedną z piękniejszych naszych wycieczek w Bieszczadach – na prawdę uroczy szlak.
W ośrodku czeka nas jeszcze niespodzianka – okazuje się, że poza dwoma czy trzema osobami z obsługi, które pozostają praktycznie niewidoczne, zostaliśmy sami. Chodzimy pustymi korytarzami, mając wrażenie, że poza nami nie ma tutaj żywego stworzenia... Klimat trochę jak z filmu „Lśnienie” z Jackiem Nicholsonem, śmiesznie. Wieczorem zasiadamy jeszcze przed ośrodkiem – dla nas jest to znów pożegnanie z kolejnym miejscem, gdyż następnego dnia czekają nas następne przenosiny...
C.d.n.
Zdjęcia:
1. Kościół w Zatwarnicy
2. Hulskie – pozostałości cmentarza - stary nagrobek
3. Hulskie – pozostałości po dzwonnicy
4 - 5. Hulskie – ruiny cerkwi
6. Podchodząc pod górę Ryli
7 - 9. Krywe – ruiny cerkwi
10. Krywe – pozostałość po dzwonnicy, obok z lewej - ruiny cerkwi
15. Zatwarnica – SANOK
Tym kolejnym miejscem na trasie naszej letniej eskapady jest... Sanok. To też Bieszczady, choć może trochę inne :) Chcemy jednak zatrzymać się i tutaj, zwiedzić miasto i koniecznie udać się na zamek, by zobaczyć kolekcję ikon i wystawę prac Beksińskiego, urodzonego właśnie tu...
Połączenia PKS z Zatwarnicy są ubogie, a prywatnych busów nie ma w ogóle... Mamy do dyspozycji jeden sensowny kurs poranny – do Ustrzyk Dolnych, skąd – jak mamy nadzieję – bez problemu powinniśmy dotrzeć do celu. W recepcji regulujemy rachunek i żegnamy się z kierowniczką (?) ośrodka, która zaprasza nas do ponownych odwiedzin. Kupuję jeszcze przy okazji publikację wydawnictwa Rewasz pt. „Drewniane cerkwie Karpat” – tuż po przyjeździe pójdzie na prezent, a wcześniej będziemy mieli wspaniałą lekturę na podróż do Warszawy. Udajemy się szybko na przystanek, by nie przegapić autobusu.
Czekam nieco zniecierpliwiony, ale kierowca zjawia się punktualnie co do minuty (ech, żeby tak było w stolicy!). Kupujemy bilety i zasiadamy wygodnie na siedzeniach, nastrajając się do podróży. Jedziemy przez Sękowiec i Chmiel, a później przez Dwerniczek i Smolnik. Raz na jakiś czas nasz wzrok przykuwają różne osobliwości, np. piękne cerkwie (o ile dobrze pamiętam - w Chmielu i Smolniku). Od Lutowisk robi się już trochę „inaczej” – miejscowości zaczynają przypominać cywilizację i aż dziwnie się z tym czujemy.
W Ustrzykach przesiadka, musimy czekać około pół godziny na autobus. Pod dworcem jakaś ekipa nieźle nawalonych weselników, kontynuujących swoją zabawę, zaczyna się kłócić i poszturchiwać, żałosny seans swoistego „reality show”...
Do Sanoka docieramy ciut po 15:00 i szybciutko meldujemy się w hotelu. Obiekt nawiązuje do, powiedzmy, tradycji królewsko-szlacheckich, znamy go z poprzednich wakacji (wówczas tylko stołowaliśmy się w tutejszej restauracji przed podróżą – znakomita i przystępna cenowo kuchnia, głównie polska), prezentuje wysoki standard i aż nie mam pewności, czy podana cena jest za pokój, czy tylko za osobę. Okazuje się jednak, że za pokój :) A ten nas wręcz zachwyca swoją olbrzymią powierzchnią i wyposażeniem. Ale przecież nie będę się na ten temat rozwodził, zamek czeka...
Szybko zbieramy się i wkrótce docieramy ulicą Podgórze do Schodów Franciszkańskich. No, możemy się trochę powspinać i tutaj. Chwilę później wkraczamy na rynek. Dawno mnie tutaj nie było, zupełnie inaczej to wszystko pamiętam... Teraz pierzeje są odrestaurowane bądź właśnie odnawiane, powierzchnia wybrukowana kolorową kosteczką – tylko gdzieniegdzie leżą jeszcze ostatnie stosiki do ułożenia, wspaniale prezentuje się kościół i klasztor Franciszkanów, a po przeciwnej stronie kilka kafejek rozstawiło przed swoimi podwojami ogródki i kolorowymi parasolami kusi nielicznych turystów... Na prawdę ładnie. Teraz jednak nie zatrzymujemy się i konsekwentnie zmierzamy do zamku.
Jestem wielkim miłośnikiem budowli obronnych i każda sposobność obejrzenia ruin zamku, twierdzy, grodu sprawia mi olbrzymią przyjemność. Pod tym względem zamek w Sanoku przedstawia się dość skromnie i nie oferuje zbyt wiele. Warto jednak tu przyjść, aby obejrzeć jego kolekcje. My docieramy dosłownie 20 minut przed zamknięciem, czasu jest więc niewiele, ale zdążamy obejść wszystkie sale i przynajmniej rzucić okiem na wszystkie eksponaty, zatrzymując się przy tych najciekawszych... Obsługa przy tym bardzo miła, widząc płomienie w oczach przymyka oko na mój aparat, a do tego wydłuża o kilka minut czas swojej pracy i bez najmniejszej oznaki zniecierpliwienia pozwala nam dokończyć zwiedzanie – na prawdę super pro-klientowskie podejście. Po wyjściu z budynku oglądamy jeszcze ekspozycję „Twarze rzeszowskiej bezpieki” (czemu "twarze" - raczej "mordy"!), po czym udajemy się na rynek, by na zewnątrz jednego z lokali, w promieniach słońca, uraczyć podniebienie drobną przekąską i szklanką chłodnego piwa... Później jeszcze mały spacer, a pod sam wieczór kolacja w restauracji w hotelu... Ależ luksus
![]()
Ciąg dalszy - nastąpi :)
Zdjęcia:
1. W drodze na zamek...
2 - 3. Gmach zamku.
4. Zamkowa studnia.
5. Widok na San.
6 - 8. Ikony.
9. Widok na rynek oraz kościół i klasztor oo. Franciszkanów.
10. A tak to wyglądało kiedyś... :)
16. Powrót do Warszawy. Podsumowanie i wnioski ;-)
Tak, to już niestety ostatni rozdział naszej wyprawy, wszystko ma swój początek i koniec... Ale po kolei.
Po opuszczeniu hotelu udaliśmy się na dworzec w Sanoku. Próbowaliśmy kupić w kasie bilety na kurs do Warszawy, ale kobieta w okienku odmówiła tłumacząc, że nie wie, czy w ogóle będą jakiekolwiek miejsca. Z niemałym zniecierpliwieniem oczekiwaliśmy autobusu, a jego przybycie potwierdziło nasze najgorsze obawy – tak, nie było już żadnych wolnych miejsc.
Wokół pojazdu ustawił się tłumek osób, które podobnie jak my liczyły na przejazd, ale przecież autobusu nie powiększy się, cudów nie ma... Udało nam się ustalić, że spora część pasażerów jedzie do Rzeszowa i tam wysiada. Ponieważ kwadrans później odjeżdżał inny autobus docelowo do Rzeszowa, praktycznie ludzie ci mogliby pojechać nim, a chętnym zwolnić miejsca w tym autobusie - do Warszawy. Ale nic z tego, operacja chyba zbyt skomplikowana logistycznie, no i trzeba by dużo dobrej woli...
Trudno, jedziemy do Rzeszowa. Sprawnie, szybko. Zastanawiamy się nawet, czy nie dogonimy „pierwszego” autobusu, ale tak się jednak nie dzieje. Mając na miejscu ponad godzinę wolnego czasu, zaszywamy się w jakiejś ukrytej, przytulnej kafejce – fundujemy sobie kawę i jakieś ciacho. Miejsce miłe i czas szybko ucieka, nawet się nie spostrzegamy, jak musimy się już zbierać na dworzec. Tutaj bez problemu wsiadamy i już bezpośrednio jedziemy do Warszawy.
Szejenów już skończyłem czytać i z ciekawością sięgam po „Drewniane cerkwie Karpat”, gdzie odnajduję opisy kilku budowli, jakie widzieliśmy w ubiegłych latach. Trochę próbujemy pospać, gdy tymczasem na tylnych siedzeniach na dobre rozpoczyna się balanga. Ech, maja ludziska zdrowie – w taki upał wódę żłopać. Ciut głośno, ale nie przeszkadza mi to.
Przed samą stolicą gigantyczny korek. Co minutę przesuwamy się o kilka metrów do przodu, i znów trzeba czekać, nim przejedzie się kolejny kawałeczek. Docieramy na dworzec umordowani, z blisko godzinnym opóźnieniem, więc bez namysłu biorę taksówkę i po kolejnych 20 minutach stoimy u progu naszego mieszkania. Home, sweet home...
===============================
Jakieś dwa słowa podsumowania by się przydały.
Było zajefajnie![]()
No, a gdyby chcieć trochę więcej, to myślę, że chyba całkiem sprawnie to wszystko ułożyliśmy sobie. Były trasy dłuższe, były spacerowe. Chodziliśmy zarówno tymi najpopularniejszymi szlakami, jak i kilkoma stosunkowo omijanymi przez tłuszczę. Pobyt urozmaiciliśmy sobie rowerową wycieczką, a wędrówka do Hulskiego i Krywego doprowadziła nas do jakże ciekawych miejsc związanych z historią doliny Sanu. Zwiedzanie tamtejszych ruin cerkwi wspaniale dopełniła wizyta na zamku w Sanoku, gdzie zobaczyliśmy unikalną kolekcję starych ikon. Może i można było zobaczyć jeszcze więcej, ale mamy świadomość, że i tak zwiedziliśmy sporo, a poza tym wszak to wakacje, a nie bicie rekordów![]()
Wszystkie miejsca noclegowe sprawdziły się idealnie, gospodarze i obsługa - przemili, temat praktycznie bez zarzutu. Nie zawsze tak bywa.
No i na koniec - czy się „zaraziliśmy”?
Podpadnę Wam, Forumowicze, jeśli powiem, że nie?
Bo oczywiście „zaraziliśmy” się, ale już kilka lat temu i nie w Biesach. Bieszczady – to dla nas kolejne wspaniałe (ale nie jedyne) góry, po których jakże uroczo jest powłóczyć się...
Nie do końca wiem, czemu cieszą się opinią „dzikich” - może z uwagi na „dzikie” tłumy na Połoninie Wetlińskiej czy Caryńskiej? OK, paskudnie sobie teraz żartuję, bo przecież można znaleźć tu wiele szlaków, którymi będzie się godzinami niemal samotnie podążać, ale w chwili obecnej owa przypisana Bieszczadom „dzikość” jest chyba magnesem przyciągającym coraz więcej turystów, znacznie więcej niż inne góry, które hasłowo nie są „dzikie” - i dzięki temu „dzikie” pozostają...
Na pewno tu wrócimy, pewnie nie raz. Lubię powracać w stare miejsca, gdzie człek zostawił kawałek serducha, ale równie silnie ciągnie mnie do tych, w których jeszcze nie byłem... A jest ich tak nieprzyzwoicie wiele... A czasu tak mało...
Z refleksyjnymi pozdrowieniami,
Mursi
PS.
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem. Pewnie wszystkie te trasy są Wam, drodzy Bieszczadnicy, wyśmienicie znane, ale mam nadzieję, że tą jeszcze jedną podróż po znanych zakątkach przyjęliście z życzliwością. Dla tych, którzy dopiero rozpoczynają bieszczadzką przygodę (tak jak my niedawno), może zamieszczone tu opisy okażą się pomocne (jakby co, zainteresowanym mogę podać na privie namiary na miejsca noclegowe, które opisałem). A w ostateczności zawsze jeszcze pozostaje te ponad sto zdjęć, które w międzyczasie powrzucałem ilustrując nasze wojaże :)
Gdyby ktoś miał ochotę skomentować niniejszą, wielce niedoskonałą relację, dodać jakieś uwagi, albo po prostu – pogadać o Biesach – to jestem![]()
Serdeczności,
M.
Wiesz Mursi, w porównaniu do Tatr, w których o każdej porze roku są dzikie tłumy, to Bieszczady nadal są dzikie. Trzeba tylko jechać w odpowiednim momencie:)
Z tego co pisze Mursi(nie tylko w tym wątku)wynika że schodził(w różnych latach)całą południową częśc szlaku granicznego.Kto na tym szlaku bywał to wie że są tam o wiele "dziksze" tereny niż bieszczadzkie połoniny(np.Beskid Niski).
Mursi fajna relacja-jak nie byłeś to zapraszam Cię w przyszłości w mój Beskid Mały-też jest piękny,średnio dziki i baaardzo pusty.
Ostatnio edytowane przez robines ; 10-11-2007 o 17:08
Jedzmy gówna, przecież miliony much nie mogą się mylić.
Na pewno tak, Kathleen, zapewne wiosną czy jesienią inaczej to wygląda niż w sierpniu. Ale u mnie z urlopem bywa różnie, więc jak go w końcu mam, to nie narzekam i jadę, kiedy mogę. A Tatry - to już zupełnie inny temat
.
Dokładnie. Turystyka jest mniej rozwinięta, większe odległości między ludzkimi osadami, dochodzi do tego kwestia popularności regionu, etc. Jak np. wyszliśmy z Krynicy na wschód i obraliśmy sobie za cel Lackową Górę, która może stanowić wspinaczkowe wyzwanie, to podczas całego dnia widzieliśmy na szlaku raptem cztery osoby - a był to bodaj środek lipca.
Kathleen, polecam artykuł i komentarze na dole:
http://www.travelpolska.serwery.pl/g...do-drzewa.html
Dodam też, że Bieszczady są jednymi z nielicznych gór, gdzie - niestety - nie widziałem dzikich czworonożnych zwierząt. Oczywiście są, ale w takim np. Beskidzie Sądeckim "wpadnięcie" na stadko jeleni było czymś, czego doświadczałem niemal codziennie... To oczywiście nie jest główny cel wędrówek, ale trochę mówi o górach.
Dzięki. Nie byłem i powiem, że z zaproszenia tego pewnie chętnie skorzystam :)
Na kolejny wyjazd planów jeszcze nie mam, natomiast po głowie cały czas mi chodzi, żeby połączyć góry z moją drugą pasją - zamkami. Tych ostatnich też trochę zwiedzam, fotek nie będę tutaj wrzucał, bo byłoby to off-topiczenie, ale zainteresowanych odsyłam do skleconej na prędko stronki z tegorocznych wojaży (tylko niektórych spośród odbytych, głównie po "państwie krzyżackim"): http://mursi2003.w.interia.pl/zamki2007.html
Dlatego myślę albo o Sudetach i szlaku "raubritterskim", albo o Szlaku Orlich Gniazd. Dużo do chodzenia i dużo do zwiedzania :) A co będzie - zobaczymy, z resztą decyzji sam też nie podejmuję - ach, ta demokracja ;-)
Pozdrowienia,
M.
Ostatnio edytowane przez _Mursi_ ; 11-11-2007 o 04:47
Góry kocham ponad życie, ale razem z zamkami to więcej mi do szcześcia nie potrzeba. Twój opis jest świetny,ja niestety nie mam takiego daru i czasu. Ale jak coś jeszcze napiszesz to chętnie przeczytam.
Dzięki, Groszek, za miłe słowa![]()
Co do daru, to bez przesady, cieszę się dobrym zdrowiem - i to jest najważniejsze. Jak to kiedyś niezwykle trafnie ujął pewien wybitny przedstawiciel szkockiego oświecenia, "czego może brakować do szczęścia człowiekowi, któremu dopisuje zdrowie, nie ma długów, a jego sumienie jest czyste?"
Natomiast rzeczywiście dużą część wolnego czasu spędzamy na zwiedzaniu - to jedna z bardziej fantastycznych rzeczy, jakiej można się bez umiaru oddać. A później jeszcze opisywanie tras, katalogowanie zdjęć... ożywają wspomnienia, jeszcze raz się to wszystko przeżywa... :)
I, kurcze, nie mogę wyjść z podziwu, ile rzeczy się mieści w tym niewielkim, nadwiślańskim kraju![]()
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki