Strona 2 z 4 PierwszyPierwszy 1 2 3 4 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 11 do 20 z 55

Wątek: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

Mieszany widok

  1. #1
    Bieszczadnik
    Na forum od
    10.2006
    Rodem z
    Burzyn
    Postów
    91

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Cytat Zamieszczone przez chris Zobacz posta
    Większe wrażenie robią małolatki "romskie" na Słowacji, proponujące sex za małą kaskę. Jednak czy one romskie? Nie wiem, a znając podejście Romów do tego problemu - wątpię.
    Doświadczyłem czegoś podobnego 10 lat temu w Szczawnicy...
    Na oko miała mniej niż 15 lat... Smutne.

  2. #2
    Bieszczadnik Awatar wojtek legionowo
    Na forum od
    01.2005
    Rodem z
    legionowo
    Postów
    369

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Czytam wspólnie z córą Twoją relację i cóż moje dziecko mówi już niedługo maj ii następny Kimbi i wtedy znów spotkamy sie osobiście żeby móc pogadać,jak również wziąść i podnosić toasty.
    Pozdrowienia od Gosi i Wojtka
    Wojtek legionowo

  3. #3
    Bieszczadnik Awatar Aleksandra
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Warszawa
    Postów
    948

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    To jest jednak zaraźliwe... niech będzie cosik skrobnę, mając nadzieję, że SB nie obrazi się za zakłócanie jego relacji.

    18 września, ostatni dzień w pracy, taki wymęczony i wyżebrany, bo przecież już od dawna chciała być w Bieszczadach. Pokonałam góry papierów i nieosiągalne szczyty rzeczy do pilnego załatwienia. Basta, niech tylko ktoś spróbuje coś jeszcze ode mnie chcieć. Wieczór, na środku rozbebeszony plecak, a wokół mnóstwo ciekawych rzeczy. Chyba latka lecą, kiedyś wystarczało 10 minut, aby idealnie spakować się na 2 dni czy też na 2 tygodnie w Bieszczady. A teraz będzie ciepło czy zimno, ciepło - zimno, ciepło - zimnoooo...
    "niech będą błogosławione wszystkie drogi proste, krzywe, dookolne…"
    http://takiewedrowanie.blogspot.com/

  4. #4
    Kronikarz Roku 2010
    Awatar bertrand236
    Na forum od
    07.2004
    Rodem z
    Poznań
    Postów
    4,224

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Leżę przykuty do łóżka, klikam, klikam, a CDN tylko obiecany....
    Pozdrawiam
    bertrand236

  5. #5
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,526

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Bardzo dziękuję za zainteresowanie.
    Na zakończenie, w podsumowaniu, ustosunkuję się do niektórych Waszych uwag.

    A na razie kontynuuję.

    19. września. Ból zęba Gosi. Przyjazd Pastora

    Od rana komplikacje. Gośka wstała z łóżka z zapuchniętym policzkiem, co oznaczało w tym wypadku ból zęba połączony ze stanem zapalnym. No bo ani nic jej w nocy nie ugryzło, ani ja nie jestem (nigdy zresztą nie byłem) damskim bokserem.
    Co zatem robić z tym fantem - w Sękowcu, czyli na końcu świata ? Cóż ja piszę, koniec świata jest przecież w Dwerniku, na skrzyżowaniu. A zatem Chmiel, Sękowiec i Zatwarnica znajdują się stanowczo już poza końcem świata.

    Najpierw zdobywam od Basi (Szefowej) nr telefonu do jakiejś pani zębolog w Ustrzykach Dln. Żona dzwoni tam i dowiaduje się, że owa pani stomatolog nie ma dziś czasu (komplet pacjentów). Żona podkreśla, iż chodzi jej o prywatną wizytę, ale to nic nie zmienia.
    Nie ma na co czekać. Telefonuję do Adama na komórkę i mówię mu, aby sobie dziś w trójkę (w ich domku mieszka na piętrze Rysiek) poradzili bez przewodnika. A następnie ładujemy się z Gosią do samochodu i obieramy na razie kurs na Lutowiska - jedziemy do tamtejszego ośrodka zdrowia.
    W lokalu ośrodka wisi ogłoszenie, iż dentysta przyjmuje raz w tygodniu. Nie pamiętam tego wyznaczonego dnia, ale na pewno nie odbywa się to w środy. Nie wstrzeliliśmy się więc ! Zasięgamy zatem dalszych informacji. Bardzo sympatyczna pani doktór podaje nam nazwisko, adres i telefon (nr 013 4611613, jakby ktoś z Was potrzebował) dentystki w Ustrzykach Dln. Zresztą dzwoni tam zaraz sama i umawia żonę na wizytę prawie natychmiast, tj. tylko po czasie potrzebnym na dojazd tam samochodem z Lutowisk.

    Znów do auta i w drogę. Bez trudu odnaleźliśmy podany adres, dentystka już na nas (tj. konkretnie tylko na Gosię) oczekiwała.
    W związku z tym, iż Gośka miała za parę dni (w niedzielę 23.09.) wracać do Warszawy, nie mogło być mowy o podjęciu dłuższego leczenia stomatologicznego, czego niestety wymagała sytuacja. Chodziło nam więc tylko o doraźną „likwidację skutku, a nie przyczyny”. Pani doktór zrozumiała to i - bez żadnego zabiegu - zapisała Gosi biseptol oraz jakieś ziółka do płukania buzi. Kupiliśmy to wszystko w aptece i powróciliśmy do Sękowca.

    A wieczorem zaszczycił nas swoją wizytą Pastor. Umówieni byliśmy już wcześniej, kontaktowaliśmy się ze sobą przez komórkę. Zatrzymał się w hotelu w Zatwarnicy. Pojechałem tam po Niego (osobiście, swoim samochodem), a później, po imprezie, odwiozłem Go - już nie osobiście w roli kierowcy, lecz zorganizowałem ten transport.
    Pastor wystąpił (całkiem niepotrzebnie) w roli Św. Mikołaja. Przybył do nas obładowany wiktuałami, także takimi w płynie. Ma gest, to b. dobrze o nim świadczy. Ale przecież i u nas było wszystko, co potrzeba !
    Posiedzieliśmy zatem przy stole, omawiając bieszczadzkie (i nie tylko) tematy. O Was też była mowa, a jakże.

    20. września. Na Smerek i z powrotem. Wieczorne pożegnanie Adama i Ani

    Jest ładnie, słonecznie, ale zimno. W zamiarach mamy pieszą wycieczkę z Sękowca do Wetliny - przez Zatwarnicę, Suche Rzeki i Przełęcz Orłowicza oczywiście. Powrót planujemy okazją (z Wetliny do Lutowisk), a stamtąd ostatnim PKS-em (tym o godz. 19:33) chcemy przyjechać do Sękowca.

    Gorzej było z realizacją tego planu.

    Pierwsza komplikacja nastąpiła już w Zatwarnicy. Gosię znów trochę boli ząb, informuje mnie więc, iż tylko odprowadzi nas do Suchych Rzek, a stamtąd powróci do domu, aby zażyć biseptol i płukać usta ziółkami.
    I tak się stało. Od „Ostoi” poszliśmy już tylko w czwórkę, tj. Żabki, Rysiek i ja.
    Na Przełęczy Orłowicza bardzo zimny wiatr, ale można się przed nim schować. Ukrywamy się więc na zboczu i zjadamy oraz wypijamy, co tam mamy ze sobą. A potem wędrujemy na Smerek, chociaż początkowo tego nie planowaliśmy. Na szczycie nieco kontemplujemy, podziwiając urodę naszego kraju oglądanego z góry. I następnie wracamy na przełęcz.

    Tam robię krótką zbiórkę i przedstawiam sytuację. Z bilansu czasu wynika, iż po zejściu do Wetliny będziemy mieli tylko ok. półtorej godziny na dostanie się do Lutowisk. A my przecież nie wiemy, czy i czym tam dojedziemy ! Busik może się trafić, a może i nie (jest czwartek, zimno, turystów niezbyt wielu). O możliwość „okazji” z Wetliny do Ustrzyk Grn. jestem raczej spokojny, ale co potem ? Kursowy autobus PKS (Lutowiska, godz. 19:33) na nas nie poczeka. Łapanie go w nieco bliższym Smolniku doda nam co najwyżej ok. 10 minut czasu, nie więcej.
    Bardzo nie lubię łazić „tam i z powrotem”, ale tym razem musiałem podjąć taką decyzję. Schodzimy zatem tą samą drogą, którą przyszliśmy. W Suchych Rzekach wstępujemy na herbatkę do „Ostoi”. Urzędują tam studenci roku zerowego na obozie integracyjnym. Nie chcą od nas zapłaty za herbatę ! No to nazywamy to inaczej - pozostawiamy im pieniążki mówiąc, iż wspomagamy w ten sposób ich „fundusz piwny”. Przyjmują to ze zrozumieniem.

    Zbliżając się do hotelu w Zatwarnicy dostałem telefon od Pastora, który gdzieś w tych okolicach śmigał swoją terenówką. Przyjechał szybko po nas i zawiózł do Sękowca. Tam, w domku Adasia, urządziliśmy sobie wszyscy pożegnalną kolację. Adam z Anią następnego dnia muszą już bowiem wracać do Warszawy.
    CDN
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  6. #6
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,526

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    21. września. Kolejne komplikacje „organizacyjne”. Zdecydowana poprawa pogody

    Rano Gosia znów obudziła się ze spuchniętą buzią. Niby niedużo spuchniętą, ząb też bardziej ją „ćmił” niż bolał, ale jednak ... Biseptol i płukanie septosanem, jak widać, jej nie pomogły (a raczej pomogły tylko niewiele).

    Żona początkowo zamierzała wracać do Warszawy dwa dni później, tj. w niedzielę 23 września. Wzywały ją już tam bowiem obowiązki zawodowe - ostatni tydzień miesiąca to b. intensywny okres w pracy „kadrowo - płacowej”. Miała nawet kupiony bilet na PKS z Ustrzyk Dln. do W-wy, odjazd o godz. 9-tej.

    W zaistniałej sytuacji doszliśmy jednak do wniosku, że powinna skorzystać z okazji, jaką daje wyjazd Adama i Ani, i po prostu zabrać się z nimi. W sobotę będzie mogła już odwiedzić swoją dentystkę w Warszawie i zacząć kurację (tak się też stało; gdy sam powróciłem 8 dni później, po owej zębowej dolegliwości żony nie było już ani śladu). Natomiast tu, w Sękowcu, gdyby w sobotę lub w niedzielę wytworzył się poważniejszy stan zapalny, to tylko ... usiąść i płakać. 100 lat temu w takich sytuacjach chodziło się do kowala - miał obcęgi, znieczulenia dokonywał wódką, a dezynfekcji - rozpalonym żelazem. Ale gdzie tu w dzisiejszych Bieszczadach znaleźć kowala ?

    No i pojechali. Po odjeździe żony i Żabek pomogłem Ryśkowi w przeprowadzce - zwolnił górę domku nr 4 i przeniósł się do mnie, na piętro leśniczówki.

    Powyższe komplikacje „organizacyjne” spowodowały, że - mimo pięknej pogody - przeszliśmy z Ryśkiem tego dnia tylko ok. 13 km, wybierając się na zaledwie mały spacerek. Z Sękowca powędrowaliśmy stokówką pod Otrytem do Chmiela, przeszliśmy wzdłuż całej tej wsi, a następnie powróciliśmy szosą do Sękowca.

    A co z Pastorem, spytacie. Otóż zniknął On iście po angielsku. Wczoraj umówiliśmy się, że przyjedzie do nas ok. godz. 11-tej i wybierzemy się na jakąś wspólną wycieczkę. I nie pojawił się. Jeszcze z samego rana, gdy pomagałem w wynoszeniu klamotów, widziałem Jego terenówkę jadącą z Sękowca w kierunku Rajskiego, drogą nad Sanem.
    A później nie dawał już znaku życia. Milczał. Sam nie zadzwonił i nie odbierał telefonów komórkowych. Pogniewał się, czy co ? Dopiero później, już będąc w Warszawie, dostałem od Niego sms-a z usprawiedliwieniem.

    A to trochę poważniejsza sytuacja, niż się na pozór wydaje. Mając często do czynienia z ludźmi, których określam mianem „gównozjadów”, bardzo cenię osoby mające gest i oczywiście staram się im w pełni rewanżować, a nawet „przebijać” ich szczodrość. Ot, taka to staropolska wada - występująca dziś chyba jedynie u osób nie mających w sobie nic krwi żydowskiej czy niemieckiej (o szkockiej już nie wspominając).

    Tak więc Pastor mnie dwa dni temu prawdziwie wzruszył, pojawiając się u nas z dwoma pełnymi siatkami. Było w nich mnóstwo wiktuałów (nieco z tego pozostało w lodówce nawet po moim wyjeździe kilka dni później) oraz dwie flaszki: jakaś słodka damska nalewka i męska (0,7 l) wódka bols. I tak się złożyło, iż owego bolsa nawet nie otworzyłem, ponieważ zarówno wczoraj, jak i przedwczoraj, degustowaliśmy gorzałki ukraińskie - naprawdę dobre, ale młodzież niech tego nie czyta (a już tym bardziej nie pije).

    Tak się zatem stało, że to Pastor wyparował, a Jego wódka pozostała (zamiast odwrotnie). Czekała na Jego powrót aż do końca mojego pobytu !
    Wyprzedzając nieco tok narracji powiem tylko, iż nadal na Niego czeka - tu, w Warszawie. W dniu wyjazdu z Sękowca (29.09.) poszliśmy bowiem z Ryśkiem nad San, umieściliśmy wódkę bols na łódce bols (tej z reklam telewizyjnych) i popłynęła sobie Sanem aż do Wisły, a Wisłą - do Warszawy. Nazajutrz po przyjeździe pojechałem na Powiśle, wszedłem pod Most Poniatowskiego i odebrałem wódkę z łódki.
    Stoi więc teraz sobie spokojnie w barku i czeka. I nic jej raczej nie grozi, jako że przebywa w dość licznym „ukraińskim” towarzystwie.

    CDN
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  7. #7
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,526

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    22. września. Znowuż Rawki

    Znów Rawki, ale jednak inaczej niż 17. września. Zejście to samo, lecz podejście inne !

    Pojechaliśmy do Wetliny, gdzie pozostawiłem samochód na sporym parkingu niedaleko Hotelu Górskiego. Do owego parkingu należy zjechać z głównej szosy w dół, taką sobie krótką, ale za to krętą „serpentynką”. Zostawiałem wóz praktycznie na cały dzień, chciałem to uczynić legalnie, więc dość długo szukałem kogoś kompetentnego, komu by należało za to zapłacić. Wreszcie udało mi się w pobliskim budynku. W lokalu z napisem „Recepcja” przywołana panienka skasowała mnie na 10 zł, a ja z góry pokazałem jej, o który to samochód chodzi (co okazało się bardzo proste, gdyż innego ani wówczas, ani po moim powrocie, tam nie było).

    Następnie weszliśmy z Ryśkiem na zielony szlak, którym przemierzyliśmy cały Dział, aż do Małej Rawki. Jest to bardzo przyjemne podejście, gdyż strome (ale raczej krótkie) są tylko dwa początkowe odcinki oraz ostatni - wejście na Małą Rawkę. Natomiast gros owej trasy prowadzi łagodnym, chwilami w ogóle nieodczuwalnym wzniesieniem. Nie jest to co prawda połonina, ale sam grzbiet Działu bywa na znacznej części odkryty (bezleśny), co pozwalało się nam zarówno cieszyć słońcem i w ogóle pięknym babim latem, jak też (a raczej: przede wszystkim) roztaczającymi się dokoła widokami.

    I tak to, radując oczy i serce naturą, wdrapaliśmy się na Małą Rawkę. A tam ujrzeliśmy od razu trzech „wagabundów” znajomych z widzenia z ośrodka w Sękowcu, a mianowicie Darka, Pawła (obaj z W-wy) i Piskala (z Torunia). Tych dwóch pierwszych znałem z widzenia już od dobrych kilku lat (co rok spotykamy się w Sękowcu), ale jakoś do tej pory nasza znajomość nie wyszła poza wspólne piwo w barze ośrodka.
    Chłopcy siedzieli na trawce i konsumowali piwo (z wyłączeniem kierowcy, oczywiście). Pogadaliśmy z nimi chwilę i powędrowaliśmy na Wielką Rawkę. Oni też tam poszli, ale później, a konkretnie wtedy, gdy im się już piwo skończyło.
    Spotkaliśmy ich w drodze powrotnej na Małą Rawkę (szli właśnie na Wielką). Poprosili, abyśmy poczekali na nich na dole - w „Bacówce pod Małą Rawką”.

    Okay. Zeszliśmy zielonym szlakiem do bacówki, aby tam nareszcie odpocząć oraz najeść się i napić. W międzyczasie nadeszli trzej nasi nowi koledzy. Już w piątkę zeszliśmy na Przełęcz Wyżniańską. Planowałem zostawić tam Ryśka i podjechać okazją do Wetliny po samochód (a następnie wrócić po kolegę), lecz Paweł nie chciał o tym nawet słyszeć. Załadowaliśmy się zatem w pięciu do jego gabloty i zjechaliśmy do Wetliny.

    Tam doszło do małego nieporozumienia. Jeszcze w samochodzie Pawła, poprosiłem Ryśka, aby w nim pozostał i już pojechał z kolegami do samego Sękowca, zresztą razem z naszymi rzeczami w bagażniku. Chodziło o to, aby nie robić zbędnego zamieszania przy wysiadaniu. Piskal jeszcze zażartował, że - jadąc sam - będę miał powodzenie i że się nie obrażą, gdy przyjadę za nimi z jakimiś ładnymi studentkami zabranymi po drodze (tego dnia było sporo autostopowiczów). Rysiek też się wtedy śmiał, co oznaczało, iż dotarło do niego to, co powiedziałem.
    Wysiadłem więc z samochodu Pawła tylko sam, poszedłem na parking, wsiadłem do swojego samochodu, wjechałem podjazdową serpentynką wiodącą z parkingu na główną szosę i ... o mało co nie przeoczyłem Ryśka stojącego przy drodze z naszymi klamotami (plecak, torba naramienna i dwa kije), machającego rozpaczliwie rękami na mój widok. Wcale się go tam nie spodziewałem - gdyby np. wtedy przejeżdżał obok jakiś większy samochód, to by go zasłonił i powróciłbym do Sękowca bez kolegi. I miałbym kłopot ze skontaktowaniem się z nim, jako że mój kolega nie dorobił się jeszcze telefonu komórkowego. Rysiek, pytany przeze mnie, nie potrafił wyjaśnić swojego postępowania, tzn. dlaczego chwilę później, gdy Paweł już zawracał, też postanowił wysiąść z samochodu. Ja go zresztą dalej nie naciskałem, tłumacząc to (chyba słusznie) jego przemęczeniem, wywołanym górskim klimatem.

    A wieczorem zostaliśmy zaproszeni przez nowych kolegów do ich domku (nr 1). Poszliśmy tam, oczywiście nie z pustymi rękami, lecz przynosząc ze sobą „Chołodnij Jar”. Myślę, iż wtajemniczeni wiedzą, co ta nazwa oznacza. A i niewtajemniczeni mogą się tego łatwo domyślić.

    23. września. Krywe po raz pierwszy

    Jest niedziela, ale mnie się jakoś nie chce iść do kościoła.
    Rycho idzie więc sam do malowniczo położonego kościółka w Zatwarnicy na niedzielne nabożeństwo o godz. 11:30, ale umawiamy się, że godzinę później do niego dołączę i stamtąd pójdziemy na wycieczkę - nieco już krótszą, z racji pory dnia.

    Od kościoła wędrujemy stokówką (również z wykorzystaniem znanych mi skrótów) aż do skrzyżowania z drogą na Krywe, następnie kierujemy się na Ryli i odbijamy w lewo - w stronę ruin cerkwi greckokatolickiej w Krywem. Piękne zejście, cudne widoki. Odcinek ten polecam tym wszystkim spośród Was, którzy jeszcze tamtędy nie szli.

    A na miejscu mało nas szlag nie trafia. Przy ruinach cerkwi biwakują dwie pary z dziećmi. Rodzice tak na oko już po 30-tce, dzieci (sztuk: 2) po ok. 9-11 lat. Kilka metrów od wejścia do kościoła dorośli rozpalili sobie ognisko, nad którym pieką kiełbaski. A dzieciaki, jak to dzieciaki, nierozumnie rzucają kamykami w mur cerkwi (a raczej w jego resztki). Coś tam sobie na ruinach wypatrzyły i teraz chodzi o to, kto celniej rzuci, a może nawet trafi. Rodzice znajdują się tuż obok, wszystko to widzą, ale oczywiście nic zdrożnego w zachowaniu swoich pociech nie zauważają. Ani we własnym postępowaniu.
    A przecież jest to kościół, chociaż nieczynny. A tuż przy nim cmentarz. W przeciwieństwie do mojego kolegi nie jestem dewotem, ale i mną miota.
    Zwróciliśmy owym ludziom uwagę na ich niestosowne zachowanie. A oni, o dziwo, odpowiedzieli (cyt.) „dziękujemy”. Czyżby łaska Boska ich w tym świętym miejscu oświeciła ?

    Obchodzimy cerkiew i cmentarz, idziemy w stronę gospodarstwa agroturystycznego Antoniny M. na herbatkę. Tosia odprawia nas do pobliskiego „domu pracy twórczej” Akademii Medycznej z Lublina, skąd nas już (na szczęście) nigdzie nie odsyłają. Siedzimy tam trochę, wychylamy z jednym ze studentów zawartość naszej piersiówki, pozostawiamy dychę na studencki fundusz piwny i podejmujemy decyzję o powrocie. Póki widno.

    Zamierzamy bowiem wrócić trasą, którą dość trudno byłoby przejść po ciemku, nawet z latarkami.
    Wchodzimy na Ryli, po drodze rozłączając na chwilę „elektrycznego pastucha” Tosi.
    Zamykamy pętlę w miejscu, z którego zeszliśmy w stronę ruin cerkwi. Zaraz potem skręcamy w lewo. Schodzimy stromą ścieżką w dół aż do potoku Hulski, przy którym znów skręcamy w lewo i idziemy wzdłuż rzeczki. Po jej prawej stronie widzimy w Hulskiem zabudowania dzielnych ludzi, którzy w dupie (i słusznie) mają całą zurbanizowaną cywilizację. Jeszcze dalej, gdy już widzimy po drugiej stronie potoku drut kolczasty wieńczący koniec terenu prywatnego, przechodzimy rzeczkę suchą nogą - trochę skacząc po kamieniach, a trochę ufając impregnacji butów.

    Dalej wędrujemy wzdłuż potoku Hulski aż do Sanu, a następnie nad Sanem do samej osady Sękowiec.

    Jest to prawdziwie bieszczadzka trasa, chociaż absolutnie nie taka, jak na połoninach. Za to dookoła prawdziwa puszcza, a pod nogami prawdziwe błoto. Na nim mnóstwo śladów zwierzęcych, także i tych zrobionych prawie przed chwilą. Porykują jelenie. A w dole szumiący San.
    Wystarczy ? Czy znęcać się nad Wami (a teraz, gdy to piszę, także i nad sobą) więcej ?
    Mogliśmy jeszcze pójść do ruin młyna w Hulskiem (tuż przy ujściu potoku Hulski do Sanu), ale wtedy wrócilibyśmy już po ciemku. I po błocie. Zrezygnowaliśmy więc, zresztą znamy już tamto miejsce z lat ubiegłych.

    A w domu, przed pójściem spać, jak zwykle piwko plus dyskusja o polityce (zbliżają się przecież wybory). Pomimo odmiennych poglądów politycznych nie wszystko nas w tym roku różni: Rysiek jest zwolennikiem LPR, ja zamierzam głosować na LiD, pomstujemy zatem teraz obaj na PiS.

    Jak się później (21 października) okazało, i LPR, i LiD, dostały w ostatnich wyborach w d... .
    „Ryśkowa” LPR - szczególnie dotkliwie. Ale i „mój” kandydat na posła z listy LiD nie dostał się do Sejmu RP (głosowałem na Marcina Święcickiego).

    CDN
    Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 30-10-2007 o 18:40
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  8. #8
    Bieszczadnik Awatar Aleksandra
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Warszawa
    Postów
    948

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Sądząc po relacjach rozmijaliśmy się ze Stałym Bywalcem na różnych szlakach, niemal o kilkanaście godzin poprzedzonych nieraz nocą, dlatego wrzucę garść fotograficznej ilustracji.

    Cytat Zamieszczone przez Stały Bywalec Zobacz posta
    22. września. Znowuż Rawki

    Następnie weszliśmy z Ryśkiem na zielony szlak, którym przemierzyliśmy cały Dział, aż do Małej Rawki. Jest to bardzo przyjemne podejście, gdyż strome (ale raczej krótkie) są tylko dwa początkowe odcinki oraz ostatni - wejście na Małą Rawkę. Natomiast gros owej trasy prowadzi łagodnym, chwilami w ogóle nieodczuwalnym wzniesieniem. Nie jest to co prawda połonina, ale sam grzbiet Działu bywa na znacznej części odkryty (bezleśny), co pozwalało się nam zarówno cieszyć słońcem i w ogóle pięknym babim latem, jak też (a raczej: przede wszystkim) roztaczającymi się dokoła widokami.

    I tak to, radując oczy i serce naturą, wdrapaliśmy się na Małą Rawkę.

    CDN
    Załączone obrazki Załączone obrazki
    "niech będą błogosławione wszystkie drogi proste, krzywe, dookolne…"
    http://takiewedrowanie.blogspot.com/

  9. #9
    Botak Roku 2017 Awatar długi
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Sopot
    Postów
    2,378

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Ej Bywalcze. Poruszyłeś czułe struny. A nie wpadłeś na to by raz od święta pójść do ujścia Hulskiego przez Polanę Kruka? Tarnina po drodze trochę przeszkadza, ale i ruinka i polanka warte odwiedzenia
    Pozdrawiam
    Długi

  10. #10
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,526

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    24. września. Połonina Wetlińska. Trasa najpiękniejsza

    Zaiste, była to trasa podczas tegorocznego pobytu najpiękniejsza. Chociaż ani nie najdłuższa, ani nie najciekawsza. Niektórzy z Was mogą nawet powiedzieć, że wręcz banalna. Zaryzykuję stwierdzenie, że każdy uczestnik Naszego Forum nią kiedyś szedł (co najmniej raz), a już na pewno wędrował jej głównym, „połoninnym” odcinkiem.

    Sękowiec - Zatwarnica - Suche Rzeki - Przełęcz Orłowicza - Chatka Puchatka - Przełęcz Wyżnia (czyli zejście z połoniny żółtym szlakiem).

    O tym, że uznałem tę wycieczkę za najpiękniejszą w tym roku, zadecydowały jej 3 atrybuty:
    - urokliwość Połoniny Wetlińskiej, objętej w całości trasą wycieczki,
    - piękna, słoneczna pogoda tego dnia,
    - mały ruch turystyczny, czyli brak tłoku na połoninie (jak to w poniedziałek).

    Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie na Przełęczy Orłowicza. Tradycyjnie spotyka się tam zawsze co najmniej kilka, kilkanaście osób (tego dnia ich mniej więcej tyle było). Zatem miejsca na ławeczkach zazwyczaj dla wszystkich nie starcza. Wcale nie jestem zwolennikiem siadania na ławce, skoro równie dobrze można się walnąć obok na trawę, podkładając sobie ewentualnie coś pod siedzenie.

    Ugasiłem pragnienie, nazachwycałem się widokami i zacząłem lustrować wzrokiem najbliższe otoczenie. Zaintrygowało mnie, że jedna ławka przez dłuższy czas pozostaje cała wolna, pomimo gromadki ludzi obecnych na przełęczy. Przyglądam się tej ławce dokładnie, czy aby przypadkiem ktoś tam wcześniej nie napaskudził. Ale nie, wygląda na czystą. Namawiam więc Ryśka na przenosiny z trawy na ławkę, czyni to niezbyt chętnie, a i ja jakbym coś przeczuwał.
    Siadamy na owej ławce i już po chwili obaj tego żałujemy. Sąsiednią ławeczkę (tuż obok) zajmuje bowiem parka osób mniej więcej w naszym wieku. Są odwróceni tyłem do przełęczy, więc nie mogliśmy wcześniej zauważyć, czym się jeszcze, oprócz podziwiania krajobrazu, zajmują. A oni najzwyczajniej w świecie kopcą. Palą papierosy. Obydwoje. No, proszę Państwa, żeby coś takiego !?
    Ale tak naprawdę, to przecież „nic takiego”. Jak przed chwilą napisałem, ludzie ci należą chyba do mojego pokolenia (50-latków), czyli - na chwilę obecną - roczników 1948-1957, a zatem - do pokolenia palaczy. Przypomniałem sobie, jak to podczas studiów i pierwszych lat pracy zaliczałem się do bardzo wówczas nielicznej grupy osób niepalących, zwłaszcza wśród rówieśników.
    Nic się nie stało. „Taktownie” z Ryśkiem niczego nie zauważamy, a nasi sąsiedzi powoli kończą palenie, jakby z poczuciem winy na twarzy. O ile niegdyś palacze nic sobie nie robili z obecności osób niepalących, podtruwali je aż miło (a raczej niemiło), to teraz sami bywają szykanowani i separowani od innych. Stąd owa pustka wokół tej pary na przełęczy - brak chętnych do siedzenia w pobliżu. Bo najwięcej tu jest 20-to i 30-tolatków, czyli przedstawicieli pokolenia niepalących.
    To była taka sobie dygresja.


    Następny przystanek już przy Chatce Puchatka. Zjadamy nasze zapasy, gasimy pragnienie, konwersujemy z parą sympatycznych turystów nie znających jeszcze Bieszczad, coś im tam doradzamy, coś odradzamy, itp.

    A potem już ostatni pieszy odcinek dzisiejszej wyprawy. Schodzimy żółtym szlakiem na Przełęcz Wyżnią (nie mylić z Wyżniańską). W planie mamy przemieszczenie się (okazją) do Lutowisk, skąd chcemy do Sękowca powrócić PKS-em („żelazny” kurs o godz. 19:33).

    Jak to się często w życiu zdarza, różnie bywa z realizacją nawet najstaranniej obmyślonych planów.
    Pogodę mamy wprawdzie turystyczną, ale dzień jest nieturystyczny. Poniedziałek. Na obwodnicy ruch malutki i w 90% w stronę Wetliny, a nie Ustrzyk Grn. i dalej.
    Stoimy już ponad pół godziny na Przełęczy Wyżniej jak dwa palanty. Prawie nic nie jedzie. A to bardzo nieliczne, co jedzie, to się nie zatrzymuje.
    Wreszcie - jest ! Mili państwo jadący do Mucznego podrzucają nas do Stuposian. Nie jest to, o co nam dokładnie chodziło, ale dobre i to. Aby do przodu.

    W Stuposianach znów się ustawiamy przy szosie, obok skrzyżowania z drogą na Muczne i Tarnawę Niżną. Przez pomyłkę (robi się już szaro) machamy na Straż Graniczną. Zatrzymują się i grzecznie nam tłumaczą, że nas nie zabiorą, bo jadą niedaleko, w zasadzie tuż obok.
    Minął nas kolejny samochód, ale zaraz, po kilkudziesięciu metrach wyhamował. To szwagierka Basi, wracająca z dzieckiem z Mucznego. Zatrzymała się tylko dlatego, iż mnie rozpoznała. W końcu jestem tu stałym bywalcem. Ładujemy się do wozu i ruszamy. Za chwilę łapie nas ten sam patrol Straży Granicznej, który myśmy wcześniej zatrzymali. Rewanż, czy co ? Ale pani kierowca jest swoja, „tutejsza”, więc po krótkiej kontroli jedziemy dalej.
    Czyli - jesteśmy uratowani. Wprawdzie miła pani podwozi nas tylko do Dwernika, gdzie mieszka, ale nam to jak najbardziej odpowiada. Na przystanku PKS „Dwernik skrzyżowanie” złapiemy bowiem ów autobus ostatniej szansy, który tam jest zapisany w rozkładzie o godz. 19:50.

    Jest już ciemno, do odjazdu mamy ponad pół godziny. Wypijamy piwko w sklepiku przy przystanku PKS (o dziwo, jeszcze czynnym o tej porze), szwendamy się trochę po szosie. Przyświecamy sobie latarkami. A na niebie - wszystkie gwiazdozbiory, można by się uczyć astronomii.
    Nadjeżdża autobus PKS - prawie 10 minut wcześniej, niż ma zapisane w rozkładzie. Powie ktoś, że minuty odjazdów właściwe dla przystanków „po drodze” nie są dla kierowców bezwzględnie obowiązujące. Może i nie są. Ale byłem też kiedyś świadkiem (rok czy dwa lata temu, gdy wieczorem wracałem z Przełęczy Orłowicza), jak ten sam autobus odjechał 10 minut wcześniej z przystanku końcowego w Zatwarnicy.

    Ostatnie zatem 7 km dzisiejszej wyprawy przejechaliśmy autobusem. Przed pójściem do domu wpadliśmy jeszcze na herbatkę do baru ośrodka, gdzie - jakżeby inaczej - pochwaliliśmy się przebytą dziś trasą.

    25. września. Bigos myśliwski

    Rano arbitralnie podejmuję decyzję o odpoczynku tego dnia. Nigdzie nie idziemy. Chociaż jest piękna pogoda, to jednak czuję w mięśniach i stawach ostatnie trzy dni wycieczkowe, a zwłaszcza ten wczorajszy. Rysiek nie protestuje nawet najmniejszym grymasem twarzy. Ale także starannie ukrywa (pozując na twardziela) swoje zadowolenie.
    Do godz. 13-tej nie zajmujemy się niczym konkretnym, jeśli nie liczyć czyszczenia i impregnacji butów, zaległej lektury prasy, etc.

    Potem jedziemy na „ukraińskie” zakupy do Ustrzyk Dln., teraz już także z myślą o zapełnieniu domowych barków w Radomiu (Rysiek) i Warszawie (ja). W końcu święta prawie za pasem, czas szybko leci. Zakupy te udają się nam nadzwyczajnie. Pieczołowicie i ostrożnie (aby nic nie potłuc) układamy je w bagażniku samochodu.

    Następnie wyruszamy na skromny obiadek do baru w Krościenku, tego samego, o którym pisałem pod datą 18. września. Potwierdzam pozytywne wrażenie. Zajrzyjcie do tego baru - można się w nim posilić smacznie i niedrogo.
    A obiadek tylko dlatego zjadamy skromny, gdyż na godz. 19-tą mamy zaplanowaną wspólną „obiadokolację” w domku Darka, Pawła i Piskala.

    Kolejny etap integracji z wymienionymi kolegami. Darek i Paweł są tak mniej więcej w naszym wieku, Piskal jest natomiast sporo młodszy (twierdzi, że ma 35 lat i chyba mówi prawdę).
    Konsumujemy głównie cały Ryśkowy zapas bigosu, w który zaopatrzyła go mamusia przed wyjazdem z Radomia. Cztery litrowe słoiki. Ale cóż to jest dla 5-ciu chłopa, wspomaganych zmrożonym chołodnim jarem, w ilości w zasadzie bez ograniczeń.

    Bigos ten tylko dlatego nazwałem „myśliwskim”, ponieważ spożywamy go w scenerii myśliwskiej - w domku z bali, przy piecu, w puszczy (ośrodek w Sękowcu położony jest w lesie).

    Do domu wracamy po godz. 23-ciej, bardzo uważając na stromych schodkach wiodących z ośrodka na drogę. I tylko dlatego wracamy tak wcześnie, ponieważ na następny dzień zaplanowałem prawdziwy maraton - najdłuższą wycieczkę (dobrze ponad 30 km). Piskal zadeklarował (z własnej inicjatywy), że pójdzie z nami.

    CDN
    Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 02-11-2007 o 20:10
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Rajd Połoniny - koniec września w Bieszczadach
    Przez sewerr w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 0
    Ostatni post / autor: 02-09-2012, 19:09
  2. Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 13 września - 7 października 2009 r.
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 41
    Ostatni post / autor: 05-02-2010, 20:35
  3. Moja własna relacja z VIII KIMB, a nawet z całego pobytu w Bieszczadach.
    Przez Stały Bywalec w dziale Spotkania i sprawy forumowe
    Odpowiedzi: 22
    Ostatni post / autor: 11-06-2009, 18:42
  4. Niedługa relacja z niedługiego pobytu w Bieszczadach (12 - 20 maja 2008 r.)
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 14-06-2008, 23:57
  5. Relacja z pobytu w Bieszczadach od 15.09. do 6.10.2004 r.
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 5
    Ostatni post / autor: 19-10-2004, 21:50

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •