Strona 3 z 6 PierwszyPierwszy 1 2 3 4 5 6 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 21 do 30 z 55

Wątek: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

  1. #21
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,504

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    22. września. Znowuż Rawki

    Znów Rawki, ale jednak inaczej niż 17. września. Zejście to samo, lecz podejście inne !

    Pojechaliśmy do Wetliny, gdzie pozostawiłem samochód na sporym parkingu niedaleko Hotelu Górskiego. Do owego parkingu należy zjechać z głównej szosy w dół, taką sobie krótką, ale za to krętą „serpentynką”. Zostawiałem wóz praktycznie na cały dzień, chciałem to uczynić legalnie, więc dość długo szukałem kogoś kompetentnego, komu by należało za to zapłacić. Wreszcie udało mi się w pobliskim budynku. W lokalu z napisem „Recepcja” przywołana panienka skasowała mnie na 10 zł, a ja z góry pokazałem jej, o który to samochód chodzi (co okazało się bardzo proste, gdyż innego ani wówczas, ani po moim powrocie, tam nie było).

    Następnie weszliśmy z Ryśkiem na zielony szlak, którym przemierzyliśmy cały Dział, aż do Małej Rawki. Jest to bardzo przyjemne podejście, gdyż strome (ale raczej krótkie) są tylko dwa początkowe odcinki oraz ostatni - wejście na Małą Rawkę. Natomiast gros owej trasy prowadzi łagodnym, chwilami w ogóle nieodczuwalnym wzniesieniem. Nie jest to co prawda połonina, ale sam grzbiet Działu bywa na znacznej części odkryty (bezleśny), co pozwalało się nam zarówno cieszyć słońcem i w ogóle pięknym babim latem, jak też (a raczej: przede wszystkim) roztaczającymi się dokoła widokami.

    I tak to, radując oczy i serce naturą, wdrapaliśmy się na Małą Rawkę. A tam ujrzeliśmy od razu trzech „wagabundów” znajomych z widzenia z ośrodka w Sękowcu, a mianowicie Darka, Pawła (obaj z W-wy) i Piskala (z Torunia). Tych dwóch pierwszych znałem z widzenia już od dobrych kilku lat (co rok spotykamy się w Sękowcu), ale jakoś do tej pory nasza znajomość nie wyszła poza wspólne piwo w barze ośrodka.
    Chłopcy siedzieli na trawce i konsumowali piwo (z wyłączeniem kierowcy, oczywiście). Pogadaliśmy z nimi chwilę i powędrowaliśmy na Wielką Rawkę. Oni też tam poszli, ale później, a konkretnie wtedy, gdy im się już piwo skończyło.
    Spotkaliśmy ich w drodze powrotnej na Małą Rawkę (szli właśnie na Wielką). Poprosili, abyśmy poczekali na nich na dole - w „Bacówce pod Małą Rawką”.

    Okay. Zeszliśmy zielonym szlakiem do bacówki, aby tam nareszcie odpocząć oraz najeść się i napić. W międzyczasie nadeszli trzej nasi nowi koledzy. Już w piątkę zeszliśmy na Przełęcz Wyżniańską. Planowałem zostawić tam Ryśka i podjechać okazją do Wetliny po samochód (a następnie wrócić po kolegę), lecz Paweł nie chciał o tym nawet słyszeć. Załadowaliśmy się zatem w pięciu do jego gabloty i zjechaliśmy do Wetliny.

    Tam doszło do małego nieporozumienia. Jeszcze w samochodzie Pawła, poprosiłem Ryśka, aby w nim pozostał i już pojechał z kolegami do samego Sękowca, zresztą razem z naszymi rzeczami w bagażniku. Chodziło o to, aby nie robić zbędnego zamieszania przy wysiadaniu. Piskal jeszcze zażartował, że - jadąc sam - będę miał powodzenie i że się nie obrażą, gdy przyjadę za nimi z jakimiś ładnymi studentkami zabranymi po drodze (tego dnia było sporo autostopowiczów). Rysiek też się wtedy śmiał, co oznaczało, iż dotarło do niego to, co powiedziałem.
    Wysiadłem więc z samochodu Pawła tylko sam, poszedłem na parking, wsiadłem do swojego samochodu, wjechałem podjazdową serpentynką wiodącą z parkingu na główną szosę i ... o mało co nie przeoczyłem Ryśka stojącego przy drodze z naszymi klamotami (plecak, torba naramienna i dwa kije), machającego rozpaczliwie rękami na mój widok. Wcale się go tam nie spodziewałem - gdyby np. wtedy przejeżdżał obok jakiś większy samochód, to by go zasłonił i powróciłbym do Sękowca bez kolegi. I miałbym kłopot ze skontaktowaniem się z nim, jako że mój kolega nie dorobił się jeszcze telefonu komórkowego. Rysiek, pytany przeze mnie, nie potrafił wyjaśnić swojego postępowania, tzn. dlaczego chwilę później, gdy Paweł już zawracał, też postanowił wysiąść z samochodu. Ja go zresztą dalej nie naciskałem, tłumacząc to (chyba słusznie) jego przemęczeniem, wywołanym górskim klimatem.

    A wieczorem zostaliśmy zaproszeni przez nowych kolegów do ich domku (nr 1). Poszliśmy tam, oczywiście nie z pustymi rękami, lecz przynosząc ze sobą „Chołodnij Jar”. Myślę, iż wtajemniczeni wiedzą, co ta nazwa oznacza. A i niewtajemniczeni mogą się tego łatwo domyślić.

    23. września. Krywe po raz pierwszy

    Jest niedziela, ale mnie się jakoś nie chce iść do kościoła.
    Rycho idzie więc sam do malowniczo położonego kościółka w Zatwarnicy na niedzielne nabożeństwo o godz. 11:30, ale umawiamy się, że godzinę później do niego dołączę i stamtąd pójdziemy na wycieczkę - nieco już krótszą, z racji pory dnia.

    Od kościoła wędrujemy stokówką (również z wykorzystaniem znanych mi skrótów) aż do skrzyżowania z drogą na Krywe, następnie kierujemy się na Ryli i odbijamy w lewo - w stronę ruin cerkwi greckokatolickiej w Krywem. Piękne zejście, cudne widoki. Odcinek ten polecam tym wszystkim spośród Was, którzy jeszcze tamtędy nie szli.

    A na miejscu mało nas szlag nie trafia. Przy ruinach cerkwi biwakują dwie pary z dziećmi. Rodzice tak na oko już po 30-tce, dzieci (sztuk: 2) po ok. 9-11 lat. Kilka metrów od wejścia do kościoła dorośli rozpalili sobie ognisko, nad którym pieką kiełbaski. A dzieciaki, jak to dzieciaki, nierozumnie rzucają kamykami w mur cerkwi (a raczej w jego resztki). Coś tam sobie na ruinach wypatrzyły i teraz chodzi o to, kto celniej rzuci, a może nawet trafi. Rodzice znajdują się tuż obok, wszystko to widzą, ale oczywiście nic zdrożnego w zachowaniu swoich pociech nie zauważają. Ani we własnym postępowaniu.
    A przecież jest to kościół, chociaż nieczynny. A tuż przy nim cmentarz. W przeciwieństwie do mojego kolegi nie jestem dewotem, ale i mną miota.
    Zwróciliśmy owym ludziom uwagę na ich niestosowne zachowanie. A oni, o dziwo, odpowiedzieli (cyt.) „dziękujemy”. Czyżby łaska Boska ich w tym świętym miejscu oświeciła ?

    Obchodzimy cerkiew i cmentarz, idziemy w stronę gospodarstwa agroturystycznego Antoniny M. na herbatkę. Tosia odprawia nas do pobliskiego „domu pracy twórczej” Akademii Medycznej z Lublina, skąd nas już (na szczęście) nigdzie nie odsyłają. Siedzimy tam trochę, wychylamy z jednym ze studentów zawartość naszej piersiówki, pozostawiamy dychę na studencki fundusz piwny i podejmujemy decyzję o powrocie. Póki widno.

    Zamierzamy bowiem wrócić trasą, którą dość trudno byłoby przejść po ciemku, nawet z latarkami.
    Wchodzimy na Ryli, po drodze rozłączając na chwilę „elektrycznego pastucha” Tosi.
    Zamykamy pętlę w miejscu, z którego zeszliśmy w stronę ruin cerkwi. Zaraz potem skręcamy w lewo. Schodzimy stromą ścieżką w dół aż do potoku Hulski, przy którym znów skręcamy w lewo i idziemy wzdłuż rzeczki. Po jej prawej stronie widzimy w Hulskiem zabudowania dzielnych ludzi, którzy w dupie (i słusznie) mają całą zurbanizowaną cywilizację. Jeszcze dalej, gdy już widzimy po drugiej stronie potoku drut kolczasty wieńczący koniec terenu prywatnego, przechodzimy rzeczkę suchą nogą - trochę skacząc po kamieniach, a trochę ufając impregnacji butów.

    Dalej wędrujemy wzdłuż potoku Hulski aż do Sanu, a następnie nad Sanem do samej osady Sękowiec.

    Jest to prawdziwie bieszczadzka trasa, chociaż absolutnie nie taka, jak na połoninach. Za to dookoła prawdziwa puszcza, a pod nogami prawdziwe błoto. Na nim mnóstwo śladów zwierzęcych, także i tych zrobionych prawie przed chwilą. Porykują jelenie. A w dole szumiący San.
    Wystarczy ? Czy znęcać się nad Wami (a teraz, gdy to piszę, także i nad sobą) więcej ?
    Mogliśmy jeszcze pójść do ruin młyna w Hulskiem (tuż przy ujściu potoku Hulski do Sanu), ale wtedy wrócilibyśmy już po ciemku. I po błocie. Zrezygnowaliśmy więc, zresztą znamy już tamto miejsce z lat ubiegłych.

    A w domu, przed pójściem spać, jak zwykle piwko plus dyskusja o polityce (zbliżają się przecież wybory). Pomimo odmiennych poglądów politycznych nie wszystko nas w tym roku różni: Rysiek jest zwolennikiem LPR, ja zamierzam głosować na LiD, pomstujemy zatem teraz obaj na PiS.

    Jak się później (21 października) okazało, i LPR, i LiD, dostały w ostatnich wyborach w d... .
    „Ryśkowa” LPR - szczególnie dotkliwie. Ale i „mój” kandydat na posła z listy LiD nie dostał się do Sejmu RP (głosowałem na Marcina Święcickiego).

    CDN
    Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 30-10-2007 o 18:40
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  2. #22
    Botak Roku 2017 Awatar długi
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Sopot
    Postów
    2,344

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Ej Bywalcze. Poruszyłeś czułe struny. A nie wpadłeś na to by raz od święta pójść do ujścia Hulskiego przez Polanę Kruka? Tarnina po drodze trochę przeszkadza, ale i ruinka i polanka warte odwiedzenia
    Pozdrawiam
    Długi

  3. #23
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,504

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    24. września. Połonina Wetlińska. Trasa najpiękniejsza

    Zaiste, była to trasa podczas tegorocznego pobytu najpiękniejsza. Chociaż ani nie najdłuższa, ani nie najciekawsza. Niektórzy z Was mogą nawet powiedzieć, że wręcz banalna. Zaryzykuję stwierdzenie, że każdy uczestnik Naszego Forum nią kiedyś szedł (co najmniej raz), a już na pewno wędrował jej głównym, „połoninnym” odcinkiem.

    Sękowiec - Zatwarnica - Suche Rzeki - Przełęcz Orłowicza - Chatka Puchatka - Przełęcz Wyżnia (czyli zejście z połoniny żółtym szlakiem).

    O tym, że uznałem tę wycieczkę za najpiękniejszą w tym roku, zadecydowały jej 3 atrybuty:
    - urokliwość Połoniny Wetlińskiej, objętej w całości trasą wycieczki,
    - piękna, słoneczna pogoda tego dnia,
    - mały ruch turystyczny, czyli brak tłoku na połoninie (jak to w poniedziałek).

    Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie na Przełęczy Orłowicza. Tradycyjnie spotyka się tam zawsze co najmniej kilka, kilkanaście osób (tego dnia ich mniej więcej tyle było). Zatem miejsca na ławeczkach zazwyczaj dla wszystkich nie starcza. Wcale nie jestem zwolennikiem siadania na ławce, skoro równie dobrze można się walnąć obok na trawę, podkładając sobie ewentualnie coś pod siedzenie.

    Ugasiłem pragnienie, nazachwycałem się widokami i zacząłem lustrować wzrokiem najbliższe otoczenie. Zaintrygowało mnie, że jedna ławka przez dłuższy czas pozostaje cała wolna, pomimo gromadki ludzi obecnych na przełęczy. Przyglądam się tej ławce dokładnie, czy aby przypadkiem ktoś tam wcześniej nie napaskudził. Ale nie, wygląda na czystą. Namawiam więc Ryśka na przenosiny z trawy na ławkę, czyni to niezbyt chętnie, a i ja jakbym coś przeczuwał.
    Siadamy na owej ławce i już po chwili obaj tego żałujemy. Sąsiednią ławeczkę (tuż obok) zajmuje bowiem parka osób mniej więcej w naszym wieku. Są odwróceni tyłem do przełęczy, więc nie mogliśmy wcześniej zauważyć, czym się jeszcze, oprócz podziwiania krajobrazu, zajmują. A oni najzwyczajniej w świecie kopcą. Palą papierosy. Obydwoje. No, proszę Państwa, żeby coś takiego !?
    Ale tak naprawdę, to przecież „nic takiego”. Jak przed chwilą napisałem, ludzie ci należą chyba do mojego pokolenia (50-latków), czyli - na chwilę obecną - roczników 1948-1957, a zatem - do pokolenia palaczy. Przypomniałem sobie, jak to podczas studiów i pierwszych lat pracy zaliczałem się do bardzo wówczas nielicznej grupy osób niepalących, zwłaszcza wśród rówieśników.
    Nic się nie stało. „Taktownie” z Ryśkiem niczego nie zauważamy, a nasi sąsiedzi powoli kończą palenie, jakby z poczuciem winy na twarzy. O ile niegdyś palacze nic sobie nie robili z obecności osób niepalących, podtruwali je aż miło (a raczej niemiło), to teraz sami bywają szykanowani i separowani od innych. Stąd owa pustka wokół tej pary na przełęczy - brak chętnych do siedzenia w pobliżu. Bo najwięcej tu jest 20-to i 30-tolatków, czyli przedstawicieli pokolenia niepalących.
    To była taka sobie dygresja.


    Następny przystanek już przy Chatce Puchatka. Zjadamy nasze zapasy, gasimy pragnienie, konwersujemy z parą sympatycznych turystów nie znających jeszcze Bieszczad, coś im tam doradzamy, coś odradzamy, itp.

    A potem już ostatni pieszy odcinek dzisiejszej wyprawy. Schodzimy żółtym szlakiem na Przełęcz Wyżnią (nie mylić z Wyżniańską). W planie mamy przemieszczenie się (okazją) do Lutowisk, skąd chcemy do Sękowca powrócić PKS-em („żelazny” kurs o godz. 19:33).

    Jak to się często w życiu zdarza, różnie bywa z realizacją nawet najstaranniej obmyślonych planów.
    Pogodę mamy wprawdzie turystyczną, ale dzień jest nieturystyczny. Poniedziałek. Na obwodnicy ruch malutki i w 90% w stronę Wetliny, a nie Ustrzyk Grn. i dalej.
    Stoimy już ponad pół godziny na Przełęczy Wyżniej jak dwa palanty. Prawie nic nie jedzie. A to bardzo nieliczne, co jedzie, to się nie zatrzymuje.
    Wreszcie - jest ! Mili państwo jadący do Mucznego podrzucają nas do Stuposian. Nie jest to, o co nam dokładnie chodziło, ale dobre i to. Aby do przodu.

    W Stuposianach znów się ustawiamy przy szosie, obok skrzyżowania z drogą na Muczne i Tarnawę Niżną. Przez pomyłkę (robi się już szaro) machamy na Straż Graniczną. Zatrzymują się i grzecznie nam tłumaczą, że nas nie zabiorą, bo jadą niedaleko, w zasadzie tuż obok.
    Minął nas kolejny samochód, ale zaraz, po kilkudziesięciu metrach wyhamował. To szwagierka Basi, wracająca z dzieckiem z Mucznego. Zatrzymała się tylko dlatego, iż mnie rozpoznała. W końcu jestem tu stałym bywalcem. Ładujemy się do wozu i ruszamy. Za chwilę łapie nas ten sam patrol Straży Granicznej, który myśmy wcześniej zatrzymali. Rewanż, czy co ? Ale pani kierowca jest swoja, „tutejsza”, więc po krótkiej kontroli jedziemy dalej.
    Czyli - jesteśmy uratowani. Wprawdzie miła pani podwozi nas tylko do Dwernika, gdzie mieszka, ale nam to jak najbardziej odpowiada. Na przystanku PKS „Dwernik skrzyżowanie” złapiemy bowiem ów autobus ostatniej szansy, który tam jest zapisany w rozkładzie o godz. 19:50.

    Jest już ciemno, do odjazdu mamy ponad pół godziny. Wypijamy piwko w sklepiku przy przystanku PKS (o dziwo, jeszcze czynnym o tej porze), szwendamy się trochę po szosie. Przyświecamy sobie latarkami. A na niebie - wszystkie gwiazdozbiory, można by się uczyć astronomii.
    Nadjeżdża autobus PKS - prawie 10 minut wcześniej, niż ma zapisane w rozkładzie. Powie ktoś, że minuty odjazdów właściwe dla przystanków „po drodze” nie są dla kierowców bezwzględnie obowiązujące. Może i nie są. Ale byłem też kiedyś świadkiem (rok czy dwa lata temu, gdy wieczorem wracałem z Przełęczy Orłowicza), jak ten sam autobus odjechał 10 minut wcześniej z przystanku końcowego w Zatwarnicy.

    Ostatnie zatem 7 km dzisiejszej wyprawy przejechaliśmy autobusem. Przed pójściem do domu wpadliśmy jeszcze na herbatkę do baru ośrodka, gdzie - jakżeby inaczej - pochwaliliśmy się przebytą dziś trasą.

    25. września. Bigos myśliwski

    Rano arbitralnie podejmuję decyzję o odpoczynku tego dnia. Nigdzie nie idziemy. Chociaż jest piękna pogoda, to jednak czuję w mięśniach i stawach ostatnie trzy dni wycieczkowe, a zwłaszcza ten wczorajszy. Rysiek nie protestuje nawet najmniejszym grymasem twarzy. Ale także starannie ukrywa (pozując na twardziela) swoje zadowolenie.
    Do godz. 13-tej nie zajmujemy się niczym konkretnym, jeśli nie liczyć czyszczenia i impregnacji butów, zaległej lektury prasy, etc.

    Potem jedziemy na „ukraińskie” zakupy do Ustrzyk Dln., teraz już także z myślą o zapełnieniu domowych barków w Radomiu (Rysiek) i Warszawie (ja). W końcu święta prawie za pasem, czas szybko leci. Zakupy te udają się nam nadzwyczajnie. Pieczołowicie i ostrożnie (aby nic nie potłuc) układamy je w bagażniku samochodu.

    Następnie wyruszamy na skromny obiadek do baru w Krościenku, tego samego, o którym pisałem pod datą 18. września. Potwierdzam pozytywne wrażenie. Zajrzyjcie do tego baru - można się w nim posilić smacznie i niedrogo.
    A obiadek tylko dlatego zjadamy skromny, gdyż na godz. 19-tą mamy zaplanowaną wspólną „obiadokolację” w domku Darka, Pawła i Piskala.

    Kolejny etap integracji z wymienionymi kolegami. Darek i Paweł są tak mniej więcej w naszym wieku, Piskal jest natomiast sporo młodszy (twierdzi, że ma 35 lat i chyba mówi prawdę).
    Konsumujemy głównie cały Ryśkowy zapas bigosu, w który zaopatrzyła go mamusia przed wyjazdem z Radomia. Cztery litrowe słoiki. Ale cóż to jest dla 5-ciu chłopa, wspomaganych zmrożonym chołodnim jarem, w ilości w zasadzie bez ograniczeń.

    Bigos ten tylko dlatego nazwałem „myśliwskim”, ponieważ spożywamy go w scenerii myśliwskiej - w domku z bali, przy piecu, w puszczy (ośrodek w Sękowcu położony jest w lesie).

    Do domu wracamy po godz. 23-ciej, bardzo uważając na stromych schodkach wiodących z ośrodka na drogę. I tylko dlatego wracamy tak wcześnie, ponieważ na następny dzień zaplanowałem prawdziwy maraton - najdłuższą wycieczkę (dobrze ponad 30 km). Piskal zadeklarował (z własnej inicjatywy), że pójdzie z nami.

    CDN
    Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 02-11-2007 o 20:10
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  4. #24
    Kronikarz Roku 2010
    Awatar bertrand236
    Na forum od
    07.2004
    Rodem z
    Poznań
    Postów
    4,224

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Super. Fajnie sie z Wami "chodzi"
    Pozdrawiam
    bertrand236

  5. #25
    Bieszczadnik Awatar Aleksandra
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Warszawa
    Postów
    948

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Sądząc po relacjach rozmijaliśmy się ze Stałym Bywalcem na różnych szlakach, niemal o kilkanaście godzin poprzedzonych nieraz nocą, dlatego wrzucę garść fotograficznej ilustracji.

    Cytat Zamieszczone przez Stały Bywalec Zobacz posta
    22. września. Znowuż Rawki

    Następnie weszliśmy z Ryśkiem na zielony szlak, którym przemierzyliśmy cały Dział, aż do Małej Rawki. Jest to bardzo przyjemne podejście, gdyż strome (ale raczej krótkie) są tylko dwa początkowe odcinki oraz ostatni - wejście na Małą Rawkę. Natomiast gros owej trasy prowadzi łagodnym, chwilami w ogóle nieodczuwalnym wzniesieniem. Nie jest to co prawda połonina, ale sam grzbiet Działu bywa na znacznej części odkryty (bezleśny), co pozwalało się nam zarówno cieszyć słońcem i w ogóle pięknym babim latem, jak też (a raczej: przede wszystkim) roztaczającymi się dokoła widokami.

    I tak to, radując oczy i serce naturą, wdrapaliśmy się na Małą Rawkę.

    CDN
    Załączone obrazki Załączone obrazki
    "niech będą błogosławione wszystkie drogi proste, krzywe, dookolne…"
    http://takiewedrowanie.blogspot.com/

  6. #26
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,504

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    26. września. Hulskie i Krywe po raz drugi, Tworylne, Studenne. Trasa najdłuższa (i to zdecydowanie)

    Po wczorajszym odpoczynku już mnie roznosi. Złapałem chyba szczyt formy - szkoda, że już za parę dni wyjeżdżamy. Natomiast Rysiek jest rano nieco niewyraźny (wczoraj wypił więcej ode mnie), ale wkrótce i stopniowo mu przechodzi.
    Piskal nawalił. Pukając do domku koleżków o umówionej godzinie dowiedziałem się, że zrezygnował z dzisiejszej wycieczki. Pewnie mu zaszkodził ... bigos. No bo przecież nie chołodnij jar (to byłoby niemożliwe !).

    Wyruszamy zatem tylko we dwóch.
    Podobnie jak w niedzielę trzy dni temu, tyle że w odwrotnym kierunku, dziś z Sękowca idziemy nad Sanem (lewą stroną rzeki) leśną, błotnistą ścieżką aż do ujścia potoku Hulski do Sanu. Dalej wędrujemy tą ścieżką wzdłuż Hulskiego, przechodzimy na jego drugi brzeg i walimy na przełaj, przez Ryli, w stronę Krywego. Machamy rękami, pozdrawiając się wzajemnie z jakąś grupą podążającą z Krywego. Dochodzimy do drogi na Rylim i schodzimy nią do zabudowań pani Antoniny M. Tym razem Tosia nas nie odprawia do pobliskich medyków, ale zrobić nam herbatę deklaruje się nie ona, lecz jakaś pani z TV, akurat u niej przebywająca.
    Pijemy tę herbatę, przy okazji zaglądając do naszej piersiówki (Rysiek musi w końcu wyleczyć resztki kaca). Nikt z obecnych nie reflektuje na zaproponowany przez nas poczęstunek - wszyscy oni są tu bowiem „w pracy”. Stanowią jakąś ekipę telewizyjną i przygotowują program, zdaje się, o zabytkach bieszczadzkich. Rozmawiamy sobie za to trochę o Bieszczadach, w tym o zmianach granicznych dokonanych w 1951 r. Na terenach odzyskanych w 1951 r. zachowało się więcej zabytków wiejskiej architektury, jako że owe tereny ominęły pożary i zgliszcza towarzyszące operacji „Wisła”.
    Potem pozostawiamy dychę na rozwój agroturystyki i wędrujemy dalej.

    Idziemy malowniczą starą drogą w stronę Tworylnego. Pogoda raczej ładna, niebo troszkę zachmurzone, ale najważniejsze, że nie pada. Nad nami kruki i drapieżne ptaki, a na drodze bardzo liczne ślady zwierzyny. Byki porykują ostrzegając nas, abyśmy przypadkiem nie zapałali afektem do ich łań.

    Zwiedzamy stary cmentarz. Po drodze często napotykamy tę samą czteroosobową grupę młodych ludzi (trzech chłopaków i dziewczyna, najpewniej studenci). Idziemy bowiem w tym samym kierunku i raz oni nas wyprzedzają, raz my ich.
    Dochodzimy wreszcie do bagienka tuż przed ruinami zabudowań Tworylnego. Wprawdzie nie jest to bagno „sensu stricte” w znaczeniu geodezyjnym, raczej zalana łąka (na skutek roboty bobrów), to jednak przejść suchą nogą tamtędy będzie raczej trudno. Ale cóż to dla nas, starych bieszczadzkich wyrypiarzy. Ostrożnie skaczemy po czymś w rodzaju brodu, sprawdzając uprzednio kijem głębokość wody. Ale to ostatnie, to radzę ostrożnie. Stałem sobie na jakimś zwalonym drzewie i zastanawiałem się nad następnym krokiem (bynajmniej nie życiowym, lecz tu i teraz, w owym bagnie). Postanowiłem sprawdzić podłoże obok mnie, wbiłem kijek w jakąś kępę i ... omal na pysk nie poleciałem. Kijek wbił się bowiem na 2/3 swojej długości. Dobrze, że w ostatniej chwili drugą ręką złapałem się drzewka obok.

    Jakoś udało się nam w końcu wyjść z tej opresji suchą nogą. Stwierdzamy, że czas na „obiad”, więc siadamy w ruinach zabudowań Tworylnego, pijemy, jemy i ... czekamy na studentów (ostatnio widzianych na starym cmentarzyku). Widok stąd mamy wprost na niedawno przebyty bród.
    Nadchodzą z gwarem i śmiechem, jak to młodzi. Skaczą trochę żwawiej niż my, w ogóle szybciej im to idzie. Ale już na ostatnich paru metrach panienka coś źle skalkulowała i władowała się do wody powyżej kolan. Zatrzymali się na chwilę już poza naszym polem widzenia (pewnie w celu wylania wody z butów i wyżęcia skarpetek), a następnie powędrowali dalej. Już ich więcej nie spotkaliśmy, jako że nasz popas w Tworylnem przedłużył się do ponad pół godziny.

    Idziemy znów starą drogą, wiodącą raz bliżej, raz dalej Sanu. Przed mostem w Studennem odpoczywamy jeszcze kilkanaście minut na terenie opuszczonego obozu harcerskiego.

    A potem kończy się wędrówkowa poezja, a zaczyna proza. Przechodzimy przez most w Studennem i drugą stroną Sanu powracamy do Sękowca leśną drogą zakładową. Poprzednio, po lewej stronie Sanu, mieliśmy i ekstremalne odcinki naszej trasy, i naprawdę malownicze widoki. A tu - tylko bita, zniszczona droga, przy której (na długości ok. 13 km) jedynymi atrakcjami są punkt widokowy i stary, nieczynny kamieniołom. No i te byki porykujące czasem dość blisko.

    Wleczemy się zatem prawą stroną Sanu do Sękowca przez 2 godziny i 50 minut, ostatnie pół godziny już po ciemku. Jesteśmy tak zmęczeni, że nie zachodzimy ani do kolegów, ani do baru w ośrodku, lecz walimy wprost do domu.
    Wg moich wyliczeń z mapy, przeszliśmy dziś jakieś 32 km. Jeśli się pomyliłem, to Piotr mnie poprawi.

    27. września. Znów dzień odpoczynku

    Mimo że nieubłaganie zbliża się koniec naszego pobytu, postanawiamy dziś nigdzie nie iść. Chociaż jest piękna pogoda. Po prostu mamy nieco odparzone stopy po wczorajszym wędrowaniu, zwłaszcza na ostatnim, utwardzonym odcinku. Jutro też będzie dzień.

    Po godz. 12-tej wyruszamy jedynie na krótki spacerek, do Zatwarnicy i z powrotem. Tam wypijamy piwo (w sklepie) i zjadamy domowy obiadek w hotelu - nie przesadzam pisząc o domowej kuchni, bardzo smacznie tam gotują.
    Po powrocie ucinam sobie dwugodzinną drzemkę. Rycho słucha w tym czasie Radia Maryja.

    Na godz. 19-tą jesteśmy zaproszeni na pożegnalną kolację przez naszych kolegów, czyli Darka, Pawła i Piskala. Przez jakiś czas zaszczyca nas swoją obecnością także Basia i jej „ośrodkowy” fraucymer: Irena i Ula.
    Robi się zatem bardzo miło. Zastawiony stół, śpiewy, opowiadanie kawałów. A wszystko to w scenerii leśnego domku, w którym mieszkają nasi koledzy.
    Tak się składa, że oni też wyjeżdżają pojutrze rano. Zatem, ze względu na kierowców (Paweł i ja), część uroczysta naszego pożegnania, ta nieoficjalna, powinna się odbyć odpowiednio wcześniej. I właśnie się odbywa.

    Było bardzo fajnie, dopóki panie nie wyszły.
    Zdaje się, iż z całego naszego męskiego towarzystwa jedynie ja jestem - pod względem matrymonialnym - człowiekiem normalnym. To znaczy mam żonę i dziecko, czyli rodzinę.
    A koledzy, z Ryśkiem włącznie, to faceci stanu wolnego i, zdaje się, po niezłych „przejściach” i „z przeszłością”. Wychodzi to z nich coraz bardziej po każdym kolejnym kieliszku. Na przemian to złorzeczą płci pięknej, to ją uwielbiają. Rysiek przeżywa po raz n-ty wydarzenia jeszcze z lat 80-tych ub. wieku (dobrze mi znane, jako że jestem niemalże naocznym świadkiem jego życiorysu). Piskal marzy o jakiejś Agnieszce i wszędzie ją widzi. Darek niezwykle głośno wzdycha do mitycznej, nienazwanej z imienia „Kobiety”. A Paweł ? Paweł nic nie mówi, tylko kiwa im trzem głową ze zrozumieniem i popija sobie na smutno.

    Mam nadzieję, że mi nie wezmą za złe, gdy to przeczytają. Gdyby mieli pretensję, wytłumaczę im, że ich w ten sposób - jako facetów stanu wolnego - reklamuję w naszym bieszczadzkim Internecie. Czyli powiększam ich wirtualne szanse na jak najbardziej niewirtualne związki. W końcu czyta mnie teraz trochę wolnych pań, nieprawdaż ?
    Zresztą mocno wątpię, czy owi koledzy to zauważą, gdyż żaden z nich nie bywa na Naszym Forum.

    Nie mogąc już znieść ich biadolenia wyszedłem stamtąd przed godz. 22-gą. Przed wyjściem umówiliśmy się jeszcze z Piskalem na jutrzejszą wycieczkę. Rysiek powrócił ok. półtorej godziny później. Już chyba po całkowitej „spowiedzi”.

    CDN
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  7. #27

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Stały Bywalcze :)
    To ja byłabym zainteresowana tymi kolegami do wzięcia Przynajmniej tacy nie marudziliby, że znowu w Bieszczady jechać trzeba
    Tylko nie wiem czy nie za starzy dla mnie (29 wiosna mi idzie)
    Relacja super, pozdrawiam

  8. #28
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,504

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    28. września. Dwernik Kamień. Trasa najbardziej błotnista

    Wyruszyliśmy z Sękowca we trzech - tym razem, nie nawalając, dołączył do nas Piskal. Zaplanowałem średniej długości wycieczkę - jutro rano wyjazd, trzeba się zatem wieczorem choć trochę zacząć pakować. Bieszczadzkie błoto też uwzględniałem w swoich rachubach, ale tym razem ... nie doceniłem „przeciwnika”.

    Zaraz za mostem na Sanie w Sękowcu skręciliśmy w lewo, wstępując na stokówkę prowadzącą w kierunku Nasicznego. Po około godzinie drogi odbiliśmy w prawo, wchodząc na oznakowaną ścieżkę wiodącą przez Magurę na Dwernik Kamień. Na ścieżce tej niedawno przeprowadzano bardzo intensywną zrywkę i zwózkę ściętych drzew, co obecnie poskutkowało niesamowitym wprost błotem. Brnęliśmy więc pod górę brodząc po gęstej brei, tylko czasami znajdując możliwe do przejścia odcinki wśród rosnących obok drzew. Przypomniało mi się błoto, po którym (nieopodal, wychodząc z Nasicznego) wędrowaliśmy z Gosią, Adamem i Anią dokładnie dwa tygodnie temu (relacja powyżej, pod datą 14. września). Ale tamto było jednak chyba nieco mniejsze (a raczej płytsze).

    Na Dwerniku Kamieniu (inaczej: Holicy) urządziliśmy sobie mały postój, łącząc odpoczynek z podziwianiem panoramy Połoniny Wetlińskiej. A jest co stamtąd oglądać !

    Następnie zeszliśmy naszą ścieżką historyczno - przyrodniczą do Nasicznego, skręciliśmy w prawo na stokówkę, a wkrótce potem jeszcze raz w prawo - na pamiętną (właśnie z dn. 14. września) leśną ścieżkę prowadzącą tuż obok przełęczy rozdzielającej wzgórza Dwernika Kamienia i Jawornika (nazewnictwo wg mapy krakowskiego Compassu). Oczywiście ścieżkę pamiętną tylko dla mnie, jako że Rysiek jeszcze tędy w tym roku nie szedł, a Piskal - nigdy nią nie szedł.

    Pokonaliśmy ów odcinek znacznie szybciej niż dwa tygodnie temu, a to z trzech powodów:
    - mniejszego błota, trasa zdążyła już nieco podeschnąć w tym czasie,
    - absencji marudzących i piszczących pań, które trzeba by było podtrzymywać fizycznie i na duchu,
    - zbliżającego się nieuchronnie deszczu (coraz więcej chmur nad nami, aż zrobiło się groźnie i szaro).

    Wyleźliśmy więc dość szybko na bitą drogę prowadzącą nad Hylatym i jeszcze prędzej poszliśmy nią w kierunku Zatwarnicy, tylko na chwilę zatrzymując się przy wodospadzie.

    Szybkie tempo marszu opłaciło się. Gdy byliśmy dosłownie 20 - 30 m od sklepu w Zatwarnicy, lunął rzęsisty deszcz. Schowaliśmy się na werandzie po lewej stronie sklepu, siadając przy jednym z postawionych tam stołów. Zdążyliśmy jeszcze dokupić coś do picia (sklep zamykany jest o godz. 17-tej) i dopiero teraz wzięliśmy się za jedzenie. Z wcześniejszego posiłku (na trasie) zrezygnowaliśmy - obserwując, co się święci na niebie.

    Lało cały czas. Musieliśmy nawet zmienić stół na położony bliżej ściany budynku, ponieważ przy stole bardziej od niej oddalonym zaczęło nas wyraźnie moczyć.

    Zjedliśmy sobie spokojnie zabrane ze sobą wiktuały, radując się przez cały czas, iż udało się nam nie zmoknąć. A potem odwiózł nas do Sękowca pracownik sklepu, który go właśnie zamknął, coś tam jeszcze załatwił i powracał już z pracy.

    Wieczorem wpadliśmy na krótko do baru w ośrodku na pożegnalną herbatkę. W moim i Pawła przypadku była to rzeczywiście tylko herbatka. Ale i pozostali koledzy, chociaż nie prowadzący jutro samochodów, też się ograniczyli do symbolicznego piwka.

    29. września. Sękowiec - Warszawa

    Nie ma specjalnie o czym pisać, nic szczególnego po drodze się nie wydarzyło. Warunki na polskich szosach, jak wiecie, są tragiczne, ale w ową sobotę 29. września były dosyć znośne.
    Wyjechaliśmy z Sękowca o godz. 8:50, a pod domem na Ochocie byłem ok. godz. 18:30. Po drodze mieliśmy kilka krótszych przystanków oraz jeden dłuższy postój, prawie godzinny.

    Jechaliśmy oddzielnie. Samochód Pawła widziałem przy wyjeździe z Sanoka, a później ominęliśmy go, gdy stał na leśnym parkingu za Rzeszowem.

    W Radomiu pożegnałem się z kolegą, odwożąc go pod dom. Zadzwoniłem też do szanownej małżonki, informując ją, iż dzieli nas już tylko 100 km.

    Od Radomia nie pojechałem remontowaną i zatłoczoną „siódemką”, lecz skierowałem się na Brzózę, Warkę, Górę Kalwarię i Piaseczno. Aż do ronda w Potyczu obserwowałem mały ruch samochodowy (z wyjątkiem, oczywiście, przejazdu przez Warkę). Jechało mi się więc tamtędy bardzo przyjemnie, panowała piękna, słoneczna pogoda - prawdziwe babie lato.

    DOKOŃCZENIE NASTĄPI - za ok. tydzień, a w nim:
    - coś w rodzaju podsumowania całego pobytu,
    - bardzo smutne refleksje nt. kociego losu,
    - odpowiedzi na Wasze zgłoszone zapytania, uwagi i opinie, w tym dotyczące bieszczadzko - matrymonialnych planów Kathleen,
    - oraz ewentualnie jeszcze wszystko to, co mi przyjdzie do tego czasu do głowy.
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  9. #29
    Kronikarz Roku 2010
    Awatar bertrand236
    Na forum od
    07.2004
    Rodem z
    Poznań
    Postów
    4,224

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Stały Bywalcze! Było Was kilka osób i nikt nie miał aparatu fotograficznego?
    Pozdrawiam
    bertrand236

  10. #30
    Bieszczadnik
    Na forum od
    12.2004
    Postów
    377

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Cytat Zamieszczone przez bertrand236 Zobacz posta
    Stały Bywalcze! Było Was kilka osób i nikt nie miał aparatu fotograficznego?
    Pozdrawiam
    Witam!
    Bertrandzie ........... miejsce "zalegania" i "wypadania" SB .......

    Pozdrawiam PF
    Załączone obrazki Załączone obrazki

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Rajd Połoniny - koniec września w Bieszczadach
    Przez sewerr w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 0
    Ostatni post / autor: 02-09-2012, 19:09
  2. Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 13 września - 7 października 2009 r.
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 41
    Ostatni post / autor: 05-02-2010, 20:35
  3. Moja własna relacja z VIII KIMB, a nawet z całego pobytu w Bieszczadach.
    Przez Stały Bywalec w dziale Spotkania i sprawy forumowe
    Odpowiedzi: 22
    Ostatni post / autor: 11-06-2009, 18:42
  4. Niedługa relacja z niedługiego pobytu w Bieszczadach (12 - 20 maja 2008 r.)
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 14-06-2008, 23:57
  5. Relacja z pobytu w Bieszczadach od 15.09. do 6.10.2004 r.
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 5
    Ostatni post / autor: 19-10-2004, 21:50

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •