Pokaż wyniki od 1 do 10 z 55

Wątek: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

Mieszany widok

  1. #1
    Kronikarz Roku 2010
    Awatar bertrand236
    Na forum od
    07.2004
    Rodem z
    Poznań
    Postów
    4,224

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Leżę przykuty do łóżka, klikam, klikam, a CDN tylko obiecany....
    Pozdrawiam
    bertrand236

  2. #2
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,526

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Bardzo dziękuję za zainteresowanie.
    Na zakończenie, w podsumowaniu, ustosunkuję się do niektórych Waszych uwag.

    A na razie kontynuuję.

    19. września. Ból zęba Gosi. Przyjazd Pastora

    Od rana komplikacje. Gośka wstała z łóżka z zapuchniętym policzkiem, co oznaczało w tym wypadku ból zęba połączony ze stanem zapalnym. No bo ani nic jej w nocy nie ugryzło, ani ja nie jestem (nigdy zresztą nie byłem) damskim bokserem.
    Co zatem robić z tym fantem - w Sękowcu, czyli na końcu świata ? Cóż ja piszę, koniec świata jest przecież w Dwerniku, na skrzyżowaniu. A zatem Chmiel, Sękowiec i Zatwarnica znajdują się stanowczo już poza końcem świata.

    Najpierw zdobywam od Basi (Szefowej) nr telefonu do jakiejś pani zębolog w Ustrzykach Dln. Żona dzwoni tam i dowiaduje się, że owa pani stomatolog nie ma dziś czasu (komplet pacjentów). Żona podkreśla, iż chodzi jej o prywatną wizytę, ale to nic nie zmienia.
    Nie ma na co czekać. Telefonuję do Adama na komórkę i mówię mu, aby sobie dziś w trójkę (w ich domku mieszka na piętrze Rysiek) poradzili bez przewodnika. A następnie ładujemy się z Gosią do samochodu i obieramy na razie kurs na Lutowiska - jedziemy do tamtejszego ośrodka zdrowia.
    W lokalu ośrodka wisi ogłoszenie, iż dentysta przyjmuje raz w tygodniu. Nie pamiętam tego wyznaczonego dnia, ale na pewno nie odbywa się to w środy. Nie wstrzeliliśmy się więc ! Zasięgamy zatem dalszych informacji. Bardzo sympatyczna pani doktór podaje nam nazwisko, adres i telefon (nr 013 4611613, jakby ktoś z Was potrzebował) dentystki w Ustrzykach Dln. Zresztą dzwoni tam zaraz sama i umawia żonę na wizytę prawie natychmiast, tj. tylko po czasie potrzebnym na dojazd tam samochodem z Lutowisk.

    Znów do auta i w drogę. Bez trudu odnaleźliśmy podany adres, dentystka już na nas (tj. konkretnie tylko na Gosię) oczekiwała.
    W związku z tym, iż Gośka miała za parę dni (w niedzielę 23.09.) wracać do Warszawy, nie mogło być mowy o podjęciu dłuższego leczenia stomatologicznego, czego niestety wymagała sytuacja. Chodziło nam więc tylko o doraźną „likwidację skutku, a nie przyczyny”. Pani doktór zrozumiała to i - bez żadnego zabiegu - zapisała Gosi biseptol oraz jakieś ziółka do płukania buzi. Kupiliśmy to wszystko w aptece i powróciliśmy do Sękowca.

    A wieczorem zaszczycił nas swoją wizytą Pastor. Umówieni byliśmy już wcześniej, kontaktowaliśmy się ze sobą przez komórkę. Zatrzymał się w hotelu w Zatwarnicy. Pojechałem tam po Niego (osobiście, swoim samochodem), a później, po imprezie, odwiozłem Go - już nie osobiście w roli kierowcy, lecz zorganizowałem ten transport.
    Pastor wystąpił (całkiem niepotrzebnie) w roli Św. Mikołaja. Przybył do nas obładowany wiktuałami, także takimi w płynie. Ma gest, to b. dobrze o nim świadczy. Ale przecież i u nas było wszystko, co potrzeba !
    Posiedzieliśmy zatem przy stole, omawiając bieszczadzkie (i nie tylko) tematy. O Was też była mowa, a jakże.

    20. września. Na Smerek i z powrotem. Wieczorne pożegnanie Adama i Ani

    Jest ładnie, słonecznie, ale zimno. W zamiarach mamy pieszą wycieczkę z Sękowca do Wetliny - przez Zatwarnicę, Suche Rzeki i Przełęcz Orłowicza oczywiście. Powrót planujemy okazją (z Wetliny do Lutowisk), a stamtąd ostatnim PKS-em (tym o godz. 19:33) chcemy przyjechać do Sękowca.

    Gorzej było z realizacją tego planu.

    Pierwsza komplikacja nastąpiła już w Zatwarnicy. Gosię znów trochę boli ząb, informuje mnie więc, iż tylko odprowadzi nas do Suchych Rzek, a stamtąd powróci do domu, aby zażyć biseptol i płukać usta ziółkami.
    I tak się stało. Od „Ostoi” poszliśmy już tylko w czwórkę, tj. Żabki, Rysiek i ja.
    Na Przełęczy Orłowicza bardzo zimny wiatr, ale można się przed nim schować. Ukrywamy się więc na zboczu i zjadamy oraz wypijamy, co tam mamy ze sobą. A potem wędrujemy na Smerek, chociaż początkowo tego nie planowaliśmy. Na szczycie nieco kontemplujemy, podziwiając urodę naszego kraju oglądanego z góry. I następnie wracamy na przełęcz.

    Tam robię krótką zbiórkę i przedstawiam sytuację. Z bilansu czasu wynika, iż po zejściu do Wetliny będziemy mieli tylko ok. półtorej godziny na dostanie się do Lutowisk. A my przecież nie wiemy, czy i czym tam dojedziemy ! Busik może się trafić, a może i nie (jest czwartek, zimno, turystów niezbyt wielu). O możliwość „okazji” z Wetliny do Ustrzyk Grn. jestem raczej spokojny, ale co potem ? Kursowy autobus PKS (Lutowiska, godz. 19:33) na nas nie poczeka. Łapanie go w nieco bliższym Smolniku doda nam co najwyżej ok. 10 minut czasu, nie więcej.
    Bardzo nie lubię łazić „tam i z powrotem”, ale tym razem musiałem podjąć taką decyzję. Schodzimy zatem tą samą drogą, którą przyszliśmy. W Suchych Rzekach wstępujemy na herbatkę do „Ostoi”. Urzędują tam studenci roku zerowego na obozie integracyjnym. Nie chcą od nas zapłaty za herbatę ! No to nazywamy to inaczej - pozostawiamy im pieniążki mówiąc, iż wspomagamy w ten sposób ich „fundusz piwny”. Przyjmują to ze zrozumieniem.

    Zbliżając się do hotelu w Zatwarnicy dostałem telefon od Pastora, który gdzieś w tych okolicach śmigał swoją terenówką. Przyjechał szybko po nas i zawiózł do Sękowca. Tam, w domku Adasia, urządziliśmy sobie wszyscy pożegnalną kolację. Adam z Anią następnego dnia muszą już bowiem wracać do Warszawy.
    CDN
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  3. #3
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,526

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    21. września. Kolejne komplikacje „organizacyjne”. Zdecydowana poprawa pogody

    Rano Gosia znów obudziła się ze spuchniętą buzią. Niby niedużo spuchniętą, ząb też bardziej ją „ćmił” niż bolał, ale jednak ... Biseptol i płukanie septosanem, jak widać, jej nie pomogły (a raczej pomogły tylko niewiele).

    Żona początkowo zamierzała wracać do Warszawy dwa dni później, tj. w niedzielę 23 września. Wzywały ją już tam bowiem obowiązki zawodowe - ostatni tydzień miesiąca to b. intensywny okres w pracy „kadrowo - płacowej”. Miała nawet kupiony bilet na PKS z Ustrzyk Dln. do W-wy, odjazd o godz. 9-tej.

    W zaistniałej sytuacji doszliśmy jednak do wniosku, że powinna skorzystać z okazji, jaką daje wyjazd Adama i Ani, i po prostu zabrać się z nimi. W sobotę będzie mogła już odwiedzić swoją dentystkę w Warszawie i zacząć kurację (tak się też stało; gdy sam powróciłem 8 dni później, po owej zębowej dolegliwości żony nie było już ani śladu). Natomiast tu, w Sękowcu, gdyby w sobotę lub w niedzielę wytworzył się poważniejszy stan zapalny, to tylko ... usiąść i płakać. 100 lat temu w takich sytuacjach chodziło się do kowala - miał obcęgi, znieczulenia dokonywał wódką, a dezynfekcji - rozpalonym żelazem. Ale gdzie tu w dzisiejszych Bieszczadach znaleźć kowala ?

    No i pojechali. Po odjeździe żony i Żabek pomogłem Ryśkowi w przeprowadzce - zwolnił górę domku nr 4 i przeniósł się do mnie, na piętro leśniczówki.

    Powyższe komplikacje „organizacyjne” spowodowały, że - mimo pięknej pogody - przeszliśmy z Ryśkiem tego dnia tylko ok. 13 km, wybierając się na zaledwie mały spacerek. Z Sękowca powędrowaliśmy stokówką pod Otrytem do Chmiela, przeszliśmy wzdłuż całej tej wsi, a następnie powróciliśmy szosą do Sękowca.

    A co z Pastorem, spytacie. Otóż zniknął On iście po angielsku. Wczoraj umówiliśmy się, że przyjedzie do nas ok. godz. 11-tej i wybierzemy się na jakąś wspólną wycieczkę. I nie pojawił się. Jeszcze z samego rana, gdy pomagałem w wynoszeniu klamotów, widziałem Jego terenówkę jadącą z Sękowca w kierunku Rajskiego, drogą nad Sanem.
    A później nie dawał już znaku życia. Milczał. Sam nie zadzwonił i nie odbierał telefonów komórkowych. Pogniewał się, czy co ? Dopiero później, już będąc w Warszawie, dostałem od Niego sms-a z usprawiedliwieniem.

    A to trochę poważniejsza sytuacja, niż się na pozór wydaje. Mając często do czynienia z ludźmi, których określam mianem „gównozjadów”, bardzo cenię osoby mające gest i oczywiście staram się im w pełni rewanżować, a nawet „przebijać” ich szczodrość. Ot, taka to staropolska wada - występująca dziś chyba jedynie u osób nie mających w sobie nic krwi żydowskiej czy niemieckiej (o szkockiej już nie wspominając).

    Tak więc Pastor mnie dwa dni temu prawdziwie wzruszył, pojawiając się u nas z dwoma pełnymi siatkami. Było w nich mnóstwo wiktuałów (nieco z tego pozostało w lodówce nawet po moim wyjeździe kilka dni później) oraz dwie flaszki: jakaś słodka damska nalewka i męska (0,7 l) wódka bols. I tak się złożyło, iż owego bolsa nawet nie otworzyłem, ponieważ zarówno wczoraj, jak i przedwczoraj, degustowaliśmy gorzałki ukraińskie - naprawdę dobre, ale młodzież niech tego nie czyta (a już tym bardziej nie pije).

    Tak się zatem stało, że to Pastor wyparował, a Jego wódka pozostała (zamiast odwrotnie). Czekała na Jego powrót aż do końca mojego pobytu !
    Wyprzedzając nieco tok narracji powiem tylko, iż nadal na Niego czeka - tu, w Warszawie. W dniu wyjazdu z Sękowca (29.09.) poszliśmy bowiem z Ryśkiem nad San, umieściliśmy wódkę bols na łódce bols (tej z reklam telewizyjnych) i popłynęła sobie Sanem aż do Wisły, a Wisłą - do Warszawy. Nazajutrz po przyjeździe pojechałem na Powiśle, wszedłem pod Most Poniatowskiego i odebrałem wódkę z łódki.
    Stoi więc teraz sobie spokojnie w barku i czeka. I nic jej raczej nie grozi, jako że przebywa w dość licznym „ukraińskim” towarzystwie.

    CDN
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  4. #4
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,526

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    22. września. Znowuż Rawki

    Znów Rawki, ale jednak inaczej niż 17. września. Zejście to samo, lecz podejście inne !

    Pojechaliśmy do Wetliny, gdzie pozostawiłem samochód na sporym parkingu niedaleko Hotelu Górskiego. Do owego parkingu należy zjechać z głównej szosy w dół, taką sobie krótką, ale za to krętą „serpentynką”. Zostawiałem wóz praktycznie na cały dzień, chciałem to uczynić legalnie, więc dość długo szukałem kogoś kompetentnego, komu by należało za to zapłacić. Wreszcie udało mi się w pobliskim budynku. W lokalu z napisem „Recepcja” przywołana panienka skasowała mnie na 10 zł, a ja z góry pokazałem jej, o który to samochód chodzi (co okazało się bardzo proste, gdyż innego ani wówczas, ani po moim powrocie, tam nie było).

    Następnie weszliśmy z Ryśkiem na zielony szlak, którym przemierzyliśmy cały Dział, aż do Małej Rawki. Jest to bardzo przyjemne podejście, gdyż strome (ale raczej krótkie) są tylko dwa początkowe odcinki oraz ostatni - wejście na Małą Rawkę. Natomiast gros owej trasy prowadzi łagodnym, chwilami w ogóle nieodczuwalnym wzniesieniem. Nie jest to co prawda połonina, ale sam grzbiet Działu bywa na znacznej części odkryty (bezleśny), co pozwalało się nam zarówno cieszyć słońcem i w ogóle pięknym babim latem, jak też (a raczej: przede wszystkim) roztaczającymi się dokoła widokami.

    I tak to, radując oczy i serce naturą, wdrapaliśmy się na Małą Rawkę. A tam ujrzeliśmy od razu trzech „wagabundów” znajomych z widzenia z ośrodka w Sękowcu, a mianowicie Darka, Pawła (obaj z W-wy) i Piskala (z Torunia). Tych dwóch pierwszych znałem z widzenia już od dobrych kilku lat (co rok spotykamy się w Sękowcu), ale jakoś do tej pory nasza znajomość nie wyszła poza wspólne piwo w barze ośrodka.
    Chłopcy siedzieli na trawce i konsumowali piwo (z wyłączeniem kierowcy, oczywiście). Pogadaliśmy z nimi chwilę i powędrowaliśmy na Wielką Rawkę. Oni też tam poszli, ale później, a konkretnie wtedy, gdy im się już piwo skończyło.
    Spotkaliśmy ich w drodze powrotnej na Małą Rawkę (szli właśnie na Wielką). Poprosili, abyśmy poczekali na nich na dole - w „Bacówce pod Małą Rawką”.

    Okay. Zeszliśmy zielonym szlakiem do bacówki, aby tam nareszcie odpocząć oraz najeść się i napić. W międzyczasie nadeszli trzej nasi nowi koledzy. Już w piątkę zeszliśmy na Przełęcz Wyżniańską. Planowałem zostawić tam Ryśka i podjechać okazją do Wetliny po samochód (a następnie wrócić po kolegę), lecz Paweł nie chciał o tym nawet słyszeć. Załadowaliśmy się zatem w pięciu do jego gabloty i zjechaliśmy do Wetliny.

    Tam doszło do małego nieporozumienia. Jeszcze w samochodzie Pawła, poprosiłem Ryśka, aby w nim pozostał i już pojechał z kolegami do samego Sękowca, zresztą razem z naszymi rzeczami w bagażniku. Chodziło o to, aby nie robić zbędnego zamieszania przy wysiadaniu. Piskal jeszcze zażartował, że - jadąc sam - będę miał powodzenie i że się nie obrażą, gdy przyjadę za nimi z jakimiś ładnymi studentkami zabranymi po drodze (tego dnia było sporo autostopowiczów). Rysiek też się wtedy śmiał, co oznaczało, iż dotarło do niego to, co powiedziałem.
    Wysiadłem więc z samochodu Pawła tylko sam, poszedłem na parking, wsiadłem do swojego samochodu, wjechałem podjazdową serpentynką wiodącą z parkingu na główną szosę i ... o mało co nie przeoczyłem Ryśka stojącego przy drodze z naszymi klamotami (plecak, torba naramienna i dwa kije), machającego rozpaczliwie rękami na mój widok. Wcale się go tam nie spodziewałem - gdyby np. wtedy przejeżdżał obok jakiś większy samochód, to by go zasłonił i powróciłbym do Sękowca bez kolegi. I miałbym kłopot ze skontaktowaniem się z nim, jako że mój kolega nie dorobił się jeszcze telefonu komórkowego. Rysiek, pytany przeze mnie, nie potrafił wyjaśnić swojego postępowania, tzn. dlaczego chwilę później, gdy Paweł już zawracał, też postanowił wysiąść z samochodu. Ja go zresztą dalej nie naciskałem, tłumacząc to (chyba słusznie) jego przemęczeniem, wywołanym górskim klimatem.

    A wieczorem zostaliśmy zaproszeni przez nowych kolegów do ich domku (nr 1). Poszliśmy tam, oczywiście nie z pustymi rękami, lecz przynosząc ze sobą „Chołodnij Jar”. Myślę, iż wtajemniczeni wiedzą, co ta nazwa oznacza. A i niewtajemniczeni mogą się tego łatwo domyślić.

    23. września. Krywe po raz pierwszy

    Jest niedziela, ale mnie się jakoś nie chce iść do kościoła.
    Rycho idzie więc sam do malowniczo położonego kościółka w Zatwarnicy na niedzielne nabożeństwo o godz. 11:30, ale umawiamy się, że godzinę później do niego dołączę i stamtąd pójdziemy na wycieczkę - nieco już krótszą, z racji pory dnia.

    Od kościoła wędrujemy stokówką (również z wykorzystaniem znanych mi skrótów) aż do skrzyżowania z drogą na Krywe, następnie kierujemy się na Ryli i odbijamy w lewo - w stronę ruin cerkwi greckokatolickiej w Krywem. Piękne zejście, cudne widoki. Odcinek ten polecam tym wszystkim spośród Was, którzy jeszcze tamtędy nie szli.

    A na miejscu mało nas szlag nie trafia. Przy ruinach cerkwi biwakują dwie pary z dziećmi. Rodzice tak na oko już po 30-tce, dzieci (sztuk: 2) po ok. 9-11 lat. Kilka metrów od wejścia do kościoła dorośli rozpalili sobie ognisko, nad którym pieką kiełbaski. A dzieciaki, jak to dzieciaki, nierozumnie rzucają kamykami w mur cerkwi (a raczej w jego resztki). Coś tam sobie na ruinach wypatrzyły i teraz chodzi o to, kto celniej rzuci, a może nawet trafi. Rodzice znajdują się tuż obok, wszystko to widzą, ale oczywiście nic zdrożnego w zachowaniu swoich pociech nie zauważają. Ani we własnym postępowaniu.
    A przecież jest to kościół, chociaż nieczynny. A tuż przy nim cmentarz. W przeciwieństwie do mojego kolegi nie jestem dewotem, ale i mną miota.
    Zwróciliśmy owym ludziom uwagę na ich niestosowne zachowanie. A oni, o dziwo, odpowiedzieli (cyt.) „dziękujemy”. Czyżby łaska Boska ich w tym świętym miejscu oświeciła ?

    Obchodzimy cerkiew i cmentarz, idziemy w stronę gospodarstwa agroturystycznego Antoniny M. na herbatkę. Tosia odprawia nas do pobliskiego „domu pracy twórczej” Akademii Medycznej z Lublina, skąd nas już (na szczęście) nigdzie nie odsyłają. Siedzimy tam trochę, wychylamy z jednym ze studentów zawartość naszej piersiówki, pozostawiamy dychę na studencki fundusz piwny i podejmujemy decyzję o powrocie. Póki widno.

    Zamierzamy bowiem wrócić trasą, którą dość trudno byłoby przejść po ciemku, nawet z latarkami.
    Wchodzimy na Ryli, po drodze rozłączając na chwilę „elektrycznego pastucha” Tosi.
    Zamykamy pętlę w miejscu, z którego zeszliśmy w stronę ruin cerkwi. Zaraz potem skręcamy w lewo. Schodzimy stromą ścieżką w dół aż do potoku Hulski, przy którym znów skręcamy w lewo i idziemy wzdłuż rzeczki. Po jej prawej stronie widzimy w Hulskiem zabudowania dzielnych ludzi, którzy w dupie (i słusznie) mają całą zurbanizowaną cywilizację. Jeszcze dalej, gdy już widzimy po drugiej stronie potoku drut kolczasty wieńczący koniec terenu prywatnego, przechodzimy rzeczkę suchą nogą - trochę skacząc po kamieniach, a trochę ufając impregnacji butów.

    Dalej wędrujemy wzdłuż potoku Hulski aż do Sanu, a następnie nad Sanem do samej osady Sękowiec.

    Jest to prawdziwie bieszczadzka trasa, chociaż absolutnie nie taka, jak na połoninach. Za to dookoła prawdziwa puszcza, a pod nogami prawdziwe błoto. Na nim mnóstwo śladów zwierzęcych, także i tych zrobionych prawie przed chwilą. Porykują jelenie. A w dole szumiący San.
    Wystarczy ? Czy znęcać się nad Wami (a teraz, gdy to piszę, także i nad sobą) więcej ?
    Mogliśmy jeszcze pójść do ruin młyna w Hulskiem (tuż przy ujściu potoku Hulski do Sanu), ale wtedy wrócilibyśmy już po ciemku. I po błocie. Zrezygnowaliśmy więc, zresztą znamy już tamto miejsce z lat ubiegłych.

    A w domu, przed pójściem spać, jak zwykle piwko plus dyskusja o polityce (zbliżają się przecież wybory). Pomimo odmiennych poglądów politycznych nie wszystko nas w tym roku różni: Rysiek jest zwolennikiem LPR, ja zamierzam głosować na LiD, pomstujemy zatem teraz obaj na PiS.

    Jak się później (21 października) okazało, i LPR, i LiD, dostały w ostatnich wyborach w d... .
    „Ryśkowa” LPR - szczególnie dotkliwie. Ale i „mój” kandydat na posła z listy LiD nie dostał się do Sejmu RP (głosowałem na Marcina Święcickiego).

    CDN
    Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 30-10-2007 o 18:40
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  5. #5
    Bieszczadnik Awatar Aleksandra
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Warszawa
    Postów
    948

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Sądząc po relacjach rozmijaliśmy się ze Stałym Bywalcem na różnych szlakach, niemal o kilkanaście godzin poprzedzonych nieraz nocą, dlatego wrzucę garść fotograficznej ilustracji.

    Cytat Zamieszczone przez Stały Bywalec Zobacz posta
    22. września. Znowuż Rawki

    Następnie weszliśmy z Ryśkiem na zielony szlak, którym przemierzyliśmy cały Dział, aż do Małej Rawki. Jest to bardzo przyjemne podejście, gdyż strome (ale raczej krótkie) są tylko dwa początkowe odcinki oraz ostatni - wejście na Małą Rawkę. Natomiast gros owej trasy prowadzi łagodnym, chwilami w ogóle nieodczuwalnym wzniesieniem. Nie jest to co prawda połonina, ale sam grzbiet Działu bywa na znacznej części odkryty (bezleśny), co pozwalało się nam zarówno cieszyć słońcem i w ogóle pięknym babim latem, jak też (a raczej: przede wszystkim) roztaczającymi się dokoła widokami.

    I tak to, radując oczy i serce naturą, wdrapaliśmy się na Małą Rawkę.

    CDN
    Załączone obrazki Załączone obrazki
    "niech będą błogosławione wszystkie drogi proste, krzywe, dookolne…"
    http://takiewedrowanie.blogspot.com/

  6. #6
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,526

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    26. września. Hulskie i Krywe po raz drugi, Tworylne, Studenne. Trasa najdłuższa (i to zdecydowanie)

    Po wczorajszym odpoczynku już mnie roznosi. Złapałem chyba szczyt formy - szkoda, że już za parę dni wyjeżdżamy. Natomiast Rysiek jest rano nieco niewyraźny (wczoraj wypił więcej ode mnie), ale wkrótce i stopniowo mu przechodzi.
    Piskal nawalił. Pukając do domku koleżków o umówionej godzinie dowiedziałem się, że zrezygnował z dzisiejszej wycieczki. Pewnie mu zaszkodził ... bigos. No bo przecież nie chołodnij jar (to byłoby niemożliwe !).

    Wyruszamy zatem tylko we dwóch.
    Podobnie jak w niedzielę trzy dni temu, tyle że w odwrotnym kierunku, dziś z Sękowca idziemy nad Sanem (lewą stroną rzeki) leśną, błotnistą ścieżką aż do ujścia potoku Hulski do Sanu. Dalej wędrujemy tą ścieżką wzdłuż Hulskiego, przechodzimy na jego drugi brzeg i walimy na przełaj, przez Ryli, w stronę Krywego. Machamy rękami, pozdrawiając się wzajemnie z jakąś grupą podążającą z Krywego. Dochodzimy do drogi na Rylim i schodzimy nią do zabudowań pani Antoniny M. Tym razem Tosia nas nie odprawia do pobliskich medyków, ale zrobić nam herbatę deklaruje się nie ona, lecz jakaś pani z TV, akurat u niej przebywająca.
    Pijemy tę herbatę, przy okazji zaglądając do naszej piersiówki (Rysiek musi w końcu wyleczyć resztki kaca). Nikt z obecnych nie reflektuje na zaproponowany przez nas poczęstunek - wszyscy oni są tu bowiem „w pracy”. Stanowią jakąś ekipę telewizyjną i przygotowują program, zdaje się, o zabytkach bieszczadzkich. Rozmawiamy sobie za to trochę o Bieszczadach, w tym o zmianach granicznych dokonanych w 1951 r. Na terenach odzyskanych w 1951 r. zachowało się więcej zabytków wiejskiej architektury, jako że owe tereny ominęły pożary i zgliszcza towarzyszące operacji „Wisła”.
    Potem pozostawiamy dychę na rozwój agroturystyki i wędrujemy dalej.

    Idziemy malowniczą starą drogą w stronę Tworylnego. Pogoda raczej ładna, niebo troszkę zachmurzone, ale najważniejsze, że nie pada. Nad nami kruki i drapieżne ptaki, a na drodze bardzo liczne ślady zwierzyny. Byki porykują ostrzegając nas, abyśmy przypadkiem nie zapałali afektem do ich łań.

    Zwiedzamy stary cmentarz. Po drodze często napotykamy tę samą czteroosobową grupę młodych ludzi (trzech chłopaków i dziewczyna, najpewniej studenci). Idziemy bowiem w tym samym kierunku i raz oni nas wyprzedzają, raz my ich.
    Dochodzimy wreszcie do bagienka tuż przed ruinami zabudowań Tworylnego. Wprawdzie nie jest to bagno „sensu stricte” w znaczeniu geodezyjnym, raczej zalana łąka (na skutek roboty bobrów), to jednak przejść suchą nogą tamtędy będzie raczej trudno. Ale cóż to dla nas, starych bieszczadzkich wyrypiarzy. Ostrożnie skaczemy po czymś w rodzaju brodu, sprawdzając uprzednio kijem głębokość wody. Ale to ostatnie, to radzę ostrożnie. Stałem sobie na jakimś zwalonym drzewie i zastanawiałem się nad następnym krokiem (bynajmniej nie życiowym, lecz tu i teraz, w owym bagnie). Postanowiłem sprawdzić podłoże obok mnie, wbiłem kijek w jakąś kępę i ... omal na pysk nie poleciałem. Kijek wbił się bowiem na 2/3 swojej długości. Dobrze, że w ostatniej chwili drugą ręką złapałem się drzewka obok.

    Jakoś udało się nam w końcu wyjść z tej opresji suchą nogą. Stwierdzamy, że czas na „obiad”, więc siadamy w ruinach zabudowań Tworylnego, pijemy, jemy i ... czekamy na studentów (ostatnio widzianych na starym cmentarzyku). Widok stąd mamy wprost na niedawno przebyty bród.
    Nadchodzą z gwarem i śmiechem, jak to młodzi. Skaczą trochę żwawiej niż my, w ogóle szybciej im to idzie. Ale już na ostatnich paru metrach panienka coś źle skalkulowała i władowała się do wody powyżej kolan. Zatrzymali się na chwilę już poza naszym polem widzenia (pewnie w celu wylania wody z butów i wyżęcia skarpetek), a następnie powędrowali dalej. Już ich więcej nie spotkaliśmy, jako że nasz popas w Tworylnem przedłużył się do ponad pół godziny.

    Idziemy znów starą drogą, wiodącą raz bliżej, raz dalej Sanu. Przed mostem w Studennem odpoczywamy jeszcze kilkanaście minut na terenie opuszczonego obozu harcerskiego.

    A potem kończy się wędrówkowa poezja, a zaczyna proza. Przechodzimy przez most w Studennem i drugą stroną Sanu powracamy do Sękowca leśną drogą zakładową. Poprzednio, po lewej stronie Sanu, mieliśmy i ekstremalne odcinki naszej trasy, i naprawdę malownicze widoki. A tu - tylko bita, zniszczona droga, przy której (na długości ok. 13 km) jedynymi atrakcjami są punkt widokowy i stary, nieczynny kamieniołom. No i te byki porykujące czasem dość blisko.

    Wleczemy się zatem prawą stroną Sanu do Sękowca przez 2 godziny i 50 minut, ostatnie pół godziny już po ciemku. Jesteśmy tak zmęczeni, że nie zachodzimy ani do kolegów, ani do baru w ośrodku, lecz walimy wprost do domu.
    Wg moich wyliczeń z mapy, przeszliśmy dziś jakieś 32 km. Jeśli się pomyliłem, to Piotr mnie poprawi.

    27. września. Znów dzień odpoczynku

    Mimo że nieubłaganie zbliża się koniec naszego pobytu, postanawiamy dziś nigdzie nie iść. Chociaż jest piękna pogoda. Po prostu mamy nieco odparzone stopy po wczorajszym wędrowaniu, zwłaszcza na ostatnim, utwardzonym odcinku. Jutro też będzie dzień.

    Po godz. 12-tej wyruszamy jedynie na krótki spacerek, do Zatwarnicy i z powrotem. Tam wypijamy piwo (w sklepie) i zjadamy domowy obiadek w hotelu - nie przesadzam pisząc o domowej kuchni, bardzo smacznie tam gotują.
    Po powrocie ucinam sobie dwugodzinną drzemkę. Rycho słucha w tym czasie Radia Maryja.

    Na godz. 19-tą jesteśmy zaproszeni na pożegnalną kolację przez naszych kolegów, czyli Darka, Pawła i Piskala. Przez jakiś czas zaszczyca nas swoją obecnością także Basia i jej „ośrodkowy” fraucymer: Irena i Ula.
    Robi się zatem bardzo miło. Zastawiony stół, śpiewy, opowiadanie kawałów. A wszystko to w scenerii leśnego domku, w którym mieszkają nasi koledzy.
    Tak się składa, że oni też wyjeżdżają pojutrze rano. Zatem, ze względu na kierowców (Paweł i ja), część uroczysta naszego pożegnania, ta nieoficjalna, powinna się odbyć odpowiednio wcześniej. I właśnie się odbywa.

    Było bardzo fajnie, dopóki panie nie wyszły.
    Zdaje się, iż z całego naszego męskiego towarzystwa jedynie ja jestem - pod względem matrymonialnym - człowiekiem normalnym. To znaczy mam żonę i dziecko, czyli rodzinę.
    A koledzy, z Ryśkiem włącznie, to faceci stanu wolnego i, zdaje się, po niezłych „przejściach” i „z przeszłością”. Wychodzi to z nich coraz bardziej po każdym kolejnym kieliszku. Na przemian to złorzeczą płci pięknej, to ją uwielbiają. Rysiek przeżywa po raz n-ty wydarzenia jeszcze z lat 80-tych ub. wieku (dobrze mi znane, jako że jestem niemalże naocznym świadkiem jego życiorysu). Piskal marzy o jakiejś Agnieszce i wszędzie ją widzi. Darek niezwykle głośno wzdycha do mitycznej, nienazwanej z imienia „Kobiety”. A Paweł ? Paweł nic nie mówi, tylko kiwa im trzem głową ze zrozumieniem i popija sobie na smutno.

    Mam nadzieję, że mi nie wezmą za złe, gdy to przeczytają. Gdyby mieli pretensję, wytłumaczę im, że ich w ten sposób - jako facetów stanu wolnego - reklamuję w naszym bieszczadzkim Internecie. Czyli powiększam ich wirtualne szanse na jak najbardziej niewirtualne związki. W końcu czyta mnie teraz trochę wolnych pań, nieprawdaż ?
    Zresztą mocno wątpię, czy owi koledzy to zauważą, gdyż żaden z nich nie bywa na Naszym Forum.

    Nie mogąc już znieść ich biadolenia wyszedłem stamtąd przed godz. 22-gą. Przed wyjściem umówiliśmy się jeszcze z Piskalem na jutrzejszą wycieczkę. Rysiek powrócił ok. półtorej godziny później. Już chyba po całkowitej „spowiedzi”.

    CDN
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  7. #7

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Stały Bywalcze :)
    To ja byłabym zainteresowana tymi kolegami do wzięcia Przynajmniej tacy nie marudziliby, że znowu w Bieszczady jechać trzeba
    Tylko nie wiem czy nie za starzy dla mnie (29 wiosna mi idzie)
    Relacja super, pozdrawiam

  8. #8

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    Cytat Zamieszczone przez Stały Bywalec Zobacz posta
    26. września. Hulskie i Krywe po raz drugi, Tworylne, Studenne. Trasa najdłuższa (i to zdecydowanie)
    (...)
    dziś z Sękowca idziemy nad Sanem (lewą stroną rzeki) leśną, błotnistą ścieżką aż do ujścia potoku Hulski do Sanu. Dalej wędrujemy tą ścieżką wzdłuż Hulskiego, przechodzimy na jego drugi brzeg i walimy na przełaj, przez Ryli, w stronę Krywego.
    (...)
    Idziemy malowniczą starą drogą w stronę Tworylnego.
    (...)
    Dochodzimy wreszcie do bagienka tuż przed ruinami zabudowań Tworylnego. Wprawdzie nie jest to bagno „sensu stricte” w znaczeniu geodezyjnym, raczej zalana łąka (na skutek roboty bobrów), to jednak przejść suchą nogą tamtędy będzie raczej trudno. (...)
    Jakoś udało się nam w końcu wyjść z tej opresji suchą nogą. Stwierdzamy, że czas na „obiad”, więc siadamy w ruinach zabudowań Tworylnego, pijemy, jemy
    (...)
    Idziemy znów starą drogą, wiodącą raz bliżej, raz dalej Sanu. Przed mostem w Studennem odpoczywamy jeszcze kilkanaście minut na terenie opuszczonego obozu harcerskiego.

    A potem kończy się wędrówkowa poezja, a zaczyna proza. Przechodzimy przez most w Studennem i drugą stroną Sanu powracamy do Sękowca leśną drogą zakładową.
    (...)
    Wg moich wyliczeń z mapy, przeszliśmy dziś jakieś 32 km. Jeśli się pomyliłem, to Piotr mnie poprawi.
    (...)
    Zamiast iść do mostu w Studennyn, można "na skróty" przejść przez bród na Sanie, na wysokości Tworylnego. Mam mapę, na której jest zaznaczony taki bród (30-50cm). Na żółto zaznaczony jest nasz ślad z 19 maja 2008.

    Stały Bywalcze, a co sądzisz o tym brodzie?
    Załączone obrazki Załączone obrazki

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Rajd Połoniny - koniec września w Bieszczadach
    Przez sewerr w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 0
    Ostatni post / autor: 02-09-2012, 19:09
  2. Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 13 września - 7 października 2009 r.
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 41
    Ostatni post / autor: 05-02-2010, 20:35
  3. Moja własna relacja z VIII KIMB, a nawet z całego pobytu w Bieszczadach.
    Przez Stały Bywalec w dziale Spotkania i sprawy forumowe
    Odpowiedzi: 22
    Ostatni post / autor: 11-06-2009, 18:42
  4. Niedługa relacja z niedługiego pobytu w Bieszczadach (12 - 20 maja 2008 r.)
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 14-06-2008, 23:57
  5. Relacja z pobytu w Bieszczadach od 15.09. do 6.10.2004 r.
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 5
    Ostatni post / autor: 19-10-2004, 21:50

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •