Pokaż wyniki od 1 do 10 z 55

Wątek: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

Widok wątkowy

  1. #17
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,526

    Domyślnie Odp: Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 9 - 29 września 2007 r.

    24. września. Połonina Wetlińska. Trasa najpiękniejsza

    Zaiste, była to trasa podczas tegorocznego pobytu najpiękniejsza. Chociaż ani nie najdłuższa, ani nie najciekawsza. Niektórzy z Was mogą nawet powiedzieć, że wręcz banalna. Zaryzykuję stwierdzenie, że każdy uczestnik Naszego Forum nią kiedyś szedł (co najmniej raz), a już na pewno wędrował jej głównym, „połoninnym” odcinkiem.

    Sękowiec - Zatwarnica - Suche Rzeki - Przełęcz Orłowicza - Chatka Puchatka - Przełęcz Wyżnia (czyli zejście z połoniny żółtym szlakiem).

    O tym, że uznałem tę wycieczkę za najpiękniejszą w tym roku, zadecydowały jej 3 atrybuty:
    - urokliwość Połoniny Wetlińskiej, objętej w całości trasą wycieczki,
    - piękna, słoneczna pogoda tego dnia,
    - mały ruch turystyczny, czyli brak tłoku na połoninie (jak to w poniedziałek).

    Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie na Przełęczy Orłowicza. Tradycyjnie spotyka się tam zawsze co najmniej kilka, kilkanaście osób (tego dnia ich mniej więcej tyle było). Zatem miejsca na ławeczkach zazwyczaj dla wszystkich nie starcza. Wcale nie jestem zwolennikiem siadania na ławce, skoro równie dobrze można się walnąć obok na trawę, podkładając sobie ewentualnie coś pod siedzenie.

    Ugasiłem pragnienie, nazachwycałem się widokami i zacząłem lustrować wzrokiem najbliższe otoczenie. Zaintrygowało mnie, że jedna ławka przez dłuższy czas pozostaje cała wolna, pomimo gromadki ludzi obecnych na przełęczy. Przyglądam się tej ławce dokładnie, czy aby przypadkiem ktoś tam wcześniej nie napaskudził. Ale nie, wygląda na czystą. Namawiam więc Ryśka na przenosiny z trawy na ławkę, czyni to niezbyt chętnie, a i ja jakbym coś przeczuwał.
    Siadamy na owej ławce i już po chwili obaj tego żałujemy. Sąsiednią ławeczkę (tuż obok) zajmuje bowiem parka osób mniej więcej w naszym wieku. Są odwróceni tyłem do przełęczy, więc nie mogliśmy wcześniej zauważyć, czym się jeszcze, oprócz podziwiania krajobrazu, zajmują. A oni najzwyczajniej w świecie kopcą. Palą papierosy. Obydwoje. No, proszę Państwa, żeby coś takiego !?
    Ale tak naprawdę, to przecież „nic takiego”. Jak przed chwilą napisałem, ludzie ci należą chyba do mojego pokolenia (50-latków), czyli - na chwilę obecną - roczników 1948-1957, a zatem - do pokolenia palaczy. Przypomniałem sobie, jak to podczas studiów i pierwszych lat pracy zaliczałem się do bardzo wówczas nielicznej grupy osób niepalących, zwłaszcza wśród rówieśników.
    Nic się nie stało. „Taktownie” z Ryśkiem niczego nie zauważamy, a nasi sąsiedzi powoli kończą palenie, jakby z poczuciem winy na twarzy. O ile niegdyś palacze nic sobie nie robili z obecności osób niepalących, podtruwali je aż miło (a raczej niemiło), to teraz sami bywają szykanowani i separowani od innych. Stąd owa pustka wokół tej pary na przełęczy - brak chętnych do siedzenia w pobliżu. Bo najwięcej tu jest 20-to i 30-tolatków, czyli przedstawicieli pokolenia niepalących.
    To była taka sobie dygresja.


    Następny przystanek już przy Chatce Puchatka. Zjadamy nasze zapasy, gasimy pragnienie, konwersujemy z parą sympatycznych turystów nie znających jeszcze Bieszczad, coś im tam doradzamy, coś odradzamy, itp.

    A potem już ostatni pieszy odcinek dzisiejszej wyprawy. Schodzimy żółtym szlakiem na Przełęcz Wyżnią (nie mylić z Wyżniańską). W planie mamy przemieszczenie się (okazją) do Lutowisk, skąd chcemy do Sękowca powrócić PKS-em („żelazny” kurs o godz. 19:33).

    Jak to się często w życiu zdarza, różnie bywa z realizacją nawet najstaranniej obmyślonych planów.
    Pogodę mamy wprawdzie turystyczną, ale dzień jest nieturystyczny. Poniedziałek. Na obwodnicy ruch malutki i w 90% w stronę Wetliny, a nie Ustrzyk Grn. i dalej.
    Stoimy już ponad pół godziny na Przełęczy Wyżniej jak dwa palanty. Prawie nic nie jedzie. A to bardzo nieliczne, co jedzie, to się nie zatrzymuje.
    Wreszcie - jest ! Mili państwo jadący do Mucznego podrzucają nas do Stuposian. Nie jest to, o co nam dokładnie chodziło, ale dobre i to. Aby do przodu.

    W Stuposianach znów się ustawiamy przy szosie, obok skrzyżowania z drogą na Muczne i Tarnawę Niżną. Przez pomyłkę (robi się już szaro) machamy na Straż Graniczną. Zatrzymują się i grzecznie nam tłumaczą, że nas nie zabiorą, bo jadą niedaleko, w zasadzie tuż obok.
    Minął nas kolejny samochód, ale zaraz, po kilkudziesięciu metrach wyhamował. To szwagierka Basi, wracająca z dzieckiem z Mucznego. Zatrzymała się tylko dlatego, iż mnie rozpoznała. W końcu jestem tu stałym bywalcem. Ładujemy się do wozu i ruszamy. Za chwilę łapie nas ten sam patrol Straży Granicznej, który myśmy wcześniej zatrzymali. Rewanż, czy co ? Ale pani kierowca jest swoja, „tutejsza”, więc po krótkiej kontroli jedziemy dalej.
    Czyli - jesteśmy uratowani. Wprawdzie miła pani podwozi nas tylko do Dwernika, gdzie mieszka, ale nam to jak najbardziej odpowiada. Na przystanku PKS „Dwernik skrzyżowanie” złapiemy bowiem ów autobus ostatniej szansy, który tam jest zapisany w rozkładzie o godz. 19:50.

    Jest już ciemno, do odjazdu mamy ponad pół godziny. Wypijamy piwko w sklepiku przy przystanku PKS (o dziwo, jeszcze czynnym o tej porze), szwendamy się trochę po szosie. Przyświecamy sobie latarkami. A na niebie - wszystkie gwiazdozbiory, można by się uczyć astronomii.
    Nadjeżdża autobus PKS - prawie 10 minut wcześniej, niż ma zapisane w rozkładzie. Powie ktoś, że minuty odjazdów właściwe dla przystanków „po drodze” nie są dla kierowców bezwzględnie obowiązujące. Może i nie są. Ale byłem też kiedyś świadkiem (rok czy dwa lata temu, gdy wieczorem wracałem z Przełęczy Orłowicza), jak ten sam autobus odjechał 10 minut wcześniej z przystanku końcowego w Zatwarnicy.

    Ostatnie zatem 7 km dzisiejszej wyprawy przejechaliśmy autobusem. Przed pójściem do domu wpadliśmy jeszcze na herbatkę do baru ośrodka, gdzie - jakżeby inaczej - pochwaliliśmy się przebytą dziś trasą.

    25. września. Bigos myśliwski

    Rano arbitralnie podejmuję decyzję o odpoczynku tego dnia. Nigdzie nie idziemy. Chociaż jest piękna pogoda, to jednak czuję w mięśniach i stawach ostatnie trzy dni wycieczkowe, a zwłaszcza ten wczorajszy. Rysiek nie protestuje nawet najmniejszym grymasem twarzy. Ale także starannie ukrywa (pozując na twardziela) swoje zadowolenie.
    Do godz. 13-tej nie zajmujemy się niczym konkretnym, jeśli nie liczyć czyszczenia i impregnacji butów, zaległej lektury prasy, etc.

    Potem jedziemy na „ukraińskie” zakupy do Ustrzyk Dln., teraz już także z myślą o zapełnieniu domowych barków w Radomiu (Rysiek) i Warszawie (ja). W końcu święta prawie za pasem, czas szybko leci. Zakupy te udają się nam nadzwyczajnie. Pieczołowicie i ostrożnie (aby nic nie potłuc) układamy je w bagażniku samochodu.

    Następnie wyruszamy na skromny obiadek do baru w Krościenku, tego samego, o którym pisałem pod datą 18. września. Potwierdzam pozytywne wrażenie. Zajrzyjcie do tego baru - można się w nim posilić smacznie i niedrogo.
    A obiadek tylko dlatego zjadamy skromny, gdyż na godz. 19-tą mamy zaplanowaną wspólną „obiadokolację” w domku Darka, Pawła i Piskala.

    Kolejny etap integracji z wymienionymi kolegami. Darek i Paweł są tak mniej więcej w naszym wieku, Piskal jest natomiast sporo młodszy (twierdzi, że ma 35 lat i chyba mówi prawdę).
    Konsumujemy głównie cały Ryśkowy zapas bigosu, w który zaopatrzyła go mamusia przed wyjazdem z Radomia. Cztery litrowe słoiki. Ale cóż to jest dla 5-ciu chłopa, wspomaganych zmrożonym chołodnim jarem, w ilości w zasadzie bez ograniczeń.

    Bigos ten tylko dlatego nazwałem „myśliwskim”, ponieważ spożywamy go w scenerii myśliwskiej - w domku z bali, przy piecu, w puszczy (ośrodek w Sękowcu położony jest w lesie).

    Do domu wracamy po godz. 23-ciej, bardzo uważając na stromych schodkach wiodących z ośrodka na drogę. I tylko dlatego wracamy tak wcześnie, ponieważ na następny dzień zaplanowałem prawdziwy maraton - najdłuższą wycieczkę (dobrze ponad 30 km). Piskal zadeklarował (z własnej inicjatywy), że pójdzie z nami.

    CDN
    Ostatnio edytowane przez Stały Bywalec ; 02-11-2007 o 20:10
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Rajd Połoniny - koniec września w Bieszczadach
    Przez sewerr w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 0
    Ostatni post / autor: 02-09-2012, 19:09
  2. Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 13 września - 7 października 2009 r.
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 41
    Ostatni post / autor: 05-02-2010, 20:35
  3. Moja własna relacja z VIII KIMB, a nawet z całego pobytu w Bieszczadach.
    Przez Stały Bywalec w dziale Spotkania i sprawy forumowe
    Odpowiedzi: 22
    Ostatni post / autor: 11-06-2009, 18:42
  4. Niedługa relacja z niedługiego pobytu w Bieszczadach (12 - 20 maja 2008 r.)
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 14-06-2008, 23:57
  5. Relacja z pobytu w Bieszczadach od 15.09. do 6.10.2004 r.
    Przez Stały Bywalec w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 5
    Ostatni post / autor: 19-10-2004, 21:50

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •