I teraz wzięło mnie na małą zmianę okolicy. Właśnie tak to było, piątek, późny wieczór, a mnie nosi, o raju jak nosi! Bo się Wam muszę przyznać, że ja tak po trosze jestem chyba wędroholikiem góromanem praktykującym, w znaczeniu, że czynnym i nic na to nie poradzę! No i kombinuję sobie w głowie, jak tu jutro, w tą wolną sobotę dorwać się do gór moich ukochanych, no jak? Na głodzie zawsze coś się wymyśli i tak też było tym razem. Wybawieniem okazał się wspomniany przez Krzycha - Bla Bla Car. Z tej formy podróżowania już wcześniej korzystałem, więc miałem już tam swoje konto i szybko namierzyłem kogoś jadącego we właściwym kierunku i o niezłej porze. Teraz pozostało tylko nawiązać kontakt i potwierdzić rezerwację. Wszystko przebiegło nadzwyczaj sprawnie i po kilkudziesięciu minutach latałem już wokół plecaka dorzucając mu rozmaite różności. Wyjazd był przewidziany na 5.40, ale podczas rozmowy telefonicznej ustaliliśmy, że lepszą godziną będzie czwarta. „No to git!”, jak mawiali git ludzie w komiksie o przygodach Jana Żbika, kapitana Milicji Obywatelskiej.
Minęła krótka nocka, plecak na ramię i już drepczę na umówiony przystanek, na którym już czekał przewoźnik:
- Cześć, Bazyl jestem.
- Cześć, Janek.
- Długo czekasz? (na przystanku byłem o 3.58!)
- Już z półtorej godziny.
Jan powiedział to zachowując kamienną twarz, tak jakby chodziło o pięć minut. No proszę, pomyślałem sobie, wcale ze mną nie jest jeszcze najgorzej.
Jak się później podczas rozmowy okazało, po prostu nie miał spania i plątał się po Rzeszowie robiąc nocne zdjęcia. Całą podróż przegadaliśmy, więc minęła bardzo szybko i w wesołej atmosferze, gdyż Janek zasypywał mnie anegdotami związanymi z jego różnymi pasjami.
W końcu dotarliśmy do miejsca zaplanowanego przeze mnie startu, więc wysiadłem a Jan pognał dalej.
Zakładki