Achtung! Achtung! Nie idźcie tą drogą...i nie kupujcie hamaka w tej dojczlandzkiej sieci! Wundertandetten!!! Szmelc czyli!
A było to tak:
Letnim, piątkowym popołudniem roku ubiegłego, rejsowy prom relacji Rzeszów – Jaśliska przygarnął mnie na pokład i unosił na zielone oceany szczęścia. Przewoźnikowi uiściłem za całą przeprawę, aż do truskawkowych winnic. Wszystko pięknie, ładnie, ale Zagórz minąwszy „wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi” (A. Mickiewicz – Stepy Akermańskie). No i sami pomyślcie, jak długo można to wytrzymać? Odpowiedź jest prosta – póki przez bulaja nie ujrzy się napisu „Bar u Wandy”! Wstrzymałem pędzący katamaran, po trzystopniowym trapie zeskoczyłem na Komańczów ziemię. A że znajdowałem się w nastroju przysiadalnym, na chwil kufli kilku dołączyłem do goszczącego u Wandy towarzystwa. Z Komańczami i ich gośćmi pyknęliśmy po kilka szklanic pokoju.
„uuu...zawirował świat, jak płatki śniegu na dworze...” (SDM – Zawirował świat)
Tak po prawdzie, to żadna zamieć nie szalała, ale że dosiąść się można było tylko do płci niepięknej, to i propozycje noclegu zbytnio nie rajcowały. „Dość, stanowczo dość...” (E. Stachura – Siekierezada), juki na plecy, popręgi dopasowane, piana z pyska otarta. Bazyl wystrzelił z karczmy i gościńcem pociął przed siebie:
„Gładko tak, lekko tak toczy się w dal,
Jak gdyby to była piłeczka, nie stal,
Nie ciężka maszyna, zziajana, zdyszana,
Lecz fraszka, igraszka, zabawka blaszana” (J. Tuwim – Lokomotywa)
Tak, tak, 85 kilo żywej wagi - ale to są same mięśnie i oczy!
Słońce już zachodziło
lot1.jpg
a do Jaślisk jeszcze kawał drogi. Jakoś, takoś, i nie dotarłem. Na nocleg zatrzymałem się w miejscu, gdzie
lot2.jpg
Zgodę na spędzenie nocy w tej pięknej chacie
lot3.jpg
otrzymałem od sympatycznego gościa „Baru u tej, co to Niemca nie chciała”, który zaznaczył, że jest to własność prywatna brata żony jego szwagra i prosi o nie podawanie jej współrzędnych geograficznych.
We wnętrzu chatki panował mrok, który absolutnie nie przeszkadzał miejscowemu czarownikowi-prorokowi przeobrażonemu na daną chwilę w batmana
lot4.jpg
udzielać mi pokazowej lekcji latania i powietrznych ewolucji. Złośliwy chichot, który wtedy słyszałem, dobrodusznie odczytałem jako świst powietrze tnących jego skrzydeł.
Z plecaka wyjąłem hamaczek. Złącza belek konstrukcyjnych wzdłużnych i poprzecznych znajdowały się na dość sporej wysokości (tak po cycki) i właśnie o nie (złącza mam na myśli) zakotwiczyłem hamak. Ok, wisi sobie ślicznie, tylko jak się do skubańca dostać? Na Kozakiewicza rady nie dam, bo moje kijki wożą się pewnie do tej pory w czyimś bagażniku po kraju Drakuli. Dopiero teraz to widzę w całej jaskrawości! Tam kije, tu nietoperz...taaak...tylko pala brakowało na który można by się nadziać!
O! Stoi w kącie wąziutka, z desek zbita ławeczka! Przytargałem ją pod hamaczek, zdjąłem buty, hyc na ławeczkę, z niej hyc do hamaczka...”nagle gwizd, nagle świst” (J. Tuwim – Lokomotywa)
...lecę...lecę...lecę...i lecę...
„...jak bombowiec, lecę w dół, mijam podłogę, mijam stół” (Sidney Polak – 7 grzechów)
...podwójny axel z potrójnym tulupem...
...spirala śmierci tyłem do wewnątrz...
i pierdut!!! w tą ławeczkę, z której wystartowałem.
„Ciemność...ciemność widzę...widzę ciemność” (Seksmisja)
Ból zadano mi niewyobrażalny, a od uderzenia do tej pory boli mnie prawa tylna wątroba!
Strzelił materiał, zaraz za rękawem, przez który przepleciona jest linka zawiesia.
Tak, lidl jest tani i...do bani!!!
Chociaż, przyznać muszę, że piły do cięcia drewna to mają niezłe, tną aż do kości – ale o tym jak mi się noga z pieńkiem pomyliła, innym razem.
„Chodzi Bazyl koło drogi,
nie ma ręki ani nogi”
ale ma... piłę z lidla!
Bieszczady über alles!
Zakładki