Podczas gdy fotografowałem jar, tuż powyżej kadru przeciął mi drogę dorodny jeleń. Ale prawdziwe emocje czaiły się na mnie na samym grzbiecie. Wyskakuję ja wprost z gęstwiny leśnej na biegnący działem płaj, a tam był ON.
Był troszkę wcześniej był niż ja, ale zostawił świeży trop (foto_zc) na dodatek biegnący w obranym przeze mnie kierunku. Zbytnio się nie spiesząc ruszyłem przed siebie i na wszelki wypadek zacząłem śpiewać, gdyż biorąc pod uwagę fakt, iż Stwórca nie obdarzył mnie zbyt hojnie słuchem muzycznym, wydawało mi się to najskuteczniejszą bronią. Nie myliłem się – trop długo nie wytrzymał i skręcił gdzieś w kierunku obwodnicy bieszczadzkiej, ale ja nie do końca mu dowierzając kontynuowałem recital. Wkrótce osiągnąłem hopkę, z której wypadało opuścić się w doliny. Niestety już po kilkuset metrach ścieżyna zanikła a przede mną pojawiła się szeroka, zarośnięta czepialskim poszyciem, ciągnąca się w dół stoku przecinka. Przedarłam się w poprzek i lawirując jej brzegami dotarłem do sporej polany, nad którą wznosiła się myśliwska ambona. Stoi to wejdę – pomyślałem. Wdrapałem się na balkonik lecz niestety wisząca kłóda nie pozwoliła na dogłębne zwiedzenie obiektu. Przyjrzałem się tej kłódce dokładniej i czupryną moją targnął niepokój ustawiając ją w postawie na baczność. Hmmm....to że napisy we wschodnim języku, to przecież w tych stronach nic nienormalnego – próbowałem się uspokoić. Ta przecinka to nie mogła być granica – dodawałem sobie jeszcze więcej pewności. Ale właściwie to nie ma nad czym deliberować gdyż nieopodal widać dróżkę i jar potoku (a wracać przez te krzaczory pod górę i w prażącym słońcu ani mi się śni!). Zasiadłszy nad potokiem rozścieliłem mapę, rzuciłem okiem na kompas i analizowałem przebytą drogę z ewentualnymi wariacjami w różnych kierunkach. Taaa....niemożliwe żebym będąc tu gdzie jestem, był tam, gdzie akurat teraz lepiej żebym nie był – stwierdziłem i raźno potruchtałem dalej. Wkrótce pojawiły się wokół mnie pofalowane łąki, a po kilku chwilach w oddali dostrzegłem zabudowania, wśród których rozpoznałem cerkiew w Michniowcu. Drożyna jednak zakręciła i poprowadziła mnie do Bystrego. Tam urządziłem sobie jeszcze krótki popas pod cerkwią (foto_ze, foto_zf) i niemrawo podreptałem ku asfaltowej drodze, którą chciałem dostać się do Czarnej. Wizja człapania rozgrzanym przez palące słońce asfaltem potęgowała we mnie uczucie przygnębienia związane z niechybnie zbliżającą się chwilą rozstania.
Jedzie, coś jedzie! Zamachałem – minęło i pojechało, ale po kilkuset metrach się zatrzymało i nazad jedzie! Szczęśliwy galopowałem na spotkanie, a plecak z radochy, że skryje się w cieniu samochodu cały trząsł się i podskakiwał. Powoziła sympatyczna Pani, która usprawiedliwiająco na wstępie wyjaśniła, iż nie zatrzymała się koło mnie, gdyż walczyła z myślami: zabrać, czy nie zabrać? Podziękowałem serdecznie za ten dobry uczynek i już po kilku chwilach byliśmy w Czarnej. Tam zakupiwszy to co trzeba, malowniczo rozpostarłem się na przysklepowej ławeczce i pasłem oczy okolicą. Nie minęło wiele czasu, nadjechał Connex, a głos wewnętrzny zawył:
„Kiedy mija, tak jak wszystko
Ta euforia kilku dniowa
Wstawać i pracować i mieć
Nie bardzo mogę
Nie bardzo mogę nie
Nie bardzo chcę – (Lech Janerka - Jezu jak się cieszę)



Odpowiedz z cytatem
Zakładki