Piątek, 13.07.2007 godz. 21.30
Zaciszne ( póki co ) M3 w centrum Rzeszowa. Połowy: lepsza i gorsza. Gorsza przechadzając się po pokoju duma jakby przedstawić lepszej pewien arcydelikatny plan wyjazdu samopas bladym świtem dnia następnego. Zagaja:
- Jaką pogodę zapowiadali na łikend?
- Juto ma być nieciekawie: 26 stopni i możliwe ulewy.
Dobrze, dobrze nawet bardzo dobrze – myśli sobie gorsza.
- Ale w niedzielę ma być słońce i upał.
Zniese i to – kontynuuje myślenie gorsza, po czym mówi:
- To ja bym może wyskoczył na dwa dni?
- Gdzie?
Głos wewnętrzny na to:
„ Po cóż ci, kochanie wiedzieć, że do lasu idę spać,
dłużej tu nie mogę siedzieć, na mnie czeka leśna brać” ( Dziś do ciebie przyjść nie mogę ). Na fonii:
- W Bieszczady.
- Znowu?
W myślach: jakie znowu? Oburzające - cóż za brak wyczucia czasu! Ostatnim razem byłem w kwietniu! Głośno, z rozżaleniem i smutkiem:
- Ale ja na głodzie jestem.
- Ale w niedzielę ma być upał, nad wodę byśmy pojechali.
Do siebie, oczywiście w myślach: Boże! Tydzień w tydzień nad wodę, i znów smażyć się, ociekać olejkami słuchając wielce rozbawionej gawiedzi. Tfu!
Głośno, z troską w głosie:
- Kochanie, ale woda w zalewie nie będzie jeszcze odpowiednio nagrzana. ( Ale ściema! )
„Ale żona, jak to żona, Nic jej nigdy nie przekona” ( Jan Brzechwa – Ślimak )
- Ważne, że będzie słońce grzało.
- Na okrutnym głodzie jestem....
- No to rób jak uważasz.
Aha! Czyli wybór: weźmiesz pigułkę niebieską – zostaniesz i wszystko będzie jakbyśmy nie rozmawiali, weźmiesz czerwoną – pojedziesz i będziesz miał na co zasłużyłeś.
Wziąłem niebieską – koniec relacji.
E...tam, niebieską - na głodzie zawsze wybiera się czerwoną więc trzydzieści sekund później: - latarka, śpiwór, palnik...gdzie jest ten cholerny scyzoryk? Aha, chyba przy rowerze w sakwach. No jesteś w końcu, bo spać już trzeba.
Zakładki