Jestem w końcu na wypale, po którym krzątają się: jeden Brodaty i Ten Drugi.
- Dzień dobry!
- Dzień dobry!
- Do granicy daleko?
- To tu.
- Ale do samej granicy?
- To tu, dalej nie wolno.
- Dlaczego?
- A co się tak wypytujesz, nie wolno i już.
- To ja pójdę sobie tylko pstryknąć zdjęcie i zaraz wracam.
- Nigdzie nie pójdziesz.
- Dlaczego?
- Bo zadzwonimy po straż i będziesz miał kłopoty.
- No skoro tak, to się pchał na siłę nie będę. Pstryknę sobie tylko retorcik.
Ostatni retort malowniczo dymił na tle błękitnego nieba więc obróciwszy się tyłem do brodatego rozmówcy, sięgnąłem po aparat. No i okazało się, że to był mój wielki błąd. Brodaty i Ten Drugi dostali białej gorączki czyli szlag ich trafił, ewentualnie cholera wzięła:
- Spróbuj tylko to ci łopatą przypierd...(kości porachuję) - Krzyknął brodacz idąc w moim kierunku.
Naszła mnie chwila refleksji. Jeśli faktycznie znieczulą mnie łopatą a później niczym podstępna Małgosia, schorowaną i wygłodniałą Babę Jagę, Brodaty i Ten Drugi wrzucą Bazyla do pieca - i szukaj tu wiatru w polu.
Agresor złapał za łopatę a ja tymczasem poluzowałem popręgi i zrzuciłem plecak jednocześnie wyszarpując z przytroczonego doń pokrowca piłę. „Stoję na ulicy z nią, śmiechy wkoło nas...” (Aya RL – Skóra).
Po ubitym placu rozpoczęliśmy rytualne krążenie taksując się spod przymrużonych powiek. Wiatr ustał, ptaki zamilkły, owady zawisły bez ruchu w powietrzu. Łopata jego rzucała oślepiające błyski, piła moja szczerzyła wściekle zębiska. Drzwiczki w retortach zaczęły się przeraźliwie telepotać, dym z sino popielatego zmienił się na rdzawo czarny, słońce jakby przygasło. Napięcie sięgało zenitu. Niespodzianie agresor cisnął we mnie:
- Warszawiaku je...(jeden)!
Ten, jak mu się zdawało ciężkiego kalibru pocisk mknął ze świstem w moim kierunku tnąc powietrze. Wzorem Neo z Matrixa odchyliłem się do tyłu na zgiętych kolanach, układając resztę ciała poziomo ponad ziemią. Poły płaszcza nie powiewały malowniczo z powodu cięć budżetowych scenografii. Słowny pocisk otarł się o koszulę na mojej klacie i minąwszy lewe ucho ugrzązł w zboczu na drugim brzegu Stebnika. Wyprostowałem się natychmiast gotowy do kontrataku. Przez chwilę miąłem w ustach zdanie, którym chciałem go powalić na ziemię. Miąłem odrobinę zbyt długo, bo on tymczasem cisnął we mnie niewybrednie:
- Gówniarzu! Nierobie!
W tym momencie „coś we mnie drgnęło, coś się zmieniło” (Chłopcy z Placu Broni – O Ela).
Podobno „John Malkovich jak grał Ruska to mówił ‘madier fakier’”(Kult – Mars napada), a że ja tak dobrze obcych języków nie znam, więc powiedziałem to samo tyle że po polsku dodając:
- Widzę że nerwową tu macie robotę. Żegnam.
No i pogonili Bazyla. Cóż było robić, zawróciłem i po krótkiej chwili kontynuowałem wędrówkę troszkę inną trasą.



Odpowiedz z cytatem
Zakładki