Weekend majowy był dość okrojony czasowo, bo to raz, że latorośl jakiś debiut sceniczny miała, a to trza na poniedziałek na matury wrócić. Tak więc z wielkich planów ostał się najzwyklejszy weekendowy wypad.
Pogoda też nie rozpieszczała. Święto pracy jeno uhonorowała słoneczkiem, które jednak z racji tej, że pierwszy maja był dniem podróży, choć krótkiej, a okraszonej ciągłymi postojami wymuszonymi głodem, chęcią rozprostowania kości, jak i potrzebą regularnego opróżniania pęcherza – tu prym wiodły bachory nasze.
Tak więc zajechawszy na miejsce atrakcją jedyną było picie kawki popołudniowej i spacerek do kapliczki Synarewo.
Rankiem dnia następnego, zakupiwszy świeże pieczywo książątkom swoim wyskoczyłem w kilka pobliskich miejsc: a to cmentarzyk przy drodze na Łubne, cerkwisko w Jabłonkach i Radziejowej. Zawsze tam przyjemnie, gdy ludków nie ma, a i chyba przy słonecznej pogodzie sezonu letniego mniejsze wrażenie robią.
Poranny spacerek sobotni trza było kończyć szybko, co by majsterek długo z kluczami do cerkwi nie czekał, a chciałem zobaczyć ewentualne postępy. Tych jednak nie widać było ( w stosunku do wizyty zimowej) a szkoda. No ale cóż, niestety samymi chęciami wiele się nie osiągnie. Tak więc i wizyta w grodzie Balów krótka była.
Potem zakupy w bieszczadzkiej metropolii. Mnie na szczęście udało się od łażenia po sklepach wykpić. Więc te 2 godzinki na Kamieniu (łysieje coraz bardziej) i kirkucie spędziłem.
Późnym popołudniem konie pojechaliśmy zobaczyć – więcej ich teraz odkąd Holendrzy podesłali stadko (choć dziś te polskie już chyba na wolności – jak wódz leśnych ludków zapowiadał).
Chciałem pogodzić tęsknotę za pagórami z potrzebą spędzenia odrobiny czasu z rodzinką, co to której na co dzień z racji harówki zbytnio nie widuję. Dziecko „chodzące czasem z ojcem” z butów wyrosło, a błotko na adydasy za duże, więc musiałem wbrew swym żądzom i upodobaniom wsiąść w auto i po okolicy chociaż pojeździć. Tym to sposobem przez Mchawę, Roztoki, Kiełczawę, Serednie, Tarnawę i Czaszyn do Szczawnego dojechaliśmy. O postoju na szelcowych ciastkach nie wspominam
Potem żarcie wielkie i ochlejstwo – cud, że udało mi się towarzystwo na spacerek po lesie w celu spalenia zbędnych kalorii namówić.
No i Żernicę o poranku niedzielnym jeszcze żem odwiedził, chaszczowania 20 metrów bieżących zaliczył i tyle.
Zarąbiście. Już dawno tak leniwie i sennie mi tam czas nie upłynął. Bliskim był załamania nerwowego.
Zdjęć kilka może zechce ktoś obejrzeć:
Tu: http://picasaweb.google.com/vm2301/Bieszczady200805 pierdółki różne mniej lub bardziej uważnie chronologię zachowujące.
Tu: http://picasaweb.google.com/vm2301/LeskoKamieIKirkut kamień i kirkut
Tu: http://picasaweb.google.com/vm2301/KonikPolski02 koniki, bo zaś wdzięczne modele, a więc na oddzielny folder sobie zasłużyły.
A tu: http://picasaweb.google.com/vm2301/ErnicaNiNaIWyNa Żernica Niżnia i Wyżnia.
No cóż, następny raz w mniejszym towarzystwie będzie, więc się smyczy łatwiej będzie się pozbyć.
Mam nadzieję, że wtedy coś ciekawszego zamieścić będę w stanie
Pozdrawiam
Zakładki