No to Reconie czekamy...
Jeszcze chwilkę to potrwa ale jest szansa, że jutro zacznę![]()
13 lipiec 2009 poniedziałek
Z Warszawy wyjeżdżam o 9 rano a do Wetliny na Manhattan docieram o 19. Nie będę opisywał samej podróży, ale muszę wspomnieć, że po drodze spotykam się z Wojtkiem1121, który wraca właśnie z Bieszczad. Informuje mnie w czasie rozmowy, że jak będę na Krzemieńcu (jakoś bardziej lubię nazwę Kremenaros a spodobała mi się też Słowacka nazwa Kremenec) to mam do niego się odezwać bo coś tam skitrał dla mnie. Wojtek to niezwykle sympatyczny gość emanujący otwartością i przyjaźnią. Muszę przyznać, że od kiedy poznaję ludzi z Forum to jeszcze nikogo niesympatycznego nie spotkałem z tego kręgu, czyli… kiedy niechcący wlazłem na to Forum to dobrze, że na nim zostałem.
W Wetlinie śpię u państwa Dobrowolskich, gdzie pani Ewa ma ambicje stworzyć w swojej willi atmosferę przedwojennego ziemiańskiego domu ze wspólnymi posiłkami i ogniskiem. To się odczuwa, chociaż ja korzystałem tylko z noclegów bez jedzenia i innych dostępnych w ofercie propozycji. Nie lubię na urlopie posiłków na czas i uwiązania czasem. Tego i tak się nie uniknie bo przecież PKS ma godziny odjazdu, umawianie się z ludźmi też jest na określoną porę, a i muszę kontrolować czas gdy idę, ale tam gdzie można unikam tego. Dość mam tego na co dzień. Lubię też wybrać sobie to co mam zjeść, bo niestety z pewnych względów, są rzeczy których nie tknę.
Wracając do tej atmosfery w willi na pewno wielu ludziom się ona spodoba, mi ona nie przeszkadzała… jedną zawoalowaną uwagę puszczoną „ogródkami” o tym, że za domem jest sznurek na powieszenie mokrych ciuchów (na balkonie sobie powiesiłem + hamak) puściłem mimo uszu i dalej wieszałem. Już nie czekając na koniec moich opisów stawiam temu miejscu super ocenę i wybór noclegów tutaj uważam, że był trafiony. Ci co chcą poczytać o Willi Łuka niech wpiszą nazwę w Google i od razu wyskoczy strona www.
W Łuce przekazuję pozdrowienia od Wojtka1121 dla pana Dobrowolskiego, lekko się rozpakowuję i lecę obadać Wetlinę. Czy ściągnąłem dobry rozkład PKS? Jednak trochę się różni, nie ma nic pomiędzy 7 a 8.46, a liczyłem na autobus o 7.40. Patrzę co przybyło lub ubyło w knajpkach, w sklepach, zjadam coś treściwego, popijam piwo i idę w kimono. Jutro przecież trzeba wyrabiać narzucony przez siebie harmonogram. Niestety wcześniej na Manhattan trzeba zrobić kilkuminutowe podejście.
Jak na Wetlinę widzę mało ludzi, zanosi się na pogodną gwiaździstą noc i piękny następny dzień, czyli już jest dobrze.
Jutro start: Tyskowa-Łopienka-baza studencka-Dołżyca
Ostatnio edytowane przez Recon ; 27-07-2009 o 15:33
Spędziłem w tym domu 2-3 godziny 11 maja 2008 roku. Potwierdzam. Super miejsce. Wszedłem do domu w lekko ubłoconych butach prawie prosto ze szlaku. Wszedłem na pięknie polakierowaną podłogę z desek jesionowych /chyba/. Pani wymownie spojrzała na buty, ale słowem się nie odezwała. Jedzenie było super /na proszonym obiedzie byłem, bo i okazja przednia była/. Jeszcze kiedyś się tam wybiorę na spanie....
A czcionka jest O.K. Taka jak zwykle
pozdrawiam
bertrand236
14 lipiec 2009 wtorek
Rano, jeszcze sporo przed wschodem słońca, cholera, już nie mogę spokojnie leżeć. Wstaję, ubieram się, biorę aparat i idę poczekać i popatrzeć na wschód słońca zza Połoniny Wetlińskiej. Robię kilka zdjęć przed wschodem, mgły pokazują swoje piękno, słońce już zapewne ogrzewa wschodnią stronę Połoniny… zachodnia musi jeszcze prawie godzinę poczekać. Emocje rosną bo jest przepiękny ranek, cisza jak makiem zasiał, nic w powietrzu nie lata, mgły zaczynają gęstnieć nad ziemią czule się z nią żegnając do następnego dnia. Zaczyna być już na tyle widniej, że postanawiam pstrykać fotki. Nie jestem jakimś fotografikiem, najlepiej mi ustawić „na małpę” i patrzeć cóż to wyjdzie z tego. Pstrykam swoim Sony H5 i trochę kasuję jak coś mi nie leży. Nagle widzę nieśmiały lekki promyk chcący być pierwszym, który zacznie smagać łąki i mgły. Od tego momentu tempo już jest błyskawiczne, słońce w zawrotnym tempie wyłania się zza Połoniny, mgły szaleją w rozpaczy rozstania z ziemią. Kilka minut i już ich nie ma. Słońce panuje w górze i na dole, rosa się zaczyna kurczyć i znikać. Ciepło wdziera się w moje wnętrze. To już koniec przedstawienia. Łażę i patrzę jak się wszelkie „robactwo” budzi i udaje się do całodniowej mozolnej pracy. Żeby nie było w dolinie domków i śpiących w nich ludzi to bym sobie tak na całe gardło krzyknął… Witajcie Bieszczady!!! Raz kurcze można se tu krzyknąć, nie?Idę robić poranną toaletę, śniadanie, szykowanie plecaka na wędrówkę.
Cdn…
Cd… 14 lipiec 2009, wtorek
Autobus w Starym Siole jest o 8.46, jadę do Baligrodu do pierwszego w nim przystanku. To jednak prawie godzina jazdy. Czaję się za Nadleśnictwem na stopa do Tyskowej, chcę oszczędzić 7 km. Bieszczady przycierają od razu nosa i dają sygnał, że dziś nie ma po lekku i trzeba od razu nastawić się na ruszenie z kopyta. Po kilku minutach i kilkunastu informacjach kierowców, że tutaj kończą, ustawiam Oregona na liczenie. Po drodze jednak tak z 1,5 km podwozi mnie jakiś turysta jadący do Natura Park. Jest pierwszy raz w Bieszczadach i jest kompletnie zielony o tej krainie.
Jest godzina 10.35 jak dochodzę do drogi na Radziejową, łamię harmonogram i skręcam, chcę ją zobaczyć. Ależ pięknie ona wygląda taka oświetlona pełnym słońcem od którego nagrzana łąka puszcza swoje zapachy, że w nozdrzach chciałoby się je zatrzymać… niestety nie mamy takich możliwości jako gatunek ludzki. To mózg musi ten zapach i widoki zatrzymać. Zdjęcia są zbyt płaskie i nie oddają trójwymiarowości, zapachu, ciepła słońca, grania świerszczy, bzykania owadów… zdjęcia pomagają tylko ruszyć wspomnienia. Znowu jak zawsze uruchamia się wyobraźnia… jak tutaj kiedyś mieszkali ludzie, jak pracowali, jak żyli. Znowu żal serce kraje… że wojny, że krew, że exodus. Pytanie dlaczego?
Bez znajomości historii tych ziem obraz Bieszczad nie jest pełny. Znajomość tej historii i odkrywanie uroków tych gór to jak smak młodych ziemniaków ze skwarkami na okrasę i świeżo pokrojonym koprem i do tego garncem świeżego zsiadłego mleka z zimnej piwniczki. Tego się nie zapomina pomimo upływu lat.
Chyba popłynąłem
Idę drogą, upał zaczyna wydobywać pot pod plecakiem… nie będę opisywał co mijam bo nie w tym rzecz, znajdziecie to tutaj http://www.twojebieszczady.pl/piesze/tyskowa.php
Po dotarciu do skraju lasu odskakuję na prawo i widzę ambonę z ładnie wykoszoną łąką przed nią. Zapach skoszonego siana aż korci by walnąć się gdzieś i poopalać, chociaż tego nie lubię. Jeszcze dalej rozstaje dróg i… ławeczka w cieniu drzew. Robię krótki postój by po chwili ruszyć dalej, ale dalej już gdzieś „ścinkowa” droga idzie do góry. Kombinuję czy na przełaj do Tyskowej nie przejść, ale żal mi wejścia w dolinkę. Wracam do drogi asfaltowej tak jak przyszedłem. Mijam jakąś 4 osobową rodzinkę też idącą na jakiś spacer. Przekraczam granicę na drodze pomiędzy Radziejową a Tyskową. Punkt godzina 12 jestem u wrót drogi na Tyskową, pójdę nią dalej na Przełęcz Hyrcza i do Łopienki.
Cdn…
Cd… 14 lipiec 2009, wtorek
Już prawie na początku drogi szlaban metalowy z napisem „Własność Natura Park”, przechodzę pod nim i idę dalej. Idealna cisza, po śladach widzę, że ostatnio mało tutaj chodzących osób, chociaż ślady kopyt końskich są i ślady opon też. Nikogo aż do Łopienki nie spotykam. Po drodze uciekła mi żmija z drogi na tyle szybko, że nie zdążyłem złapać jej w kadr. Była koloru miedzi z wyraźnym zygzakiem. Zaczynam baczniej obserwować drogę, bo aż się prosi by następną spotkać. Każdy w oddali nawet patyk zaczynam obserwować uważnie. Daje to w pewnym momencie efekt bo w oddali przed sobą widzę znowu chyba żmiję tylko teraz brązową. Wiem, że są głuche ale czują wstrząsy więc zaczynam się skradać, buty na podeszwie gumowej tłumią odgłosy, idę jak mogę najciszej, gdy zbliżyłem się na 3 metry żmija rusza powoli w pobocze gdzie była trawa i krzaki. Udało mi się ją złapać w kadr i pstryknąć dwa zdjęcia. Żmija chyba coś niedawno połknęła, bo była w jednym miejscu nienaturalnie gruba.
Mijam wypał, stare zabudowania, mały rodzinny cmentarzyk.
Dalej już wszedłem w las, który ciągnął się aż do przełęczy Hyrcza. Kilkanaście lat temu kapliczka tuż przed przełęczą nie była tak osłonięta jak teraz, widać jak kiedyś młode drzewka mocno zwiększyły swoją posturę. Tutaj robię kilkuminutową przerwę, upał daje się we znaki.
Od tego miejsca idę po śladach młodego miśka, który sobie ochoczo latał to z jednej strony drogi na drugą, aż gdzieś, gdzie zaczyna być początek wysokiej łąki z zejściem, ślady zniknęły.
Widok na Łopienkę jest prześliczny, nie wiem dlaczego ale kojarzy mi się z alpejskimi kościółkami w dolinie. Jest to jeden z piękniejszych dla mnie widoków w Bieszczadach. Schodzę w dół przez wysoką trawę, ale jest wydeptana i w miarę widoczna ścieżka ze szlakiem. Jest godzina 13.40, nad strumykiem robię na ławeczce mały postój na jedzenie i picie. Później oglądam kościół. Jest sporo ludzi, którzy nadchodzą grupkami od strony Pohulanki. Wewnątrz w świątyni pełne obyczajowe zdziczenie, kilkunastoletnia dziewczynka leży na ławce i odpoczywa a matka nic nie reaguje, facet jakiś w samych gatkach lata i robi zdjęcia. Tylko palnąć na odlew bo moja uwaga robi ze mnie dziwaka tylko u tych ludzi.
Ja też robię kilka zdjęć i zaczynam iść w stronę bazy studenckiej.
Cdn...
Ostatnio edytowane przez Recon ; 27-07-2009 o 20:04
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki