14 lipiec 2009 wtorek
Rano, jeszcze sporo przed wschodem słońca, cholera, już nie mogę spokojnie leżeć. Wstaję, ubieram się, biorę aparat i idę poczekać i popatrzeć na wschód słońca zza Połoniny Wetlińskiej. Robię kilka zdjęć przed wschodem, mgły pokazują swoje piękno, słońce już zapewne ogrzewa wschodnią stronę Połoniny… zachodnia musi jeszcze prawie godzinę poczekać. Emocje rosną bo jest przepiękny ranek, cisza jak makiem zasiał, nic w powietrzu nie lata, mgły zaczynają gęstnieć nad ziemią czule się z nią żegnając do następnego dnia. Zaczyna być już na tyle widniej, że postanawiam pstrykać fotki. Nie jestem jakimś fotografikiem, najlepiej mi ustawić „na małpę” i patrzeć cóż to wyjdzie z tego. Pstrykam swoim Sony H5 i trochę kasuję jak coś mi nie leży. Nagle widzę nieśmiały lekki promyk chcący być pierwszym, który zacznie smagać łąki i mgły. Od tego momentu tempo już jest błyskawiczne, słońce w zawrotnym tempie wyłania się zza Połoniny, mgły szaleją w rozpaczy rozstania z ziemią. Kilka minut i już ich nie ma. Słońce panuje w górze i na dole, rosa się zaczyna kurczyć i znikać. Ciepło wdziera się w moje wnętrze. To już koniec przedstawienia. Łażę i patrzę jak się wszelkie „robactwo” budzi i udaje się do całodniowej mozolnej pracy. Żeby nie było w dolinie domków i śpiących w nich ludzi to bym sobie tak na całe gardło krzyknął… Witajcie Bieszczady!!! Raz kurcze można se tu krzyknąć, nie?Idę robić poranną toaletę, śniadanie, szykowanie plecaka na wędrówkę.
Cdn…
Zakładki