Dalej szczytem idziemy razem, przy początku zejścia Jasiek nam odskakuje. Przy źródełku, daję odpoczynek napiętym mięśniom piszczelowym przednim trochę odpoczynku. Następny odpoczynek to cmentarzyk w Berehach Górnych, małe zwiedzenie, też stwierdzenie faktu włożonej pracy przez szymona magurycza, też jakaś satysfakcja włożenia w to swoich pięciu groszy.
Trochę kropi, nad Wetlińską wisi czarna chmura i po schodzących ludziach widać, że tam mocno lało.
Przejście Caryńskiej zajęło mi 4h15`, Jasiek jak wyliczyliśmy potrzebowałby na to 1,5 godziny (samo wejście, bez zbytniego "spinania się", zaliczył w 40 minut). Ech młodość!
Z parkingu chcemy wyjechać i zapłacić. Szukam parkingowego, tak mocno aktywnego gdy przyjechaliśmy a teraz jakby zapadł się pod ziemię. Za nami zaczynają trąbić bo blokujemy wyjazd, wyjeżdżamy… komuś trochę kasy wypadło.
W Gościńcu odświeżamy się i padamy na łóżka, nie na długo, do drzwi nagle… puk, puk, puk… Jasiek… „tata zaprasza na obiad, czekamy”… i już go nie było. Proszonego obiadu u mavo się nie odmawia, idziemy ochoczo. To był taki niedzielno-rodzinny obiad z pysznym rosołem w głównej roli. Gospodarz później potrzebował 2 godzin na dokończenie „frontu robót” więc zabraliśmy mniejszego Jaśka na zakupy do Lutowisk, głównie słodycze i lody. Znowu po północy wracaliśmy „na macanego”.
DSC00033.JPGDSC00034.JPGDSC00036.JPGDSC00037.JPGDSC00038.JPGDSC00039.JPGDSC00040.JPG
Cdn.
Zakładki