09.11.2014 Nasiczne
Jeszcze nie wiem czy w pierwszej relacji coś zdradzę, chociaż tajemniczy „don” po Google hula. On już wcześniej skontaktował się ze mną i zdradził tajemny plan porwania naszej ładnej forumowiczki a cel miał zacny więc obiecałem mu pomoc. To tak w nawiązaniu do zajawki.
A dziś mamy niedzielę, budzę się o 8.30 w trochę lepszej formie niż wczoraj, lecz z totalnym brakiem snu pod powiekami. Ewa za nic w świecie nie wychodzi spod kołdry, więc ja ruszam do pokoju brata. On jest bardziej zorganizowany, już jest na chodzie, po śniadaniu i zaczyna sprzątać, ja wyciągam go na balkon by się orzeźwić. Słońce jeszcze za górą, mgły zaczynają się tworzyć na krótki moment do czasu, aż całkiem wyparują. Od granic łąki i lasu na wschodnim zboczu Jawornika, widzimy jak, w miarę wychodzenia słońca zza góry z jaskiniami, promienie słońca spychając cień niedawnej nocy w stronę potoku Nasiczniańskiego, by go w nim w końcu całkiem utopić. Na drzewie rosnącym pod Gościńcem rozpalają się tysiące kropelek elektroluminescencyjnych. Ciepło promieni po dłuższej chwili zamieni te lampki w cząsteczki pary i puści w obieg w przyrodzie. Musiałem tę „chwilkę” zatrzymać na nośniku elektronicznym aparatu fotograficznego.
DSC00092.JPGDSC00093.JPGDSC00094.JPGDSC00095.JPGDSC00096.JPGDSC00098.jpgDSC00099.jpgDSC00100.jpgDSC00101.JPG
Pomagam trochę sprzątać, Zenek zwija pościel na jednym łóżku i znosi swoje rzeczy do samochodu… czysty pokój czeka na nowego gościa. Ja też się ogarniam, jem śniadanie, poganiam Ewę i w tym momencie zjawia się Wojtek. Po powitaniu pomagamy mu bambetle przenieść do pokoju, zjada jeszcze jakieś śniadanie, bierze tusz i idziemy przywitać nowy dzień u mavo. Tam trochę gadamy z licznymi dzisiaj mieszkańcami i wracamy do Gościńca „Pod Jaskiniami”. W planie mamy wejście na Korbanię, to że w tej wycieczce chce uczestniczyć Wojtek, pozwala zwolnić nasz samochód z logistyki. Ruszamy na dwa samochody, ja z Ewą i z Wojtkiem w jego 4x4 a nas ma się trzymać braciszek. Jedziemy przez Dołżycę do Łopienki na „parking” koło cerkwi. Tam zostawiamy samochód Wojtka, przesiadamy się do samochodu Zenka, jedziemy do Bukowca i odbijamy w lewo w drogę prowadzącą w stronę Korbani. Tam na takim trochę większym „placyku-parkingu” zostawiamy samochód brata i startujemy na szlak zielony, który zaczął się trochę niżej. Układając plan wycieczki pomocny był opis Piotra Szechyńskiego (przy okazji przesyłam pozdrowienia!) na portalu twojebieszczady.net z którego często korzystam. To będzie moje drugie spotkanie z Korbanią a może gdy wchodziłem na jej szczyt, tak ponad 15 lat temu, to wchodziłem raczej na Patrola lub Patryja. Nie było wtedy żadnego szlaku, początkowo pamiętam tą samą drogę, ale od miejsca gdzie zaparkowaliśmy to już kierowała mną intuicja, mapa i busola.
Wojtek od razu się przyznaje, że już bardzo dawno nie łaził po bieszczadzkich górach więc gdy ruszamy to od razu zostaje w tyle. Nie idziemy na wyścigi i nic nas nie popędza, chociaż Zenek chciałby zapewne trochę trasy skrócić ze względu na czas. Intuicyjnie więc często stajemy, czekamy na Wojtka, często ktoś z nas idzie z nim z tyłu. Po kilkunastu minutach od startu podejścia, Wojtka doganiają ludzie ze specjalistycznym sprzętem do wykrywania metalu. Powszechnie wiadomo, że Korbania w okresie I Wojny Światowej została przez armię rosyjską silnie ufortyfikowana i góra jest posiekana śladami umocnień i drogami zaopatrzenia. Ta wiedza może właśnie kusić zbieraczy militariów. Wojtek w rzeczy oczywistej od razu z nimi nawiązuje rozmowę i nawet wymienia się kontaktami, chwilę z nimi rozmawiamy. Oni skręcają w prawo w las, od razu czesząc wykrywaczami runo leśne, my idziemy prosto pod górę.
Cdn...
Zakładki