Strona 53 z 65 PierwszyPierwszy ... 3 43 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 63 ... OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 521 do 530 z 643

Wątek: Słów kilka(dziesiąt) o niedawnym wypadzie w Bieszczady

  1. #521
    Korespondent Roku 2009 Awatar Recon
    Na forum od
    02.2008
    Postów
    2,215

    Domyślnie Odp: Słów kilka(dziesiąt) o niedawnym wypadzie w Bieszczady

    Cytat Zamieszczone przez partyzant Zobacz posta
    Siromachy to podobno wilki, .
    Podobno :) sam Sienkiewicz raz określa tak wilki a raz tych gorszych włóczęgów. Słowniki mówią, że siromachy to niezwykle biedni włóczędzy często prawie lub całkiem zdziczali.
    Ja spotkałem się też z określeniem upiora w tym gorszym wydaniu, dziecko, które nie zostało ochrzczone, gdzieś pokątnie pogrzebane i materialnie pojawiające się o północy lub w szaro-ciemno-ponure dni czyhające na samotnych podróżnych, potrafiące wskoczyć na zad konia i od tyłu gryźć w kar podróżnego (gdzieś chyba o tym pisał Sienkiewicz). Podobnie też Czesi tłumaczą tytuł książki "Siromacha" Alexa Koenigsmarka.
    Pozdrawiam :)
    -----------------
    benevole lector

    https://twitter.com/Zbyszek_Recon

  2. #522
    Korespondent Roku 2009 Awatar Recon
    Na forum od
    02.2008
    Postów
    2,215

    Domyślnie Odp: Słów kilka(dziesiąt) o niedawnym wypadzie w Bieszczady

    01 maja 2015
    Ja wstaję kilka minut po siódmej, doprowadzam się do stanu by przed lustrem lepiej wyglądać, wołam Kolę i cichutko, by nie budzić reszty domowników, ruszamy na poranny spacer. Nie zawsze poranki są kochane, ale gdy jestem gdzieś gdzie przyroda i cisza jest na wyciągnięcie ręki, to taką porę dnia uznaję za najcudowniejszą w całej dobie i chcę by trwała jak najdłużej.
    Kolę jak to psa, już od progu wszystko ciekawi, wszystko wącha, biega naokoło domu i zerka na mnie czy tutaj może sobie siknąć. Zostaje odpowiednio pouczona i poinstruowana gdzie jest granica, więc przyśpiesza by szybko wyjść z zony i znaleźć się w strefie „wolności obyczajowej” i tam też pozbyć się uzbieranego balastu. Idziemy drogą do pierwszego zakrętu, do miejsca gdzie zaczyna się łąka, gdzie odchodzi szlak koński, gdzie jest plac ze składem drewna i gdzie z samego rana można spotkać płową zwierzynę, tylko trzeba cicho iść i najlepiej gdy jest zachodni wiatr.
    Dla Koli ten pierwszy spacer to same nowe wrażenia a to jakieś parskające i rżące zwierzaki, to znowu jakieś beczące wełniaste, też jakieś skaczące po każdym byle jakim wzniesieniu białe lub czarne z bródką a wszystko to trzeba przecież obszczekać. Pomimo wywoływanego wcześniej hałasu przez psa to jednak, gdy mam w zasięgu wzroku łąkę, udaje się wypatrzeć dwie dorodne sarny, kozy są w jeszcze zimowych szarobrunatnych sukniach. Zauważam błyskawiczny behawior… postawiły łyżki, ze dwie sekundy utkwiły świece we mnie, odwrót, pokazanie mało widocznych, ale niczego sobie luster i tyle je widziałem. Kola z racji niskiego wzrostu i krótkiego zasięgu wzroku nawet nie skumała o co biega, tylko postawiła uszy i z pytającym wzrokiem rozpoczęła ze mną rozmowę myślami … ???… - no co, sarny były… - a może byśmy przynajmniej poszli powąchać zapach tych saren?... - o nie wracamy coś zjeść!... - no dobra, chociaż słowo sarna chyba coś mi mówi… - wracamy na śniadanie… - ooooo tak to wracamy!
    Koli teraz w głowie kołacze się magiczne dla niej słowo „jedzenie” i dlatego zaczyna ciągnąć szybciej do Chaty, a może tylko dlatego, że jest lekko z górki. Po drodze nie omieszka pooznaczać teren „teraz tu ja jestem”. To „oznaczenie” to taki swoisty psi Facebook z ograniczonym zasięgiem przekazu, ale jednak przekazu dla innych zwierząt. Zapewne „nośnik” jest z mniejszą masą informacji niż ten ludzki elektroniczny, ale za to bardziej istotny, przydatny i nie tak zatłoczony duperelami jak ludzki. W jej psich myślach zapewne powstała informacja… eeeeee, ludzie i tak tego nie skumają, postępująca u nich erozja pierwotnych instynktów zamienia ich w automaty zdolne reagować tylko na impulsy przekazu elektronicznego lub elektrycznego.
    Kola myśli o jedzeniu a jej instynkt podpowiada by wcześniej zjeść trochę trawy i to tylko tej tzw. ostrej a idący z nią facet taką wiedzę ma zapewne z netu… o ile był w stanie to zaobserwować i poczytać na ten temat. Ech ci ludzie! Jeszcze podbieg pod dom, ale tak słonko fajnie świeci, że pies poczeka na zapach przygotowywanego jedzenia, tutaj niestety został ubezwłasnowolniony w jego zdobywaniu.
    W domu już słychać odgłosy budzenia się i skrzypi podłoga na górze, to znaczy, że Ewa z Michałem wstali. Ja pierwszy zabieram się do robienia śniadania a później każdy z osobna po swojemu to robi z racji różnych upodobań, wspólnie tylko dogadujemy się co wkładamy do plecaków na dzisiejszą wędrówkę, pamiętamy też o psie. Ewa przypomina, że po godzinie 10 ma wpaść Wojtek na kawę, co nam na rękę przy dzisiejszych planach. Gdy kończymy jeść przed dom zajechała Toyota z oczekiwanym gościem. Trochę pogadaliśmy i tak jeszcze przed dwunastą pakujemy się wszyscy do Wojtka samochodu i prosimy o podwiezienia do kościoła w Pszczelinie. Tutaj mamy start do spaceru stokówką, którą od jakiegoś czasu chciałem się przejść. Idealny spacerek na rozruszanie nas i Koli. Żegnamy się z Wojtkiem, ja jeszcze postanowiłem się przepakować i wyjąć aparat. Ewa z Michałem i Kolą, nie czekając na mnie, dziarsko ruszyli do przodu. Mijamy ujęcie wody dla Pszczelin, mijamy mały zbiornik wodny, jeszcze nieobsadzony wypał, dalej pomnik przyrody „Jodła”, dochodzącą z boku oznaczoną ścieżkę dydaktyczną „Jodła” i kawałek idziemy z nią do miejsca kiedy odchodzi w górę tuż za szkółka leśną. Pierwszy odcinek to sukcesywne wchodzenie w wysokość. Trafiamy na infrastrukturę dla turystów do odpoczynku w postaci ławeczki i stołu. To dobra okazja na małe co nieco dla nas i dla dzielnie idącego czworonoga, który zamiast też odpocząć wolał w pobliżu poszukiwać nowe zapachy. Niestety na tej wysokości czuć chłód niesprzyjający do dłuższego siedzenia.

    DSC00129.JPGDSC00130.jpgDSC00131.JPGDSC00132.jpgDSC00135.jpgDSC00136.jpgDSC00137.jpgDSC00138.JPG
    Podnosimy się i za chwilkę osiągamy kulminacyjny punkt ścieżki ze sztucznie chyba utworzonym dołkiem, który przyroda zawłaszczyła na mały stawik. Teraz zaczynamy schodzenie niżej mijając, w pewnej odległości od siebie po dwóch stronach drogi, wież myśliwskich. Tak dochodzimy do miejsca gdzie jedna droga prowadzi do asfaltowej drogi w Procisnem, „namawiając” do skrócenia spacerku, druga zaś ostro skręca w lewo w kierunku naszego celu i kresu dzisiejszego spaceru. W tym miejscu robimy dłuższy odpoczynek z małym uzupełnieniem płynów i kalorii.

    DSC00139.jpgDSC00140.jpg

    Cdn…
    Pozdrawiam :)
    -----------------
    benevole lector

    https://twitter.com/Zbyszek_Recon

  3. #523
    Korespondent Roku 2009 Awatar Recon
    Na forum od
    02.2008
    Postów
    2,215

    Domyślnie Odp: Słów kilka(dziesiąt) o niedawnym wypadzie w Bieszczady

    Pozdrawiam :)
    -----------------
    benevole lector

    https://twitter.com/Zbyszek_Recon

  4. #524
    Bieszczadnik Awatar delux
    Na forum od
    02.2012
    Rodem z
    piekła,cieleśnie lubuskie, sercem Teleśnica i Terka .
    Postów
    550

    Domyślnie Odp: Słów kilka(dziesiąt) o niedawnym wypadzie w Bieszczady

    Podzielę się z Wami wrażeniami z niedawnego pobytu nad zalewem solińskim w miejscowości Teleśnica Owszarowa,mieszkaliśmy sobie nad samą wodą w przyczepie campingowej w pełni wyposażonej ,we wszystko co niezbędne,gospodarz zainstalował nam nawet prysznic z ciepłą wodą na zewnątrz,dookoła cisza spokój ,nie licząc paru wędkarzy,do dyspozycji mieliśmy łódkę w cenie wynajmu ,obok można było wypożyczyć kajak lub rowerek wodny jako że była wypożyczalnia należąca do baru u Bolka,który był niedaleko,ale że to jeszcze nie sezon to panowała tam cisza i spokój,nie mniej piwa można było się napić,zjeść też i pograć w bilard,z zadaszonego tarasu gdzie jadaliśmy przy campingu widok na zatokę,gdzie często blisko nas widzieliśmy czaplę śiwą polującą na żabki,przypływał też parę razy sławny Krzysztof Bros swoją łodzią zwaną Bundesmarine,i toczył się na swych kulach pod górkę do sklepu i baru...powiem tak ..miejcse godne polecenia dla tych którzy szukając ciszy i spokoju oczywiście poza sezonem chcą odpocząć od gór,i poznać zalew Solińskia jest gdzie pływać,oj jest,i robić można wycieczkę np do Uherc Mineralnych na wspaniały wodospad,oraz jazdę drezyną rowerową.....
    Tak być nie może,bo tak być musi...

  5. #525
    Korespondent Roku 2009 Awatar Recon
    Na forum od
    02.2008
    Postów
    2,215

    Domyślnie Odp: Słów kilka(dziesiąt) o niedawnym wypadzie w Bieszczady

    U deluxa jego sygnatura, wypisz wymaluj, pasuje do jego posta tutaj jak nic

    01 maja 2015
    Jak widać, w pisaniu też zrobiłem sobie dłuższy odpoczynek.
    Wracając do tego miejsca to zanim usiedliśmy, spenetrowaliśmy pozbawiony zamknięcia drewniany domek. W środku był bez podłogi i nawet bez klepiska, idealnie pasujący do noclegu kilku koni, ze spaniem „na pięterku” dla jeźdźców. W pobliżu sztuczny stawik i w pniu zamknięta, niczym w barci, Matka Boska, pilnująca spokoju tego miejsca.

    DSC00152.JPGDSC00153.JPGDSC00154.jpgDSC00155.jpgDSC00156.jpgDSC00157.JPG

    Kola nie może sobie znaleźć miejsca, chce i odpocząć i wywąchać każdy zakamarek, wszystko ją też ciekawi, dopomina się też o swój prowiant a szczególnie o wodę.
    Po kilkunastu minutach, podnosimy się i idziemy, starając się iść wolniej by nie padło nam nasze psisko. Przy następnym „siedzisku”, przygotowanym przez Nadleśnictwo, Kola pokazuje nam, że na dziś to jej już starczy i prosi o odpoczynek. Czego nie robi się dla psa… stajemy, poimy, dajemy jeść i czekamy aż okaże ochotę do dalszego spaceru. Teraz idziemy już całkiem wolno. Jeszcze jedno wzniesienie na zakręcie z widokiem na San i łagodnym łukiem zaczynamy się zbliżać do asfaltowej drogi w Dwerniku. Ostatnie metry Kola idzie „na ostatnich nogach” niosąc dzielnie swoje 12 kilo żywej wagi. Jeszcze kilkadziesiąt metrów asfaltem i zatrzymujemy się przy drodze skręcającej w prawo do, niczego sobie, Pensjonatu Caryńska… tylko czym się kierowano wymyślając taką nazwę???
    Jest godzina 16.05 czyli równe 4 godziny spaceru, na Oregonie mam nabite 14,95 km, Kola zapewne jeszcze więcej, na mapie są dwa zmierzone odcinki, mają w sumie 13,9 km. Wygląda na to, że zrobiłem dodatkowo 1 km więcej przez jakieś odchodzenie na boki, schodzenie do strumyków, ganianiem się z Kolą itp.
    Zaczyna padać drobny deszczyk i mamy dwie alternatywy… iść piechotą do Chaty Wuja Mavo i patrzeć na „zejście” Koli czy kombinować? Michałowi mówię by skoczył na nogach do Nasicznego i też próbował złapać stopa po drodze. Nagle jedzie samochód… macham… kilka metrów jedzie i zwalnia… włącza migacz skrętu w prawo… Michał startuje do samochodu… konwersuje z kierowcą… wysiada pasażer i idzie w stronę Pensjonatu… Michał wsiada… samochód zawraca i jedzie w stronę Nasicznego… po kilku minutach jest z powrotem bez Michała… za chwilkę podjeżdża Michał… wsiadamy i sruuu do domu. Każdy marzy o kąpieli i o jedzeniu. Ewa na ten wyjazd narobiła dziesiątki kotletów mielonych i to one będą, przez cały nasz pobyt w Chacie, królowały pod różną postacią, nawet jako rozdrobnione do spaghetti.
    Chata to idealne miejsce na pobyt, życie toczy się w jej dolnej części, tutaj przyrządza się posiłki, tutaj się je zjada lub gdy ciepło to można na zewnątrz, tutaj przy kominku wieczorem można popijać czerwone wino lub piwko, tutaj można rozmawiać, rozmyślać, czytać, to tutaj też można patrzeć na zewnątrz przez ogromne okna i stąd też można od razu sobie wyjść i pójść choćby w cholerę. To właśnie tutaj ciśnie się mi do głowy, tak popularny zwrot z netu… a gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady! Słowo „rzucić” często wymieniane jest w necie bardziej dosadnie.
    I to się dzieje naprawdę! Zmęczeni spacerkiem, najedzeni, raczymy się czerwonym winem, telefony milczą bo nie mają prawa nawet bzyknąć, Internetu nie ma, cicho gra radio, pies leży koło kominka zmęczony acz najedzony i słucha co ludzie prawią a może po psiemu rozmyśla bo rozmowy są chyba zbyt poważne jak na psie ucho. Na zewnątrz zaczyna się ściemniać, w pokoju światłem jest ogień z kominka hipnotyzujący Michała w fotelu, Ewa zawinięta w koc podsypia na kanapie, mnie zaciekawia mała „podręczna” biblioteka mavo. W pełni nie zdając sobie sprawy z postępujących dzisiaj skutków nadmiaru dopływu tlenu a jednocześnie też zmiany ciśnienia, sięgam po książkę po którą normalnie bym chyba(?) nigdy nie sięgnął. Jak widzę już na wstępie, po odręcznym wpisie, jest to prezent dla mavo. Kartkując ją zastanawiam się nad jej „strawieniem” w całości jeszcze przed przed wyjazdem, zastanawiam się też nad filozoficznym i fizycznym sensem popełnienia tegoż „prezentu” i przez kogo popełnionego, zastanawiam czy w ogóle rozpocząć czytanie i czy to moja pycha nie pcha mnie do przeczytania by sprawdzić moją wytrzymałość? Uprzedzę od razu… wygrała pycha podparta samozaparciem.
    Jest naprawdę późno kiedy postanawiamy kłaść się spać. Tutaj jakoś czas inaczej biegnie. Kiedy zasypiam księżyc przykrywają chmury, które dają takie małe okienka by księżyc czasami ukradkiem zerknął na tą część Bieszczad. I nie wspominam o tym tak sobie a muzom bo… no właśnie bo.
    Chyba każdy z Was ma czasami tak, że jakieś siódme zmysły podpowiadają mu… obudź się, obejrzyj, odwróć się, zatrzymaj, zwolnij itp. Nie wiem jak Wy, ja staram się ich słuchać, chociaż czasami nie umiem sobie wytłumaczyć czemu wysyłają sygnały i przed jakim zagrożeniom. Tym razem siódmy zmysł kazał mi się w środku nocy obudzić. Zdaję sobie sprawę przez zamknięte powieki, że jest bardzo ciemno, oczu od razu nie otwieram a tylko nadsłuchuję, słuch się przez to wyostrza, tak mi podpowiada zmysł. Kiedy kompletnie nic nie słyszę otwieram oczy. Jest potwornie ciemno, ale na tle wielkich okien w sypialni widzę postać, przechodzi po mnie lekki dreszczyk a słaby wzrok stara się bardziej wyostrzyć. Sięgam cicho po okulary, ale jeszcze przed ich założeniem wywnioskowałem, że to Ewa wypatruje czegoś w oknie. Zauważyła, że się obudziłem, nakazała wymownie „ciiiiiiiiiiiii” i kiedy zobaczyła moje powiększone białka oczu, dodała „ktoś chodzi koło domu”. To mnie całkowicie już obudziło, teraz skupiłem się aby tak stanąć na nogi by podłoga nie zaskrzypiała w sypialni… bo na górze podłoga skrzypi! Ewa szeptem powiedziała mi, że obudziło ją skrzypienie drewnianego podestu pod domem i to skrzypienie było słychać jak „chodzi” w lewo lub w prawo od domu. Jeśli ten podest skrzypiał to znaczyłoby, że chodzi lub porusza się po nim coś ciężkiego. Niestety dziś księżyc zasłaniają chmury, cicho podchodzę do okna i patrzę w dół, nic mojej uwagi nie przykuwa. Przechodzę do łazienki by zobaczyć tył domu ale też nic nie widać. Schodzę na dół zobaczyć od strony schodów, bez zbliżania się zbytnio do okien, też nic nie widać. Nie podejmuję decyzji o zapaleniu światła przed domem, ciekawość bierze górę by jednak wyczaić „skrzypiące” w pełnej ciemności. Wracam na górę, Ewa nadal patrzy przez szybę nakazując ciszę. Michał śpi obok w pokoju, nie obudził się. Stoimy już całkiem blisko okna w sypialni i widzimy jak jakaś ciemna postać lub coś ciemnego, ale już na drodze w prawo od wyjazdu z działki, znika za drzewami i kieruje się w górę drogi. W takich sytuacjach zawsze brakuje mi noktowizora. Niestety nie będziemy wiedzieli czy odwiedził nas człowiek?, czy niedźwiedź?, może gnieciuch?, może jakiś gruby żołnierz węgierski z I Wojny Światowej?, czy może „coś” innego? Zastanawiające jest w tym wszystkim, że Kola była w pokoju i nawet nie pisnęła a zawsze gdy w naszym domu jest jakiś szmer koło drzwi to od razu szczeka. Z powodu ciemności i emocji nawet nie sprawdziliśmy czy się obudziła gdy my staraliśmy się wypatrzeć to „coś”.
    Gdy znalazłem się w łóżku, moje siódme zmysły zostały szybko wyciszone i od razu zasnąłem. Nie wiem jak szybko zasnęła Ewa.
    Cdn…
    Pozdrawiam :)
    -----------------
    benevole lector

    https://twitter.com/Zbyszek_Recon

  6. #526
    Korespondent Roku 2009 Awatar Recon
    Na forum od
    02.2008
    Postów
    2,215

    Domyślnie Odp: Słów kilka(dziesiąt) o niedawnym wypadzie w Bieszczady

    02 maj 2015
    Nic już w resztę nocy nie budziło. Wstałem o siódmej, możliwie cicho ogarnąłem się i zszedłem zrobić sobie śniadanie. Za oknami ulewa, bez grama promyka słonecznego, chmury oznajmiające deszcz przez cały dzień. Już przy śniadanie łapię się za rozpoczętą wczoraj książkę, czytam ją tak jakbym konsumował pierwszy raz placek z manioku wraz z rybą fugu. Zaczytany słyszę, ciche piszczenie Koli co oznacza prośbę o zniesienie na dół, ma stracha schodzić po śliskich schodach. Pies ma swoje poranne potrzeby a to znowu zmusza mnie bym ubrał nieprzemakalną kurtkę i mimo sążnistego deszczu wyszedł „na spacerek”. Psy najbardziej nie lubią deszczu, ja też nie lubię jak pada a niestety w Bieszczadach to częste zjawisko. Gdy opuszczamy teren działki Kola już czuje, a ja widzę tuż przy wjeździe, sporą pozostałość trawienia psa od sąsiadów. Jako jedyny w pobliżu pies musiał dać nowemu informację „to mój teren”. Zauważyłem rano przez okno jak „znaczył” teren. Pies sąsiadów to czarny „wilk”, wyglądający dość strasznie a jednocześnie też żałośnie. W sumie jest bardzo łagodny i przyjazny, jednak z widoczną ułomnością wywołaną poturbowaniem przez jakiś samochód pędzący przez Nasiczne. Jego pan opowiedział o nim trochę na jesieni, nawet o bohaterskiej postawie przy spotkaniu z niedźwiedziem.
    My idziemy trochę w górę, bez zamiaru, w taki deszcz, by iść zbyt wysoko. To jest spacerek na „tylko i wyłącznie” i powrót. Przed domem wycieram Kolę ręcznikiem, sam też się otrzepuję z deszczu i możemy wchodzić do domu.
    Wszędobylska wilgoć potęguje chłód, czuje się go też w domu. Rozpalam kominek by śpiochy, jak zejdą na dół, miały cieplejsze wejście w dzień. Pierwszy week maja tego roku jakoś ciepłem nie rozpieszcza. Ogień fajnie już liże drewno w kominku, Kola po swoim śniadaniu rozłożyła się pod nim i suszy futerko a ja dalej „konsumuję” kartkę za kartką. Często powracam do już przeczytanych, zagłębiam się w rozmyślaniu by zrozumieć treść lub zrozumieć to co przekazuje autor. Niestety czasami odsyła w swoim dziele do innych publikacji, niekoniecznie swoich, czym obnaża totalne moje braki w temacie. Nie jest to dzieło łatwe do czytania, mam nawet myśli… czy to mi przypadła rola „rozdziewiczenia” tej książki a może ktoś już był przede mną, czy później jeszcze będzie i czy do tego się przyzna?
    Czytanie, rozmyślanie i dylematy kończą się gdy „góra” zaczyna schodzić na dół, robić śniadanie i zadają bez mała uświęcone tradycją pytanie „co mamy dziś w planie?” z wymownym kiwnięciem głowy na to co dzieje się za oknami. Kola kuma te pytanie i nadstawia uszy, bo odpowiedź pana będzie miała znaczenie też i dla niej. Ja jak zawsze mam plany, ale Michał z Ewą jeszcze przed moją odpowiedzią oznajmiają, że w nogach mają wczorajsze kilometry i pogoda też nie jest specjalna na łażenie. Szczekanie Koli i jej oczy wyrażają pełne poparcie takim oświadczeniom. Czasy się zmieniły, teraz trzeba brać pod uwagę resztę, nie to co kiedyś, gdy pogoda nie była ważna by pójść w góry.
    Moja rozważna propozycja jest byśmy wszyscy pojechali do Mucznego i coś po drodze zobaczyli, czego nawet ja jeszcze nie widziałem. To taki mocno okrojony wypad z planu, w którym miał być Brenzberg, bo nie widziałem nowego wejścia do pomnika i samego pomnika także. Chciałem się też przejść nową i ciekawie zapowiadaną ścieżką dydaktyczną „Krutyjówka”, zobaczyć czy hotel ukończony i odwiedzić „Zagrodę Żubrów”, jak nie mogę ich spotkać live w Bieszczadach.
    Wyjeżdżamy z Nasicznego około 13, deszcz ciągle pada. Jak już wcześniej wspomniałem, chodzenie odpadło i zostało odłożone na bardziej przychylne czasy, ale odwiedzamy zagrodę pokazową żubrów. Łatwo do niej trafić, jest przed Mucznem i jest oznaczona na mapach.

    DSC00158.jpgDSC00159.jpgDSC00160.JPGDSC00162.JPGDSC00163.jpg

    Później jedziemy do Mucznego, ja robię sesję zdjęciową na budowie hotelu. Jestem zszokowany bo spodziewałem się, że już stoi w pełnej krasie a tu totalny rozpiździaj. Nie wiem o co chodzi, bo SIWZ zakładał koniec przebudowy na 30 kwietnia 2015 roku. Zdjęcia dałem wcześniej w wątku poświęconemu temu hotelowi.
    Deszcz jest wyraźnie mniejszy, jedziemy jeszcze do cerkwi w Smolniku, też do sklepu w Lutowiskach i powrót do Nasicznego. Resztę dnia spędzamy w pieleszach domowego ogniska. W nocy ma być przełamanie pogody na bardziej przyjazną co zapowiada też piękna księżycowa pełnia.
    Cdn...
    Pozdrawiam :)
    -----------------
    benevole lector

    https://twitter.com/Zbyszek_Recon

  7. #527
    Korespondent Roku 2009 Awatar Recon
    Na forum od
    02.2008
    Postów
    2,215

    Domyślnie Odp: Słów kilka(dziesiąt) o niedawnym wypadzie w Bieszczady

    03 maja 2015
    Jest 6.30 kiedy wstaję na nogi, Kola zagląda do łazienki i patrzy na faceta, który jak zwykle rano mydli swoją twarz i zeskrobuje jakieś włoski… dobrze, że pies nie musi tego robić, słabe to. Wzrok jej mówi… szybko się ogarnij bo za oknem wreszcie świeci słońce, będzie ciepło, chce mi się pomyszkować po wilgotnej trawie i nie tylko.
    Nie jem teraz śniadania, znoszę Kolę na dół i wychodzimy przed dom, aż chce się zaśpiewać „Jak dobrze wcześnie wstać, dla tych chwil…”. Świt zrodził wspaniałą mgłę, nasze poruszanie się w niej tworzy ruchome smugi, jest lekki chłodzik a zarazem czuć pierwsze oznaki ciepła, ot takie dziwne uczucie. Biegniemy w dół bo pies już chce oznaczyć teren zanim czarny sąsiad przyjdzie. Patrzę jak Kola długo sika i zastanawiam się czy aby przypadkiem wieczorem z nami piwa nie piła, ale ona przecież alkoholu nie lubi.
    Idziemy w górę do pierwszego zakrętu, wiatr wieje w naszą stronę więc nakazuję Koli ciszę. Dla mnie jest szansa, że zobaczę jakieś zwierzaki na polanie. Idziemy naprawdę cicho, podchodzę pod polanę a tam pięć saren, 2 kozły i 3 kozy, są dość blisko ja nawet nie drgnę, Kola jest sporo dalej, pochłonięta bardziej smakowaniem trawy i zapachami z ziemi niż „myślistwem”. Stoję dobrych kilkadziesiąt sekund, sarny zapewne widzą tylko czubek mojej głowy, nie oddycham i nawet nie chcę mrugnąć powieką. Bacznie na mnie się patrzą, ale też dalej skubią trawę. W pewnym momencie jedna koza swoimi wielkimi oczami patrzy się w moje i nawet nie drgnie, ja nie wytrzymuję, mrugam i to chyba daje sygnał by wielkimi susami wszystkie szybko zniknęły z pola widzenia. Kola podbiega do mnie, bo coś usłyszała albo w jakiś inny sposób dotarło do niej , że tutaj właśnie odbyło się jakieś niewytłumaczalne dla niej wydarzenie i ona je przegapiła. Siadła, postawiła uszy, kręci nosem za dochodzącym teraz zapachem, wytrzeszcza oczy pytająco do mnie i… to były sarny Kolusiu, już ich nie ma, wracamy. Ona jest kundelkiem bez zacięcia myśliwskiego i natychmiast zdarzenie idzie w zapomnienie, może ponownie skupić się na zapachach ziemi i smaku ostrej trawy.
    Poranki to najpiękniejsza pora dnia. Wracając patrzę jak słońce ogrzewa ziemię, jak przesuwa cień góry, jak zaraz oświetli dom, jak mgła znika, jak w górze pojawia się pierwszy łowca… cisza… wilgotnością nasączona poranna cisza… „W takiej ciszy - tak ucho natężam ciekawie, że słyszałbym głos z Litwy. - Jedźmy, nikt nie woła.”

    DSC00174.JPGDSC00175.JPGDSC00176.JPGDSC00177.JPGDSC00178.JPGDSC00179.JPGDSC00180.JPGDSC00181.JPG

    W domu odwołuję ciszę, wołam domowników by schodzili, by zbierali się, żeby zobaczyli jak pięknie jest za oknami. Podczas śniadania zdradzam co ich dzisiaj czeka. Debatujemy czy podoła wyznaczonej marszrucie nasz mały przyjaciel. Wszyscy zdają się na mnie bo ja znam trasę, wiem jak wygląda i ja sam muszę ocenić czy Kola wytrzyma wszelkie trudy. To ma być dla niej wyzwanie, osiągalne wyzwanie. Nie jest mi łatwo podjąć decyzję, ale nie chcę też jej tu samej zostawiać. To zwycięża, zabieramy ze sobą psa!
    Jesteśmy spakowani i zaprowiantowani na całą trasę zarówno dla siebie jak i dla psa… jak przystało na porządnych turystów. Wsiadamy do samochodu i jedziemy przez Berehy Górne tak by za Smerekiem skręcić w prawo do Kalnicy a jeszcze trochę za nią parkujemy na placu, dalej stoi już zakaz ruchu. Przebieramy buty, zabieramy wszystko co mamy zabrać i ruszamy. Tutaj jest miejsce zarówno na start i metę. Mamy do pokonania pętlę „start/meta” – schronisko Jaworzec – Siwarna – Bukowina – Żołobina – Przełęcz Szczycisko – powrót drogą do samochodu. Mając na uwadze naszą kondycję, pogodę i oczywiście psa informuję Ewę, Michała i Kolę, że na wędrówkę przewiduję równe 8 godzin, nie więcej. Nikt nie pęka! Jest godzina 11.15 gdy ruszamy.
    Cdn…
    Pozdrawiam :)
    -----------------
    benevole lector

    https://twitter.com/Zbyszek_Recon

  8. #528
    Korespondent Roku 2009 Awatar Recon
    Na forum od
    02.2008
    Postów
    2,215

    Domyślnie Odp: Słów kilka(dziesiąt) o niedawnym wypadzie w Bieszczady

    03.05.2015
    Ktoś może się zastanawia dlaczego taka trasa? Mógłbym banalnie odpowiedzieć, że każda trasa jest w Bieszczadach super. Ja jednak kierowałem się kilkoma przesłankami… chciałem mieć start i metę w jednym miejscu, chciałem by Michał i Ewa przeszli trasą, której jeszcze kompletnie nie znali, chciałem by trasa odbiegała trochę od dotychczasowych jakie Michał w Bieszczadach już zaliczył, brałem pod uwagę też psa, chciałem sobie odświeżyć pewien fragment trasy, który pokonywałem kilkanaście lat temu no i niezmiernie ważny dla mnie szczegół… nigdy nie szedłem jeszcze stokówką od Przełęczy Szczycisko do mostu na Wetlince. Ewa zna bacówkę i trasy po lewej stronie rzeczki, to co po prawej zobaczy dopiero dzisiaj. Kola, jeśli przejdzie, to zostanie pasowana moją laską na Turystkę Bieszczadzką (brzmi dumnie, prawda?) w ten sam sposób co kiedyś Michał. Chociaż biorąc pod uwagę przedwczorajszy spacer to ma już nominację
    Skręcamy w prawo kierując się czarnym szlakiem na bacówkę. Po wczorajszych intensywnych opadach jest sporo błota, co dla Koli nie jest zbyt komfortowe bo do sierści na brzuszku klei się błoto a to dodatkowy balast do dźwigania. Jest już od samego startu naszym oczkiem w głowie, każdy na nią uważa, patrzy jak sobie daje radę z pokonywaniem podejść, jak omija błoto, czy się nie męczy? Każdy z nas ją dopinguje, chwali i wspiera, czasami pomaga na śliskim podejściu. Nie prowadzimy jej na smyczy, ma mieć swobodę w wyborze i sposobie przejścia. Bacówkę Jawornik osiągamy po niecałych 20 minutach. Trochę wyżej ponad schroniskiem, tam gdzie są ławeczki i miejsce na ognisko, siadamy. Kola jest trochę zmęczona jednak tryska żywotnością, ale z oczu przebija lekki niepokój… no dobra, ale co dalej?
    Ja siadam gdzieś lekko z boku i uciekam w przeszłość. Staram sobie przypomnieć w którym roku pierwszy raz tutaj byłem. Doskonale sobie przypominam okoliczności… startowałem wtedy z Terki, gdy wychodziłem to lał potworny deszcz, kierowałem się zielonym szlakiem, kiedy podchodziłem pod Żołobinę rozpętała się burza, grzmiało i waliły pioruny. Gdy schodziłem do bacówki czarnym szlakiem, deszcz pomału przestawał padać. Jak już dotarłem do schroniska byłem cały mokry z potu i deszczu. W schronisku zjadłem jajecznicę z kilku jajek z chlebem i gorącą herbatą. Jak wyszedłem to zaczynało świecić słońce. Nie chciało mi się obchodzić naokoło przez most to wpław przechodziłem przez Wetlinkę, w niektórych miejscach sięgała mi woda za brzuch, było przecież po intensywnych opadach. Dalej już stokówką przez Zawój, gdzie szukałem młyna, zobaczyłem pierwszy raz Sine Wiry, Szmaragdowego jeziorka już nie było. Co ciekawe idąc wtedy drogą znalazłem na poboczu po lewej stronie kamienne żarno z otworem, niestety pomimo, że kilka razy później tamtędy chodziłem już nigdy nie mogłem na nie trafić. Dalej przez sławetną Spisówkę i jeszcze wtedy taką żółtą żwirową drogą przez Polanki wróciłem do Terki. Dziwne, ale ta wędrówka straszliwie mocno utkwiła mi w pamięci. Gdy to piszę postanowiłem odszukać ówczesne notatki z tej trasy. Było to 2 lipca 1998 roku a czas jaki jej poświęciłem wyniósł 10 godzin 40 minut, o 20 minut mniej niż mój harmonogram przewidywał. Tu muszę przyznać się, że dlatego wtedy nadrobiłem 20 minut bo przejechałem się na balu ciągniętym przez traktor od zakrętu poniżej Kapliczki Szczęśliwego Powrotu do pierwszego zabudowania w Polance. Ot, czasami mam takie wspominki, gdy łażę po Bieszczadach i mijam jakieś miejsca.
    Jak dzisiejszy harmonogram wypadnie?
    Teraz parę minut posiedzieliśmy, popatrzeliśmy i ruszyliśmy dalej do zielonego szlaku. Od razu zaznaczam, że nie ja narzucam tempo, nie poganiam, chociaż dyskretnie kontroluję czas. Dziś pies jest wyznacznikiem czasu przejścia i on jest też dziś najważniejszy! Idziemy czarnym w górę, do pokonania 350 metrów w górę. Po drodze wyprzedza nas pan w średnim wieku i tuż przy połączeniu szlaków, w podobnym wieku, ale schodzi w dół. Robimy po drodze przerwy w miarę zmęczenia, generalnie dobrze się idzie i czasowo też. Odbijamy w lewo i w okolicach szczytu Siwarnej robimy dłuższy postój na odpoczynek i uzupełnienie kalorii i elektrolitów. Ścieżka dotychczas była dość wygodna, ale od miejsca postoju występują dość spore kałuże i trzeba lawirować, tutaj pies nasz daje sobie spokojnie radę. Idę teraz bezwiednie z tyłu za innymi i w pewnym momencie zauważam brak znaków szlaku. Wołam do Ewy i Michała by przeszukali ścieżką do przodu tak z 200 metrów a ja się wracam by tam posprawdzać. Znajduję znak, żadnego skrętu w lewo, ale jest nikła ścieżka, po 100 metrach jest znak. Skracam teraz przejście by znaleźć się jak najbliżej pozostałej trójki i wołam by wracali. Błąd oznakowania szlaku może czasami trochę namieszać więc trzeba uważać cały czas. Schodzimy w sporym błocie, przez krzaki i niskie gałęzie, koło przełęczy się wszystko poprawia i tutaj robimy ponowny postój przed podejściem. Pod koniec dłuższego postoju dochodzi do nas grupa, która jak się okazuje, po wspólnej rozmowie, szła przed nami i poszła bardzo daleko zanim się zorientowali, że nie mają szlaku. Trochę ich wymęczył powrót, spytali się jak my idziemy i co dalej jest ciekawego?
    Namawiałem ich, że dalej będzie można zaliczyć widoki z Bukowiny i by przeszli tak jak my chcemy. Bukowina to w czasie I wojny światowej ważna góra obronna dla Austriaków Ruszyliśmy a oni zostali się naradzić i odpocząć. Teraz podejście 100 metrów w górę i… widoki. Na trasie są czasami zwalone drzewa i przy pierwszych takich przeszkodach ja lub Michał przenosiliśmy naszą Kolę, ale później po moich zachętach i udanych próbach potrafiła już przeskakiwać, pomocy potrzebowała gdy było sporo gałęzi. Dzielna psina. Ścieżka pod Bukowinę wygodna, chociaż nieraz dość stroma i śliska. Jednak czym niżej w stronę Przełęczy Szcycisko zaczyna być mniej przyjemnie, gęste drzewa, sporo połamanych drzew, nikła ścieżka i trzeba często psu pomagać.
    Nie pamiętam gdzie to czytałem, ale w pamięci zostało, że gdzieś w okolicy Szczyciska (Bojkowie nazywali Szczytyszcze) spotkali się drużbowie z różnych wesel, zapewne byli zdrowo podpici, i od gatki do gatki wszczeli między sobą bójkę. Jako że wtedy na wesela drużba musowo brała ze sobą siekiery to najzwyczajniej w świecie się wszyscy pozabijali. Tutaj więc została przelana ludzka krew a jak ówczesny zwyczaj mówił?... tam gdzie przelała się ludzka krew to trzeba rzucić patyk (niestety nie wiem w jaaki sposób, może ot tak zwyczajnie!). Podanie mówiło, że to było na Szczyciku a może na samej przełęczy pod. Podobnież przed wojną tu leżało całkiem sporo narzucanych patyków. Ja o tym zapomniałem jak szliśmy, ale teraz sobie tak myślę… ci drużbowie musieli się pozabijać trochę wyżej, tam gdzie my i ta wspomniana przeze mnie grupa, się pogubiliśmy. To by wszystko wyjaśniło i nie trzeba nic kombinować.
    Od zbocza Szczycisko czas mi zaczyna się dłużyć i chciałbym być na drodze. Nie mówię pozostałym, ale strzepuję z siebie kleszcze chodzące po ubraniu, mniej boję się o Kolę bo one muszą się przebić przez błotny pancerz jaki ma na sobie. Wreszcie sukces, docieramy do Przełęczy, jest godzina 16.35. Pokazuję im kleszcze jak chodzą po moim ubraniu, jeden nawet na dłoni i by się otrzepali i obejrzeli się czy też nie mają krwiopijców na sobie. Nie mają, wygląda na to, że to ja idąc z przodu byłem „zbieraczem”. Tutaj robimy dłuższy odpoczynek. Widzimy jak na szlak wchodzi jakiś młody człowiek, jak podjeżdża osobowy i zawraca, my wszyscy musimy odpocząć przez kilkanaście minut. I pomyśleć, że przed II wojną światową stała tu jeszcze na przełęczy chałupa cyganów. Teraz gdyby żyli to na bank by serwowali dla turystów swoją sztandarową potrawę kociołek cygański.
    Całkowicie odbiegam teraz od tematu jednak powiem, że mavo też czasami robi kociołek chociaż… nie po cygańsku a po swojemu, chociaż w nie cygańskim i nawet w nie swoim kociołku a pożyczonym i wiem nawet od kogo bo go kiedyś odnosiłem, chociaż… eeee starczy z tym chociaż.

    DSC00182.JPGDSC00183.JPGDSC00184.jpg

    Cdn…
    Pozdrawiam :)
    -----------------
    benevole lector

    https://twitter.com/Zbyszek_Recon

  9. #529
    Botak Roku 2016 Awatar asia999
    Na forum od
    11.2008
    Rodem z
    jakieś 73 cm od Tarnicy ... w skali 1:1.000.000
    Postów
    1,686

    Domyślnie Odp: Słów kilka(dziesiąt) o niedawnym wypadzie w Bieszczady

    Recon - myślę, ze za te wszystkie atrakcje to Kola Cię uwielbia :)
    Uroczy psiak.

  10. #530
    Korespondent Roku 2009 Awatar Recon
    Na forum od
    02.2008
    Postów
    2,215

    Domyślnie Odp: Słów kilka(dziesiąt) o niedawnym wypadzie w Bieszczady

    Cytat Zamieszczone przez asia999 Zobacz posta
    Recon - myślę, ze za te wszystkie atrakcje to Kola Cię uwielbia :)
    Uroczy psiak.
    Kola emocjonalnie jest bliżej Ewy, to do niej idzie w razie bólu, to do niej też idzie w razie dolegliwości. Ja jestem do wygłupów, od łażenia z nią, od wzajemnego prowokowania do igraszek, od pomysłów by wygonić leniwca, wyciągnąć pokulaną gdzieś piłeczkę, ostoją fizycznej pomocy. Gdy jestem w pobliżu to jej czujność osiąga na najwyższy poziom... mogę zabrać jej kochaną piłeczkę lub zrobić jakiegoś psikusa. Okazywanie mi "powitań" jest też bezcenna a może to jest, z zachowaniem odpowiednich proporcji, już "syndrom Nataschy Kampusch"?
    Pozdrawiam :)
    -----------------
    benevole lector

    https://twitter.com/Zbyszek_Recon

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Kilka jednodnoiwych wypadów w bieszczady.prosba o pomoc.
    Przez krzysiudr w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 2
    Ostatni post / autor: 23-05-2011, 21:18
  2. o cmentarzach nie tylko w Bieszczadach, czyli słów kilka o Maguryczu
    Przez szymon magurycz w dziale Dyskusje o Bieszczadach
    Odpowiedzi: 3
    Ostatni post / autor: 17-06-2009, 08:47
  3. Kilka pytan o bieszczady wschodnie
    Przez buba w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 2
    Ostatni post / autor: 25-07-2007, 12:09
  4. Kilka słów o języku polskim...
    Przez WojtekR w dziale Oftopik
    Odpowiedzi: 46
    Ostatni post / autor: 22-01-2007, 12:35
  5. Słów kilka o Bieszczadzkich Wilkach
    Przez Snurf w dziale Fauna i flora Bieszczadów
    Odpowiedzi: 36
    Ostatni post / autor: 04-04-2005, 16:04

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •