03 maja 2015
Patrzę na Kolę, ale chyba moje akcje u niej spadły. Widać po niej zmęczenie i dajemy jej maksymalny odpoczynek, nie liczę minut a tylko patrzę kiedy odpocznie. Podniosła się i normalnie oddycha więc i my się podnieśliśmy. Dalszy spacer już drogą szutrową, trochę pofałdowaną bez większych wzniesień, 4 i pół kilometra do mostku na Wetlince. Teraz jest taki niewdzięczny moment w wędrówce, idziesz człowieku po górach z odpowiednim nastawieniem bo to wchodzenie to schodzenie i wychodzisz nagle na drogę. Podświadomie organizm się rozluźnia jakby ta droga miała sama nieść niczym ruchome pasy na lotnisku Schipol. A tu nie, a tu nie… trzeba na nóżkach jeszcze trochę kilometrów dymać.
Gdy droga zaczyna wznosić się, Kola przejawia mocno widoczne oznaki zmęczenia, jest przygaszona i nawet zaczynają nóżki inaczej iść, tak jakby się plątały. Robimy przepakowanie tak by Michała plecak był pusty i on go przekłada na przód a do środka dajemy psa. Wygląda jak torbacz, ale idziemy tak z kilometr. Mijamy zakręt na wzniesieniu, którego zbocze jest niczym antyczny amfiteatr (na załączonym zdjęciu)… ciekawy spektakl musi tu być gdy jest ulewa! Jak mamy w zasięgu mostek, Kola ponownie jest wypuszczona na ziemię. Odżyła! Jeszcze na poboczu jakaś ziemianka i dochodzimy do mostka za którym patrząc od strony Łuhu nigdy jeszcze nie byłem.
Jest godzina 18.00 gdy siadamy tuż za nim pod tablicą. Jemy, pijemy a przede wszystkim karmimy i poimy naszą Kolę. Jest głaskana, chwalona i wykorzystywany jest cały zasób psychologii pozytywnej,
Długo sobie tam posiedzieliśmy, raz zajechała SG by nam się przyjrzeć, ale podpadająco nie wyglądaliśmy więc pojechali. Za kilka chwil znowu podjechali, chwilę przypatrzyli i prawie słyszałem co mówili w aucie… nie, ten nie jest podobny do tego ze zdjęcia
Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że już niedaleko, Kola odpowiednio zmotywowana i posilona, my nabyliśmy energii więc ruszamy na ostatni odcinek drogi. Widzę jak od ostatniego mojego pobytu, po prawej stronie, tam gdzie kiedyś była wioska Łuh, nastąpiły spore zmiany. Od 6 czerwca 1946 roku kiedy deportowano stąd ludzi w ramach „Akcji Wisła” do roku 2011 nic tutaj się nie działo. W 2012 roku powstała tu ścieżka „Bieszczady odnalezione”, tereny zostały mocno wyeksponowane. Muszę tu kiedyś pochodzić, zwłaszcza ciekawi mnie wyeksponowany cmentarzyk, który ostatnio odwiedzany, był mocno zarośnięty.
Słońce zbliża się już ku ziemi a my do startu/mety. Do tablicy informacyjnej o wsi podjechali samochodem, pomimo wcześniejszego zakazu ruchu, jacyś turyści i czytają opis. Do naszego samochodu ja jako ostatni dochodzę o godzinie 19.05… 10 minut przed ustalonym czasem :P
Na Oregonie wyszło 17,45 km. Siedząc już w samochodzie każdy odetchnął. Teraz tylko do domu, wykąpać się, zrobić coś pysznego do zjedzenia, jeszcze do tego zimne piwko i luzik a ja dalej „trawić” książkę.
Wieczorem zaczyna zmieniać się pogoda, mocniej wieje południowo-zachodni wiatr, nanosi chmurki i zapewne przyniesie deszcz. Koło północy gdzieś daleko za Caryńską słychać odgłosy burzy, do nas jednak nie dotarła. I dobrze bo Kola jej nie lubi. Tak minął nam trzeci dzień.
DSC00186.JPGDSC00187.JPGDSC00188.JPGDSC00189.JPG
Cdn…
Zakładki