11 listopada 2015 Narodowe Święto Niepodległości
Jeszcze przy węźle szlaków prawie wspólne zdjęcie a przy tablicy z mapką okolic Dwernik-Kamienia robię małą prelekcję, którym to szlakiem idziemy, którymi można zejść i gdzie. Na moje pytanie „wiecie którędy idziemy?” od razu wszyscy na głos odpowiadają „przez wychodnie skalne”. I mają całkowitą rację, znaczy się wszystko zrozumieli. Ruszamy, ja przodem i od razu skręt o 180˚ ostro po skałkach w dół. To jest najładniejsze, według mnie, zejście z D-K. Idzie się prawie (wiem, że prawie robi różnicę) granią przez dłuższy czas prowadzącą w dół. Po jesiennym zrzuceniu liści przez buki widoczność na boki i przód fajnie się komponuje z wychodniami skalnymi. Myślę, że takie same doznania wizualne są przy wejściu tym szlakiem. Stosunkowo niedawno wyznaczono tą ścieżkę a wyznaczający miał dobry pomysł. Te bardziej na wschód zejście jest dużo brzydsze, chociaż ten szlak mocno w dole zmieniono kierując go w pewnym miejscu pod kątem na stokówkę. Zmiana zapewne miała oszczędzić turystom schodzenie w końcówce w totalnym błocie i w dodatku drogą zrywkową, zoraną wielkimi kołami pojazdów.
I tak sobie schodzimy, zaliczając dwa ostre nawroty szlaku, aż do „drogi” nad strumieniem Hylatym. Ścieżka skręca w prawo i schodzi do Wodospadu Szepit, co bardziej podnosi walory tego szlaku, a my musimy odbić w lewo. Spec grupa się zbiera w bezpośrednią bliskość, brat bierze „sztywną” mapę i pyta… „my idziem w lewo na Przełęcz 824?”. Zgodnie ze swoim zamiarem i wiedzą odpowiadam „tak!”.
To „tak” opiera się o zaczerpniętej wcześniej wiedzy od koniarzy, że tamtędy do Nasicznego jest wyznaczony szlak koński, że na bardziej dokładnych mapach naniesione są powiedzmy ścieżki a nie drogi. Na niektórych(!) mapach, bo na większości to droga nawet jest, w tych bardziej szczegółowych jest tylko do przełęczy 824 i to tylko od strony Nasicznego. Nawet na szczycie na tablicy jest zaznaczona droga prowadząca na strumień Hylaty i przekraczający go. Na mapie Krukara „Bieszczady Wysokie” z 2007 roku była i w nią to wiarę swoją pokładałem. Chociaż jak popatrzyłem później na naszą przebytą trasę a jak jest na mapie Krukara to naniósłbym drobne korekty. Chylę czoła bo ta mapa jest jedną z lepszych jak nie najlepsza. Jest z roku 2007 i może są już nowsze wydania (wiem o 2009) a w nich na pewno są też jakieś zmiany. Muszę polować na najnowszą. Ot mała dygresja o mapie.
Ja prawie 20 lat temu to tutaj lub trochę wcześniej, odbiłem na szczyt D-K, samego dojścia już nie pamiętam, chociaż wtedy doszedłem dobrze, ale na szczycie to specjalnych widoków nie było, tylko takie drobne prześwity. Później dopiero leśnicy „poprawili” widoczność.
Wróćmy jednak do tego miejsca gdzie mamy zamiar opuścić dotychczasowy szlak, u Krukara miejsce to nazywa się Kamianki… ciut dalej rzuca nam się w oczy napis na drzewie pisany pomarańczowym sprayem (pomyślałem, że jak nic koniarskie oznaczenia) „ominięcie szlaku turystycznego” i stosowne pomarańczowe strzałki kierujące w stronę przełęczy 824. Te malunki uspokajają brata, że starszy go nie poprzeciera po chaszczach, błocie i pobłądzi w dodatku, innych też uspokajają. Zenek już na wstępie zaznaczył, że przyjechał tu odpocząć, wyspać się i nie paplać się w wodzie i błocie, ba… inni też podnieśli bunt na wczesne wstawanie i znając mnie zaznaczali „tylko idziemy bez tych twoich skrótów!!!”… albo chodzisz sam albo musisz zaakceptować życie w ulu… no, ale od czasu do czasu udaje mi się coś jednak „wkręcić”.
Co tu więcej medytować, gdy dalej odbija tylko jedyna droga, przedłużenie dotychczasowej idącej z dołu i w dodatku są strzałki koniarzy (chyba?) i stosowny napis. Ruszamy! Idąc zawsze w stronę przełęczy to albo się do niej schodzi albo się do niej podchodzi i to drugie właśnie nas czekało.
Po sporym czasie zaczynam się utwierdzać w przekonaniu, że tą drogą to zapewne poruszały się Pegazy zrodzone z krwi Meduzy a nie nasze chodzące po ziemi na czterech bo ani nawet śladu kopyta nie widziałem ani nawet stosownych odchodów, ba nawet śladów dwukołowca było brak przez całą drogę. Moje myśli cały czas zaprzątała myśl „dla kogo są te znaki i po jakie licho?”.
Szliśmy taką, trochę zarośniętą młodnikiem a zwłaszcza podszyciem leśnym, „drogą” w górę strumienia, który w miejscu Kamianki łączy się z Hylatym. Droga wspinała się mocno w górę a strumień zostawał mocno w dole po prawej i to w coraz bardzo głębszym jarze. W pewnym momencie kiedy już myślałem, że zbliżamy się do Przełęczy Prislip, jak ją ładnie po dawnemu na swojej mapie nazwał pan Krukar, to natknęliśmy się na zawał drogi… ot takie klasyczne „zwiezło” co utworzyło jeziorka Duszatyńskie. No wzięło się i zwiezło i… dalej drogi nie ma. Grupa zbiera się na naradę pod przewodnictwem brata a ja idę zobaczyć czy dalej można przejść… no nie można, jest za stromo. Wracam i pokazuję grupie dla spokojności na swoim Oregonie, że idziemy w dobrym kierunku, chociaż odbiliśmy trochę zbyt w lewo i musimy się teraz wrócić bo widziałem wcześniej jakiś zarys dawnej drogi zrywkowej odbijającej bardziej hmmm… w lewo. I w tą drogę teraz idziemy, w pewnym momencie następuje punkt kulminacyjny, droga się wypłaszcza a po jakimś czasie zaczyna powoli opadać, co całkowicie uspokaja grupę. Wkurza mnie, że droga ten punkt kulminacyjny nastąpił na wysokości 870 metrów, czyli zbyt wysoko, ale co zrobić.
Schodząc Michałowi staje się małe nieszczęście, nie na zdrowiu co raczej na jego sprzęcie… od lewego buta prawie całkowicie odkleja się podeszwa. Strata żadna bo miał te buty już w Bieszczadach wywalić, ale teraz trzeba jeszcze dojść a został jeszcze kawałek. Na szczęście został mi kawałek sznurka, który w sam raz starcza na dwukrotne owinięcie stopy i związanie z luźną podeszwą co pozwala mu całkiem swobodnie iść dalej. Za jakiś czas Michał „strzela racę” o pomoc… „sznurek zgubiłem”. Wpadam na pomysł by z moich M65 odciąć trok z jednej kieszeni cargo, bo aż tyle nie noszę w kieszeniach by wiązać je na udach. I to mu starcza aż do domu… jednak co amerykańskie to amerykańskie.
Droga nadal opada i mocniej zakręca w lewo aż w pewnej chwili widzę stokówkę, którą dochodziliśmy do szlaku na D-K. Brat też widzi i przekazuje info innym. Prawie słyszę za swoimi plecami ulgę w wydychanym powietrzu przez 4 osoby. Przed samym końcowym stromym odcinkiem zejścia na stokówkę, znowu pojawia się pomarańczowa strzałka oraz duża kropka na drzewach… i to wszystkie wskazówki dla koniarzy?... a jak nie dla nich to dla kogo????? Hmmmm! Przychodzi mi nawet myśl, może nawet jakaś spiskowa?... a może to tędy jest „wejście” a ten napis, który zobaczyliśmy na samym początku to jest jej koniec i należy go odczytać właściwie… idąc dalej? Mavo… pamiętasz co kiedyś mi powiedziałeś, że blisko Ciebie przebiega szlak… hmmm. Nawet nic nie pisnę grupie o moich przemyśleniach!
Na stokówkę wychodzimy tuż za jej trzecim zakrętem, patrząc od strony Nasicznego. Pokonujemy je trochę rozciągnięci, ja prowadzę, bo na prostym i z górki to od grupy szybciej chodzę :P
W domku jesteśmy o 15.40, czyli tak jak im obiecałem, że przyjdziemy do godziny 16. Przeszliśmy 9,17 km, postój 2h48`, czysty ruch 2h8`, zegarowo wyszło prawie idealnie 5 godzin bo start zaokrągliłem do pełnych minut. Różnica pokonanych wzniesień też była zapewne niezła bo i D-K i powrót pod górkę też był. Zakwasy będą dla mieszczuchów na bank!
I co dalej?... każdy w domu się odświeżył, Ewa uraczyła nas bigosem a do niego były wszelakie napitki, królowała oczywiście Żołądkowa Gorzka i ta nowa i ta z 1004 metrów (ta tylko do połowy). I tylko żałujcie, że Was tam nie było :P
Przypis: tutaj jest tablica szlaków (ostatnie zdjęcie) http://www.twojebieszczady.net/piesze/dwernik_kam.php
Omawiamy też następny dzień, którego wstępne plany wymuszają zmiany przez bieżące sytuacje… do Ewy zadzwonili znajomi właściciele Natura Park, że tylko jutro mogą się z nami spotkać, Michała noga woła o nowy but a ja wyczuwam idealny moment na wyskoczenie z Zenkiem na Ryli by mu pokazać okolice. Wszyscy kładziemy się spać tak koło północy… nagadaliśmy się sporo. Czyli do jutra…
CDN…
Zakładki