14 lipca 2008 – poniedziałek
W skrócie tylko powiem, że na dziś tylko Łokieć i Jeziorka Duszatyńskie a wracając muszę zobaczyć z bliska Latarnię Wagabundy... no co?... nie miałem dotąd okazji zahaczyć o nią przez tyle lat.
Pogoda idealna do wędrowania, gdyby nie „to coś” co gdzieś tak cichaczem wisi, czuję to i mam to na uwadze. Oby to „coś” nastąpiło jak najpóźniej. Mieszkaniec Bieszczad na pewno, a ten co tutaj bywa nabawił się zapewne tego przewidywania pogody. Niby słonecznie, niby wszystko oki a jednak podpowiada nam... uwaga!... „coś” wisi w powietrzu. Częściej wtedy się patrzy na niebo, częściej obserwuje chmury, częściej słucha wiatru, często też jakoś intuicyjnie przyśpiesza na szlaku. Nie będzie więc wchodzenia na Chryszczatą któryś raz. Spokojnie muszę pooglądać Łokieć i spokojnie podelektować się Jeziorkami jako takimi.... ich tonią, wodą. Trochę ciemno jak na zdjęcia ciemnej wody, skrytej też w ciemnym lesie. Idę z Prełuk, co jakiś czas tablice czerwone z napisem „REZERWAT PRZYRODY PRZEŁOM OSŁAWY NAD DUSZATYNEM” a ja szukam zejścia, ścieżki. Jest mokro, grząsko i nie będę próbował schodzić aż do nurtu Osławy. Wystarczająco cieszą mnie widoki z mostu kolejowego na którym znajduję sporo już czerwonych poziomek.
Na polu namiotowym w Duszatynie, niespodziewanie dla mnie, sporo samochodów i namiotów... oj, już na pierwszy rzut oka widać, że odbywają się tutaj długie nocne Polaków rozmowy J
Na początku ścieżka jakoś odbija w lewo co mnie zastanawia, po jakie licho? Wyznaczona, więc idę, ale myśl „dlaczego” mnie nurtuje i każe uważać. Po jakimś czasie kumam, że chodzi o ominięcie drogi zrywki, zjeżdżonej zresztą w straszliwy sposób i rytej zresztą na bieżąco. Idę więc dalej spokojnie w górę, woda płynie po ścieżce, grząsko i spotykam nawet ludzi co ostatnio nie było częstym widokiem w mojej wędrówce.
Jeziorka Duszatyńskie prawie każdy, kto był w Bieszczadach widział, ja też, ale dziś chciałem tutaj być jeszcze raz. Mają swój urok i są warte. Często są na ten temat kontrowersyjne opinie i dobrzeJ
Jako obytego z tym miejscem chcę od Jeziorek by mi coś pokazały.... coś czego tak normalnie idąc się nie widzi, czasami na to się patrzy a jednak nie widzi..... chodzę... patrzę... szukam.... no kurcze, pokażcie mi co skrywacie, jestem u was któryś raz i coś mi się jednak należy! Kucam bo myślę, że zbyt wysoka patrzę. Za którymś kucnięciem,po cichu mówię sobie ”jes...jes...jes”, dostrzegam to na co patrzyłem a nie widziałem. Robię zdjęcie z perspektywy i ze zbliżenia. Zatopiony maszt drzewa, już przechylony, niczym tonący statek, bez fal zalewowych, wystaje by ostatkiem swych sił popatrzeć na miejsce gdzie stał wyniośle przed bez mała stu laty i co to trwanie dało.... ano dało, najpierw wyrósł na nim mech a potem jakimś cudem przyjął nasionko, by dać życie. Rośnie na nim (kurcze co to za drzewko?). Powstała swoista symbioza śmierci z życiem... stare umiera a młode bez niego nie przeżyje. Stoję i zastanawiam się nad tą sytuacją, istna filozofia życia. „Człowiek od kamieni” z Bereżek (wspominałem o nim wcześniej) już mnie czegoś nauczył... nauczył widzieć na to na co się patrzy.
Mogę spokojnie wracać, tym bardziej, że „coś” nadal ostrzega, zaczyna mżyć a po chwili kropić. „Coś” jednak większego wisi w powietrzu, a niby nie groźnie ten deszczyk kropi. Przede mną widzę jak ojciec synem bacznie patrzy w niebo i chyba wyczuwa też to „coś” podnosi się i ostro idą już razem. Ja trochę jeszcze zwlekam , jeszcze patrzę na spokojną taflę wody ale niepokój rośnie. Myślę sobie... facet nie przeginaj, bież nogi za pas.... Już nie wracam „obwodnicą” tylko po wyjściu z lasu walę prosto na drogę, mijam załadowany już drewnem samochód, po to bym nie musiał iść za nim gdy ruszy i ostro idę....nadrobiłem nawet czas nad ojcem i synem, bo Ci szli jednak ścieżką..... oni też mocno przyśpieszyli..... a nadal niby pada tak jakby nigdy nic. Wsiadam do samochodu w Prełukach i.... to „coś” się ujawniło, temu „coś” skończyły się nerwy patrząc na mnie, ileż będę się ociągał. To „coś” to ściana wody z nieba, to istna nawałnica wody, to fala morska, oberwanie chmury z piorunami. Oby jak najszybciej (ale jak najszybciej?) do Komańczy na asfalt. Na około gałęzie spadają, wszystko wiruje w powietrzu, pioruny walą ostro. Na przeciw mnie idzie grupka młodzieży z plecakami, doszczętnie zmoczonych. Życzę każdemu będącemu teraz na szlaku wszystkiego dobrego. Droga doszczętnie zalana, ale koło Smolnika się przejaśnia i przestaje padać. W Latarni Wagabundy spędziłem 10 minut i... styknie.
Cdn...
Zakładki