Kiedyś, chyba podczas wspominek przy pisaniu jakiejś relacji wspomniałem jak zrobiłem sobie spacerek z Woli Piotrowej do Komańczy. Wspomniałem tam o spotkanych ludziach i pewnej historii jaka się mi tam przydarzyła. Nie mogę tego znaleźć więc jeszcze raz wrócę do wspomnień. Było to tak chyba 16 lat temu. Idąc w górę w stronę granicy, już prawie za wsią Wola Piotrowa zatrzymałem się na jakimś mostku bo zaintrygowali mnie "dziwni" ludzie... no dziwni bo nie była to niedziela a tam sami faceci w czarnych garniturach kręcący się koło jakiegoś większego domu. Postanowiłem przyjrzeć się temu przez lornetkę i kiedy tak spoglądałem to zauważyli mnie trzej czy czterej jegomoście i nawet zaczęli gestykulować bym zaczekał. Jeden z nich wszedł do tego domu i zaraz wyszedł z czymś w ręku.
Muszę dodać, że przed wyruszeniem na trasę już wcześniej poczytałem co to za wieś ta Wola Piotrowa, co to za ludzie tam mieszkają i skąd przybyli i nawet jakąś historię ich wędrówki też poznałem.
Pan, który do mnie wtedy doszedł miał w ręku pięknie w skórę oprawioną książkę. Miał też wpięty identyfikator w klapę marynarki. Czarny garnitur, biała koszula i on w średnim wieku tak 35-40 lat. Przywitał się, spytał się skąd przyjechałem, gdzie idę, co robię, czy wiem co to za wieś? Ja grzecznie odpowiedziałem i spytałem się skąd tylu ludzi tam koło domu? Z całego świata przyjechali... z Czech, z USA, Kanady, Anglii... i mają teraz konferencję zielonoświątkowców. Trochę porozmawialiśmy, też i o wierze i o Bogu. Chciał mi tą księgę dać a oddam kiedy będę uważał za stosowne. Nie zabrałem bo była duża, ciężka a ja dopiero co wyruszyłem. Ciekawostką było to, że rozmawiał ze mną jakby wiedział z kim rozmawia, znał mnie i... no właśnie (o tym tutaj nie wspomniałem)... i powiedział mi, że w jakimś niedługim czasie będę miał poważny problem ze zdrowiem, ale gdy tylko się o tym dowiem mam iść całą drogę do domu i modlić się a później wewnętrznie z tym walczyć, tak jakbym miał walczyć o życie z jakimś wrogiem. Kilka miesięcy później... niewyobrażalny ból oka, różni lekarze nic nie pomagali, aż rezonans "coś" wykrył. Lekarz pocieszał słowami i dodawał otuchy a mi od razu przed oczami stanął ten facet z księgą i zapamiętane jego słowa... które do tej pory traktowałem jako coś bez znaczenia! Do domu już niczym nie pojechałem, poszedłem na piechotę i oczywiście zastosowałem się do jego wskazówek. Kilka miesięcy czekałem, aż lekarze wykombinują jak się do tego gówna dobrać i w dodatku bym jeszcze wyszedł z tego. W moje urodziny się dobrali i to taką metodą, że istna bajka a mój organizm już sam się z resztą rozprawił.
A dlaczego o tym wspominam teraz? Ano prawie nie ma dnia bym nie wygrzebał czegoś o Bieszczadach a dziś wpadło mi coś związane z tym tematem... film "Historia Stanowczych Chrześcijan w Bieszczadach". I spoko, nie jest to religijny film, gdyby kogoś tytuł odstraszał.
Oj wiem, że dla wielu to już nie Bieszczady ta Wola Piotrowa czy Wisłoczek, dla mnie też... dla wielu jednak tak i niech im będzie. Film trwa 52 minuty i warto te minuty poświęcić na uważne wysłuchanie pewnej historii, opowiedzianej przez sympatycznego Czecha. Napisy są po polsku, ale są też pojedyncze dialogi w naszym języku. Tutaj link http://linkis.com/oblubienica.eu/video/JnmKj
PS. Wuka kiedyś mi napisała, że mało gadam z ludźmi, kiedy tak łażę a tu ma dowód, że czasami mi się to zdarza.
Miłego oglądania :)
Zakładki