11 lipca 2008 – piątek
Wreszcie, czas na wędrówkę „deser”. Ostatni raz rejony, które dziś ponownie zobaczę, widziałem równo 10 lat temu. Nie chciałem tam w następnych latach zaglądać, chroniłem „deser” aby się nie przejadł. Dziś czas znowu go skonsumować ze smakiem, czas go odświeżyć, czas kosztować po woli i bez zbytniego pośpiechu, by każdy kęs smakował coraz bardziej… wysublimowanie wręcz. Czy przyroda pozwoli na to? Czy wszystko pójdzie według planów? Biorąc okoliczności „kosztowania” przeznaczam na ten spacer 14 godzin, pakuję 2 butelki Cisowianki, kabanosy, bułki, owoce, słodkości dla energii. Od początku pobytu nawet nie zaglądam w mapę, nic nie czytam… plan mam bez mała w głowie, chociaż jest też na papierze… dla kontroli czasu. Dziś poprosiłem o śniadanie na 7.00 a wyruszam o 7.30. Pogoda w Zatwarnicy gdy ruszam?… zanosi się na upał, dymy nad górami, czuć ciepło, niebo prawie czyste, delikatny wiaterek.
10 lat temu szedłem Z Terki przez Studenne, Tworylne, Krywe, Ryli, pozostałości młyna, Zatwarnicę, Sękowiec i powrót drugą strona Sanu, ale już stokówką. Wtedy była dobrze zamknięta i nic nie jeździło, jak się okazało w tym roku na spoko samochody jeżdżą a GPS wskazuje nawet drogę dla samochodu też tą drogą z Rajskiego do Zatwarnicy. Wiem, że już nie zobaczę domku myśliwskiego na ścianach, którego wczytywałem się wtedy w twórczość ludzi tam zaglądających. Do dziś utkwiły mi w pamięci teksty jakiegoś samotnika, który od 3 dni nie miał co jeść, lało mu potwornie z nieba i prawie jak u Młynarskiego w piosence … nie ma jak u mamy….
Wiem też, że nie zobaczę mostu na Krywe. Wtedy już idąc stokówką, specjalnie skręciłem by go zobaczyć, ale zanim do niego doszedłem minął mnie jakiś maluch 126p, wyszła z niego jakaś kobieta, popatrzyła bystrym okiem na most…. wsiadła i… ku…a… ja już patrząc na ten most i widząc jak wygląda, i w jakim jest stanie, widzę jak w dobrym tempie przemknęła na druga stronę. Ludzie! ja wchodząc na niego patrzyłem i przecierałem oczy, idąc drżały mi nogi czy nie wsuną mi się gdzieś w dziurę. Zrobiłem wtedy jeszcze na kliszy jakieś zdjęcia, które nadal mam.
Wiem też, że są jakieś rozlewiska i mogą być problemy.
Skręcam w drogę na kościół, zatrzymuję się, chwilkę się modlę, robię zdjęcia i idę dalej, mijam pompy naftowe i kieruję się na wodospad na Hulskim. Gdzieś w połowie drogi do wodospadu za sobą słyszę samochód. Kogo licho niesie? Leśnika?.... Zatrzymuje się koło mnie i … rany to Pan Majsterek. On siedzi w samochodzie i namawia mnie bym z nim jechał do Krywego a ja koło samochodu zapieram się jak mogę, że chcę iść. Wreszcie drzwi się otwierają i końskim targiem staje … Pan Majsterek wyciąga flaszkę bodajże „davidoffa” (tak się chyba nazywała), ja z gwinta walę potężny łyk, wsiadam i do rozjazdu na Hulski mnie podwozi. Jadąc rozmawiamy, Pani Majsterkowa też dzwoni i się melduje gdzieś z Francji z pielgrzymki). Wygląda na to, że chwilowo jest słomianym wdowcem Żegnamy się na rozstaju, koniecznie mam wpaść i dokończyć dzieła (a jak później niby mam, po tym kończeniu dzieła, iść dalej?).
Na wodospadzie na Hulskim robię kilka zdjęć i teraz kieruję się na Ryli. Szlak, po nie wiem kiego, schodzi na kilka metrów od drogi i pałęta się po błocie, krzakach i zboczu…. Wracam na drogę i już dalej idę nią na Ryli.
Droga lekko zakręca, wychodzi z lasu i…. muszę tu przytoczyć wiersz WUKI, ten ostatni z Naszego Forum:

Opowiedz mi o wędrowaniu
i o tym miejscu za zakrętem,
gdzie w przemijaniu i przetrwaniu
niezwykłe losy są zaklęte.
Gdzie wiatr historii pozacierał,
wcześniej wzbijając w górę kurz,
ślady i skargi, prośby, modły
gdzie nawet echo nie mieszka już.
I tylko czasem skrzywionym krzyżem,
otchłań zieleni westchnie nieśmiało
o pamięć prosząc i ciepło świecy,

bo tylko tyle tu pozostało.

Tutaj to idealnie pasuje, wiersz oddający klimat całego terenu pomiędzy Zatwarnicą, Terką, Kalnicą i Połoniną Wetlińską.
Wchodzę na łagodny Ryli. Przyroda czarodziejka zatrzymuje mnie tu na dłużej. Wiem, że tracę czas, ale widok jaki się roztacza, łąka z mnóstwem kwiatów, ogólne bzyczenie, piękna pogoda…. Robię zdjęcia, patrzę przez lornetkę i bez, obserwuję jakieś drapieżne ptaki krążące w górze, wszystko mnie cieszy. Najchętniej bym się rozpędził z górki, gdzieś w bok drogi i walnął się w tej trawie, patrzył w niebo i wsłuchiwał się w tę swoistą ciszę… może kiedyś znowu tu wrócę i to zrobię.
Ociągam się, ale idę dalej ku zabudowaniom Majsterków, tam dom otwarty i nikogo nie ma, może jest niżej w zagrodzie? Siadam i się posilam. Jedząc, wyobraźnia podpowiada jak tu się żyje przez cały rok, czy ja bym tak mógł? Wstaję, w cichości życzę pomyślności i pokoju jego mieszkańcom i domowi i ruszam dalej. Kierunek cmentarz w Tworylne. Z rozpędu idę nie szlakiem tylko drogą, która prowadzi mnie nad San. Wracam i trzymam się przez jakiś czas szlaku, który się kończy w pewnym miejscu. Ścieżka jest okropna… błoto, rozlane potoki, stojąca woda zmusza do szukania miejsc do przejścia, czasami muszę sporo obchodzić i tak aż do miejsca w którym kończy się las i roztacza się widok na Tworylne. Wyjście z lasu mnie cieszy, ale teraz zaczyna się potworny upał, słońce dosłownie skwierczy na ubraniu. Pot zaczyna się lać strumykami, ale wysilam się by dojść do cmentarza i potem gdzieś odpocząć. Robię kilka zdjęć cmentarzyka i korci mnie by odpocząć ale też korci mnie by zobaczyć czy droga idzie spokojnie tak jak 10 lat temu. Po chwili widzę, że nie idzie, jest na niej istne rozlewisko, które zalewa, po tych ostatnich opadach, nawet część cmentarza. Zastanawiam się czy przejść to z buta i po krzyku czy jednak obejść, badam laską wodę i widzę, że metr od początku rozlewiska jest już głębokość na co najmniej 30 cm a dolina przecież opada. Trzeba zawrócić, zanim obejdę to rozlewisko z lewej walę się na trawę, jem, piję, odpoczywam.
Zataczam spory łuk i z rozpędu znowu za daleko dochodzę, mijam nikłą ścieżkę która odbija w lewo na przełęcz a walę gdzieś na bród na Sanie. Po drodze widzę skradającego się lisa. Chwila walki ze sobą… przechodzić w bród na drugą stronę i skrócić sobie drogę czy jednak trzymać się planu???? Woda nęci na kąpiel, gdybym tak chciał przechodzić w bród. Trza zawracać d… i szukać właściwej ścieżki. Od razu kapuję która to i idę w nią. Ścieżka znowu jest nienadzwyczajna…. potworne błoto, w jakiś koleinach quada (chyba?) stoi woda. Już prawie dochodząc do Studennego, tak z 300-400 metrów przed, na drodze ogromny zaskroniec… kurcze ma tutaj idealne miejsce lęgowe. Gdy tak pomyślałem, postanowiłem się zatrzymać i baczniej popatrzeć w te koleiny z wodą, a w nich masa małych zaskrońców, takich na ok. 15 cm.
W tym lesie straszna parówa, jestem cały mokry z potu gdy osiągam most w Studennem. Robię dłuższy odpoczynek, mam już trochę kilometrów w nogach do potęgi entej, biorąc pod uwagę trudności związane z błotem. Cisowianka sama wlewa się do gardła. Koło mostu trochę ludzi spokojnie się opala, niektórzy się kąpią, niektórzy łowią ryby, a ja się katuje zamiast d… płaszczyć. Przede mną w dodatku powrót.
Od czasu spotkania z Panem Majsterkiem nie spotkałem żadnej żywej duszy. Wracam z buta stokówką. Patrzę zdziwiony jak przemyka co jakiś czas samochód na całej długości stokówki. Zatrzymuję się na kilkanaście minut na punkcie widokowym na Krywe potem koło kamieniołomu a na końcu tuż koło Sękowca i też na punkcie widokowym. Gdy sobie tak tam siedzę, napawam się widokiem… nogi zaczynają podpowiadać głowie, żeby trochę ruszyła mózgownicą. Głowa się wysila i ustala że jest parę minut po 19 i chyba czas na ostatni autobus do i z Zatwarnicy. Podrywam się, sprężam i łapię ten autobus zaraz za drewnianym mostem. Wcześniej dzwonię do BARR-u, że za pół godziny będę i niech szykują obiad. Z okien autobusu widzę zamknięty jedyny "piwopój" w tej miejscowości. Czyżbym po takiej wędrówce nawet żywca się nie napił?
Jem zupę, ziemniaki się dogotowują a ja dowiaduję się… że spoko, piwko się dla mnie znajdzie i to nawet zimne.
Dziś to mój ostatni dzień i noc w Zatwarnicy więc idę na zaplecze podziękować specjalnie paniom które pomagały mi przeżyć
W sobotę zmieniam bazę wypadową, ale teraz tylko mam w głowie prysznic i piwo. Chyba nie są to duże potrzeby jak na koniec 12 godzinnego wędrowania?
Cdn…