13.10.2012....Oczy otworzyłem gdzieś tak przed dziesiątą, wyjrzałem przez okno na działkę mavo a tam co jakiś czas „konsumowicz/ka” wita się z rześkim porannym powietrzem, dając sobie chwilkę namysłu w którą stronę iść... i w ślimaczym tempie z ręcznikiem w ręku idzie do strumienia obmyć noc. No dobra, ja też muszę się poprzeciąąąąąągać, pooooooooziewać , ogarnąć i zjeść śniadanie. Nie jest to łatwe, oj nie… ale się udało. Do ludzi ciągnie a i ciekawość jak oni sobie poradzili po tej nocy. Nie patrzę na zegarek, bo nigdzie się przecież nie śpieszę, ale jest chyba przed jedenastą, jak idę do domku mavo. Gospodarzy piesek, który wieczorem trochę na mnie poszczekał, później obwąchał a następnie spojrzał w oczy, tak jak to pieski potrafią patrzeć, gdy chcą trochę ludzkich pieszczot… i otrzymał i zaakceptował, teraz znowu ten wzrok, spora porcja pieszczot i odprowadza do sąsiedzkiej bramy. Mavo narzekał na niego bo go kilka razy dziabnął i z wzajemnością nie przepadają za sobą. Naprzeciw bramy za ogrodzeniem, dwie długowełniste owce czochrają się o koła jakiejś przyczepy, kilka kóz wskakuje na nią… chyba tak kozy lubią, kot idzie gdzieś w teren obadać co w trawie piszczy. Pochmurno, strasznie cicho i spokojnie. Na podwórku nawet dymek z ogniska się nie snuje, nie mówiąc o żywych ludziach… normalnie wszystkich wymiotło. W domu jednak jest jeden człowiek, kolega Browara (zapomniałem imienia), skręca swoje papierosy, ale jakiś… nieobecny. Jak nic wszystkich wygnało w góry i czapka z głowy dla nich i pełen szacun… ja nic nie planowałem. Rzucam hasło by ogarnąć „to co zastaliśmy” tak aby wracający ludzie z gór zastali „unijne normy bytowania”. Olkaa od razu bierze się za gospodarską robotę, ja „czeszę” podwórko a kolega Browara… nadal skręca papierosa. Gdy wchodzę ponownie do domu by sobie przydzielić dalszą robotę zauważam, że spod pierzyny wystaje jakiś nos… wołam olkę by pomogła rozwikłać zagadkę… któż tak sprytnie się zakamuflował… haa.
Zakładki