04.05.2014 niedziela
Wstajemy przed ósmą, za oknem drobna mżawka, pochmurno i zimno. W nogach czuję, że tak ładnie powiem… zespół opóźnionego bólu mięśniowego, który po kilku dniach na pewno minie, czego nie mogę powiedzieć o myślach związanych z Bieszczadami. Normalnie jak dłużej tutaj chodzę to właśnie czwartego dnia robię sobie odpoczynek połączony najczęściej z przeniesieniem w inne miejsce lub coś wymyślam by tego łażenia było jak najmniej. Dziś też się przemieszczam, ale niestety to już wyjazd. Śniadanie takie jak lubię najbardziej plus poranna kawa z mlekiem i czas na pakowanie. Zaczynam od butów, które są nadal mokre po wczorajszym łażeniu. Mają już 6 lat, kiedy pisałem tutaj pierwszy post w „Słów kilka…” to właśnie były po pierwszym razie, nie mam słów uznania dla nich, jeszcze sporo pochodzą.
Zawsze gorzej mi idzie pakowanie, gdy jest to powrót, nic nie dokładam a wszystko nagle nabiera objętości i wagi.
Żegnam się z panią Haliną i mówię do zobaczenia, do następnego razu. Niesamowicie pracowita kobieta… niesamowicie.
Kilka słów o miejscu gdzie spałem… „Gościniec Pod Jaskiniami” zmienił się od maja tego roku. Kiedyś miał wejście po schodach od strony zachodniej a teraz ma wejście od wschodu i z parteru. Za drzwiami jest duże pomieszczenie służące zarówno za jadalnię, kawiarnię, i salę telewizyjną. Dobyło też pokoi (na stronie internetowej jeszcze tego nie dodano). Można w czasie pobytu lub wcześniej zamówić śniadania, obiady, kolacje lub obiadokolacje. Państwo Polakiewicze są bardzo komunikatywni i chętni do wszelakiej „współpracy” by wszystko grało po myśli ludzi tam wypoczywających. Byłem świadkiem gdy już pod wieczór rozmawiano o wodospadzie na Hylatym i jak tam dojść… nie ma sprawy, możemy zaraz tam pojechać i zaraz też tych co chcieli to tam zawieziono. Mają busa więc dowożą na szlaki i odbierają a że mają telefon stacjonarny (też i WI-FI) więc w tej głuszy GSM-owej to skarb.
Na piętrze gdzie są pokoje dla gości, jest ogólnodostępna lodówka i czajnik. Łóżka wygodne, czysta i świeża pościel, czysto, ciepła, ba gorąca woda w kranie i prysznicu o każdej porze. Nawet, ku mojemu zdziwieniu na noc włączano kaloryfery (a może i na dzień też, ale ja całkiem wyłączyłem w pokoju)… bo gdzieś byli ludzie z małym dzieckiem. Ja płaciłem 35 zł od osoby (bez jedzenia) co jest ceną przystępną i tak płacą wszyscy.
Bywam kapryśny, jeśli chodzi o kwatery, tą jednak polecam. Wystarczy spojrzeć na mapę i każdy przyzna, że miejscówka palce lizać i to dla wszelakiego łazikowania bez względu na wiek. Próbkę tego opisałem. Więcej o miejscówce na stronie http://www.podjaskiniami.pl/index.php a jest co poczytać, może też i zainspirować do wcześniejszej logistyki przed pobytem w tym miejscu.
Zapakowani w samochód podjeżdżamy do mavo, z pół godziny rozmawiamy i bez mała ścieramy ukradkiem łezki cisnące się w kącikach oczu. Przed godziną 10 wyjeżdżamy z Nasicznego, jest zimno i siąpi deszczyk. Na Przełęczy Wyżnej łapiemy zasięg i dzwonię do Michała, że dojedziemy gdzieś przed 11, deszcz miesza się ze śniegiem. Następnego dnia gdy Ewa rozmawia z mavo ten mówi, że właśnie na wspomnianej przełęczy, gdy wracał godzinę później do domu, wszędzie było biało.
Z Wisana zabieramy młodych i w Lesku, co każdy no… prawie każdy wyjeżdżający i zaprawiony w bojach bieszczadnik robi i ma w obowiązku, jedziemy do Szelców. Tam można odbudować tkankę tłuszczową i zamulić się cholesterolem. Ja biorę wuzetkę i napoleonkę z nugatem, Michał jest lepszy i bierze trzy ciastka plus dwa jego obecna połówka i jeszcze się wracają po większy pakunek, Ewa trzyma linię i tylko tak ciut-ciut posmakuje od każdego, do tego zamawiamy różne kawy. Szelcowie wiedzą jak osłodzić życie swoim Klientom. Biorąc pod uwagę jak się zmieniło otoczenie i sama cukiernia, od czasu gdy tam byłem pierwszy raz, to… dobrze słodzą, oj dobrze.
Ja mam bardzo wysublimowany smak na dwie słodkości: wuzetka (torcik warszawski W-Z) i tiramisu. Mam też swoje wzorce na ich smak i zawsze odnoszę się do tych wzorców. Wzorce są od lat niezmienione, chociaż wszędzie i gdzie się da, są prowadzone nowe testy. Wuzetki wzorzec jest robiony u Walczaków w Warszawie w Al. Niepodległości, ale ten od Szelców też ekstraliga. Wracając do Szelców to mają tam wszystko super! Zostawiając za sobą Bieszczady to idealne miejsce na osłodę łez powrotu.
Od Sanoka robi się ładna pogoda i czym dalej tym jest ładniejsza.
Wracając, chcemy, młodym pokazać to co być może za jakiś czas całkiem zniknie z polskich rzek a co już buba na Forum wykrzyczała „Precz z mostami!! Niech żyją promy!!”. Nic nas nie gnało, więc na prom tzw. górnolinowy czekaliśmy pół godziny, była kolejka, bo wchodziło na niego tylko trzy samochody. Wtedy też, aby osłodzić nam czekanie, młodzi wyciągnęli torcik owocowy na kruchym cieście od Szelców. Za przeprawę zapłaciliśmy 6 zeta, tyle płaci się za samochód osobowy.
Kiedy ponownie w Bieszczady… kiedy?... no to do następnego razu.



Odpowiedz z cytatem
Zakładki