08.11.2014 Nasiczne
Kończę pracę o 18, szybko do domu, przebranie się, pakowanie, tankujemy już na początku do pełna i w drogę, czeka nas ciut ponad 400 km. Nie jedziemy jakimiś skrótami by oglądać coś nowego po drodze, raz że słońce już zaszło o 16.08, dwa to nie chcemy po ciemku kręcić się po nieznanych drogach. Póki jeszcze niezbyt późno rozmawiam z Wojtkiem i… z bratem bo w listopadzie 2014 roku nastąpi nasze historycznie pierwsze wspólne spotkanie w Bieszczadach. On już zarażony przeze mnie opowieściami o „dzikiej” krainie kilka razy tu bywał, często na góra 2-3 dni. Brat Zenek będzie się więc, chcąc nie chcąc, z musu przewijał w moim opisie . Z Wojtkiem1121 (później już będzie bez cyferek) wszystko dograłem, jeszcze kilka telefonów i został jeszcze raz telefon do Zenka… on z Rzeszowa miał startować, gdzie miał tam chwilowy pobyt rodzinny, nie musiał więc jechać z Wawy. Dałem mu info, że jak tylko zjedzie ze Smolnika, ale koniecznie przed Dwernikiem, to musi do mnie zadzwonić… później to sobie może pomarzyć. Upewniłem go, że ma wszystko załatwione. Niewiele brakowało by jednak nie przyjechał. „Pod Jaskiniami” wszystko było zajęte, ale szczęśliwie przez dwie noce zarezerwowany pokój przez Wojtka miał być pusty, pani Halinki nie miało być w Nasicznem i z tego względu nijak nie chciała się zgodzić na przekazanie kwatery, gdy będzie nieposprzątane. Na informację, że brat ładnie posprząta po swoim pobycie a on na to przystał, to Wojtek tylko powiedział „spoko” i… logistycznie zostało wszystko dopięte. Brat gdzieś przed 21 zadzwonił, że mija Smolnik, ale nie wie w którym pokoju będzie mieszkał a ten brak informacji później zamienił się w znamienne w skutkach zdarzenia dla wielu(!!!) ludzi.
Teraz będzie bardzo długie zdanie jako, że piszę wolno to i Wam czytającym sporo zajmie czasu… my jechaliśmy dalej, nagle tuż za tabliczką informującą, że hmmmm wjeżdżamy do Nasicznego, a już minęło 48 minut pierwszej godziny soboty, nagle Ewa zatrzymuje samochód, sięga do swojej torebki, grzebie, grzebie i grzebie (chyba wiecie ile czasu zajmuje kobiecie znalezienie czegoś w torebce?) i wreszcie wyjmuje smartfon, co mnie w tym miejscu totalnie dziwi, ale stoickim spokojem, milcząc, czekam na dalszy rozwój wypadków a ona najnormalniej w świecie robi zdjęcie desce rozdzielczej. Skończył się stoicki spokój a zagrała ciekawość… co się dzieje?... no zobacz jaka jest tutaj temperatura, przecież to już dekada listopada, środek nocy! Patrzę, fakt, ciepło. Na załączonym zdjęciu zobaczycie ile stopni Celsjusza zarejestrował licznik temperatury.
Jeszcze 5 minut i jesteśmy pod Zajazdem. Syn pani Halinki czekał, dał nam klucze, a my nawet nie wchodząc do pokoju, z buta poszliśmy troszkę wyżej do „domku mavo”, właśnie tak ją nazwę bo wtedy jeszcze nie miała swojego nowego pełnego i medialnego imienia.
Przed domkiem mavo paliło się nikłe ognisko, z okien na parterze sączyło się równie nikłe światełko, znaczy się tajemnie rozpowiadana impreza jednak doszła do skutku. Po przywitaniu się z ogromem ludzi zapowiedzieliśmy, że jak się rozpakujemy to wrócimy. Tak też zrobiliśmy, chociaż wychodząc ani brat do nas nie wyszedł, ani nie zauważyliśmy światełka w oknie, co by znaczyło mocny bieszczadzki sen u Zenka. Nie będę opisywał co gadaliśmy u mavo z masą ludzi zakochanych w Bieszczadach, kto był tam, jak wyglądał, ile i co piliśmy, co jedliśmy… zdradzę, że my ze swej strony przywieźliśmy 10 kilogramów w sporym garze bigosu z wkładem „od serca” bo wszak dla z znamienitych gości przeca było, wiaderko kiszonych ogórków, sporą kamionkę swojskiego smalcu i trochę chleba by nie wspomnieć o napitku. Patrząc jak znika myślę, że smakowało.
Zapowiedziałem wyżej, że nie wspomnę co gadaliśmy, uszczknę jednak rąbek bo o tym muszę… już „trochę” czasu minęło gdy wymsknęło się mi albo Ewie, że pod Jaskiniami śpi mój brat i nawet nie wiem w którym pokoju, bo bym go tutaj przyprowadził. Nastąpiło to czego w najchłodniejszych myślach nawet nie świtało, nagle tak nawet bez jakiś dłuższych debat, nawet nie wiem kto był pomysłodawcą lub inaczej inspiratorem, chociaż jakieś podejrzenia mam, nastąpiło, tutaj sparafrazuję Mickiewicza… ostatnie pospolite ruszenie w Nasicznem. Każdy kto żyw, ja zostałem (chyba bojaźń obciachu przed bratem mnie wstrzymała!), ze „szkłem” i co kto miał pod ręką, aż mi się wtedy przypomniała sławna piosenka „Hej, szable w dłoń, łuki w juki, a łupy wziąć w troki”. Nasiczne ożyło w środku nocy, echo niosło, grozą powiało po dolinie, zwierzęta przyzwyczajone do ciszy, zamarły po krzakach, wydawało się że nawet strumyk Kniażki nawet zatrzymał swój bieg wody, konie śpiące nieopodal zaczęły rżec jakby z genów przypomniały sobie zgiełk bitewny ojców i matek sprzed kilkuset lat. Ja zamknięty w chacie mavo nawet przez ściskane uszy słyszałem dochodzące do mnie kilkunastominutowe wołanie Zeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeenek! !!... Zeeeeeeeeeeeeeeeeeenek!!!!!
By nie przeciągać, tym bardziej, że nie byłem naocznym świadkiem niczym Gall Anonim mogę bazować tylko na opowieściach zasłyszanych co tam się działo. Zenka w niewolę nie wzięto bo jak już rano się okazało, on obudziwszy się wywnioskował, że okazanie swej obecności może tylko doprowadzić do jakiejś biblijnej tragedii, że starszy brat niczym Kain przyszedł zabić młodszego brata.
Gdy pospolite ruszenie wróciło, opowieściom nie było końca, ale na szczęście już nikt nie wpadł na jakiś inny niecny pomysł i wszystko działo się w „chacie” lub w jej bezpośredniej bliskości.
Chyba świtało, jak my postanowiliśmy się „ewakuować” chociaż ja miałem szekspirowski dylemat „czekać albo nie czekać na świt”… zmęczenie, jakby je nie nazwać, zaczynało jednak dawać po głowie.
Przezornie jednak, gdy zauważyliśmy prześwity na dnie gara z bigosem, dyskretnie go u mavo schowaliśmy, by mieć co zjeść gdy będzie mocno słońce swieciło.
Pierwszy wpis, jak naocznie widzicie, nijak nie ma nic wspólnego z jakimiś wędrówkami, opisem przyrody itp., więc tych chłonących wszystko co bieszczadzkie zapewne nie zaciekawił, ale może (a co będę zdradzał!) dalej coś wyskrobię, muszę jednak wcześniej sięgnąć ku zasobom pamięci. Chociaż, uczciwie napiszę, będzie też trochę pikanterii
2014-11-08 00.51.27.jpg
cdn
Zakładki