01 maja 2015 piątek
Ostatnie wyjazdy w Bieszczady odbywają się podobnie… koniec pracy o 18, szybko do domu, coś na ząb, zniesienie do auta już wcześniej spakowanych bagaży, w najbliższej stacji tankowanie do pełna i jedziemy w Bieszczady. Jedzie z nami jeszcze niesamowity pasażer o którego wyjazd trochę powalczyłem z Ewą, jest z nim 12,5 roczny kundelek Kola. Ze „zdechlaka”, który nie potrafił wejść na 3 stopnie schodów i przejść więcej niż 300 metrów, w trzy lata zrobiłem zacnego piechura, pokonującego ze mną dziesiątki kilometrów, dziennie po kilka a czasami nawet kilkanaście z rekordem 18,5 jak dotychczas. Pies a właściwie to suka nabrała wiary we własne możliwości i potrafi czerpać z tego radość idąc nawet w śnieg, w mróz, w deszcz i błoto. Tak przygotowana Kola, po ludzku przeliczając z ósmym krzyżykiem na plecach, ma szansę za kilkanaście godzin zdobyć stopień psiego górskiego piechura. Dla niej a i dla nas będzie to swoiste wyzwanie, ale też ogromna odpowiedzialność. Według mnie, jako jej osobistego trenera, to powinna sobie dać radę. Na razie na kocykach na tylnym siedzeniu, sobie wygodnie siedzi i jedzie, dzięki moim wstawiennictwom, na swoje już niepierwsze wywczasy, chociaż pierwsze w góry.
Po drodze zabieramy jeszcze Michała „na pusto” bo jego bagaże są już w samochodzie. Dworzec kolejowy, tak kiedyś przez „media” wyśmiewany na całą Polskę i fotografowany kompletnie pusty, teraz pokazuje jak jest potrzebny dla ludzi, jak wszelkie spółki PKP liczą ciągły wzrost pasażerów i chcą się na nim zatrzymywać a dla miasta stał się „oknem na świat”. Pomysłodawca tragicznie zginął, wcześniej też za wszystko, łącznie ze swoim wyglądem był wyśmiewany. Dworzec został i służy ludziom, być może wielu podróżnych nawet nie wie komu zawdzięczają wygodę. Jakoś medialnie nikt teraz o nim nie pisze i nawet jakoś przestano się z tego śmiać… jeszcze by „ich” sukces pokazali.
Jak na środek wiosny i początek maja to nie mamy zbyt ładnej pogody… jest chłodno, lekko mży deszczyk, pociąg mający początkową stację w Olsztynie, mocno się spóźnia. Dla Koli jest to okazja obwąchania wszelkich okolicznych krzaczków i poznaczenia zapachem „ja tu byłam”., Było już dawno po zachodzie słońca kiedy wreszcie pociąg przyjechał, godzinę później też dotrzemy do Nasicznego.
Nie jedziemy tym razem do Gościńca „Pod Jaskiniami” a do Chaty Wuja Mavo, będziemy tam nocowali pierwszy raz, będziemy tam jedynymi gośćmi, będziemy też gospodarzami przez kilka dni. Późna pora ma swoje plusy w postaci małego ruchu na drodze i co też mnie ucieszy to widok księżyca w pełni na terenach niezabudowanych, zwłaszcza tam za Równią. Jedziemy cały czas i dopiero pierwszy przystanek „za potrzebą” mamy na parkingu za Czarną tuż przed kamieniołomami. W nocy niesamowite miejsce, zwłaszcza gdy księżyc schowany za wzniesieniem pasma Ostrego. Kola w nos łapie całkowicie nowe zapachy, jest nawet nimi lekko zszokowana, też emocjonalnie pobudzona. Dla niej właśnie zaczynają się niesamowite chwile, wcześniej nie uświadczone.
Dochodzi trzecia gdy wjeżdżamy na parking Wuja Mavo. Zgodnie z umową z Jasiem, nad drzwiami świeci się światełko zapalone przez panią Halinkę. Rozpakowanie bagaży, mycie i można spać. Gasimy światło. Tylko jak teraz zasnąć, gdy przez ogromne okno na piętrze, tak bez pukania, wchodzą do pokoju gwiazdy z księżycem a przed nimi bezczelnie zaglądają też drzewa konary, tak jakby chciały nas złapać in flagrante delicto na „czymś” a może to tylko zwykła ich ciekawość na nieczęstych tu gości? Widać jak księżycowa poświata otula łąkę na zboczu Jawornika. Gdy już jesteśmy w łóżku myśli moje są przy tej pełni i… gnieciuchu o którym pisał profesor Roman Reinfus w książce „Śladami Łemków” a za nim powtarzał Piotr Szechyński i ja też wam przytoczę, co będzie moim ostrzeżeniem dla sypiających w Bieszczadach. Gnieciuch pojawia się w nocy, zwłaszcza wtedy gdy jest pełnia, w postaci małego dziecka w czerwonej czapeczce też czasami jako kobieta i atakują śpiących na znak lub grzeszników. Kobieta napastuje tak, że nie pozwala wybranej ofierze się poruszyć i uniemożliwia oddychanie. Zwłaszcza rozważanie na jaki to sposób ta kobieta to czyni mobilizuje mnie, jako żem grzesznik i też nie posiadam poświęconej kredy ze sobą by zakreślić koła wokół łóżka, do zmiany położenia z na wznak na bardziej bezpieczne embrionalne. Jeszcze zerkam ukradkiem na okno i gdy nie widzę żadnych zaglądających cieni, nie słyszę też wilków, pozwala w jednej sekundzie ulecieć w sen. Nie wiem nawet czy Kola też zasnęła czy jednak poczuła się niezwykle odpowiedzialna za nas i czuwała gdy spaliśmy. Dla mnie była namiastką wspomnianej kredy.
Ps. załączone zdjęcia zrobiłem prawie dobę później, ale bardziej pasują do dzisiejszej mej pisaniny.
DSC00172.jpgDSC00173.jpg



Odpowiedz z cytatem
Zakładki