9 lipca 2008 – środa
Środek tygodnia, pogoda jakaś taka niepewna, nisko chmury, takie coś za ciemne, idą z północnego zachodu… może być źle. Na dziś zaplanowana mniej wyczerpująca wędrówka. Na pętli już stały autobus z Zatwarnicy o godzinie 8.20, dziś jadę do Lutowisk. Pakuję się na pierwsze siedzenie i zaczynam już rozpoznawać twarze stałych klientów Veolii. Na dzisiaj do odrobienia lekcja: Lutowiska z małym ich zwiedzeniem – Posada Dolna – Chata Socjologa na Otrycie – zejście ścieżką historyczną do Chmiela. Zaplanowałem na to 5 godzin z pominięciem czasu na zwiedzanie Lutowisk. Miejscowość bardzo ładna i czysta. Zaczynam od kościoła rzymskokatolickiego, którego neogotycka budowla jak i charakterystyczna kolorystyka daje rozpoznawalny znak tej miejscowości. Idę dalej i zaglądam do Ośrodka Informacji i Edukacji Turystycznej BdPN gdzie oglądam galerię zdjęć, kupuję mapę Bieszczad Krukara (stara porwana i podzielona na kilka części może iść na utylizację)… chyba ostatnią do dostania w Polsce, nigdzie już nie mogłem jej kupić, oglądam też małą wystawę aniołków bieszczadzkich i obrazków z Bieszczadzkiej Pracowni Ikon Krzyża Świętego Doroty Filip. Zaglądam później do delikatesów, łapię kilka zdjęć min. staremu domowi stojącemu przy głównej drodze po jej prawej stronie, którego nie wiem czy następnym razem jeszcze zobaczę, łapię trójkę boćków na słupie. Kieruję się na Posadę Dolną idąc drogą z betonowych płyt. Skręcam wreszcie w lewo gdzie jest miejsce na postój (ławeczki, stolik) na chwilkę siadam, podziwiam ładne widoki, patrzę na Otryt na który zaraz będę wchodził, miałem go zresztą cały czas jak na dłoni. Ruszam w dalszą drogę i … teraz zaczyna się lawirowanie pomiędzy sadzawkami wody, błota i kolein powstałych od ciężkich pojazdów, które chyba cały czas tutaj ostro jeżdżą z drzewem. Dalsza droga, już biegnąca lasem też nie jest lepsza bo totalnie zryta i z błotnistą mazią. Przydaje się laseczka do przeskakiwania tego wszystkiego. Mam ją już dobrych parę lat i zawsze sobie potwierdzam, że dobry zakup zrobiłem. Jest z dobrego twardego ale lekkiego stopu metali z możliwością teleskopowej regulacji. Pomaga przeskoczyć, pomaga schodzić, wiele razy uratowała jazdę na d… gdy było ślisko.
Wreszcie zaczyna się podejście i błota mniej ale za to zaczyna grzmieć a ja mam nadzieję, że nie lunie przed Chatą Socjologa. Odruchowo przyśpieszam, ale i tak już prawie gdy osiągam grzbiet to pioruny zaczynają walić co chwilę, zaczyna zdrowo lać i zaczyna się wyścig z czasem by jak najszybciej być pod dachem. Na grzbiecie są bardzo wysokie drzewa, omijam je jak najdalej by nie kusić losu i pioruna, mam już wyłączoną komórkę. Docieram wreszcie do Chaty, zdejmuję buty, wchodzę… jest pusto chociaż kilka par „górskich łazików” stoi i kilka kurtek wisi. Naiwnie pytam się… czy można coś zjeść?….a może wypić?…. nic z tych przyziemnych spraw tutaj się nie dostanie. Jestem zaskoczony bo na łyk herbaty lub kawy liczyłem. Można dostać wrzątek, baaaa, żebym wiedziałbym to bym zabrał coś do wrzątku i kubek…. Gdybym wiedział…. Nie wiedziałem, więc Cisowianka musiała wystarczyć z bułką i kabanosami. Jakoś mi nie pasiło tam dłużej siedzieć i pomimo nadal totalnej ulewy postanowiłem iść dalej do Chmielu. Ostrzeżono mnie, że droga historyczna którą mam dalej iść jest totalnie zarośnięta, nie przechodzona, jest zapewne masa wody i jak dojdę przez to wszystko do drogi to tak jakbym był skąpany w basenie. Niedowiarek jestem i sprawdzam… niestety weryfikacja planów i schodzę starym zejściem do Dwernika. Wciąż leje i wcale nie zanosi się, że przestanie. Jest ślisko, chłodno, ciemno, walą pioruny ale w butach czuję suchość. Buty są sprawdzane już co raz bardziej i się spisują. Na ścieżce człapie salamandra pewna, że w taką pogodę to na spoko może iść i nikt ją nie zadepcze… plamki ją w tym przypadku ochroniły. Nawet nie mam jak wyciągnąć aparatu by zrobić jej zdjęcie… zresztą musiałbym użyć flesza, a w burzę i pod drzewami nie należy tego robić. Czy to zbytnia moja ostrożność?
Po wyjściu z lasu znowu spory kawałek totalnie rozjeżdżonej i błotnistej drogi i wreszcie asfalt. Autobus właśnie niedawno odjechał do Zatwarnicy mogę liczyć tylko na stopa. Nawet nie machając zatrzymuje się spory van i Niemka zaprasza bym wsiadał ale niestety ja chcę w drugą stronę niż ona. Myślę dobrze się zaczyna. Pod daszkiem w Dwerniku są też 2 zakonnice, chciały gdzieś wchodzić ale zrezygnowały… kurcze w sukniach zakonnych to chyba niezbyt wygodne? Machają na stopa, kierowcy jakoś dziwnie reagują… postanawiam odejść bo one jadą do Ustrzyk Dolnych a ja w drugą stronę. Tylko trochę odszedłem, pierwszy stop i półciężarówka się zatrzymuje i…. jedzie do samej Zatwarnicy… pod sam BARR. Miodzio!
Po ciepłej kąpieli… bez mocniejszego czegoś się dziś nie obejdzie J
Deszcz przestaje padać, dziś trafiłem na jakiś front i oby przeszedł i nie wracał.
W czwartek „objazdówka” z odwiedzeniem mniej mi znanych miejsc.