Jedzmy gówna, przecież miliony much nie mogą się mylić.
Trasę w wersji lekko odchudzonej (od przeł Wyżniańskiej z zejściem z Rabiej) przeszliśmy z żoną w ten piątek w 7,5 godziny z dwoma sporymi postojami po drodze (na Kamiennej i Rabiej). Dodając do tego Dział (2 lata temu) doliczam do podanego czasu jeszcze 1,5 godziny na drogę i trzeci postój. Daje to w sumie ok. 9 godzin na całą tytułową trasę sprawnym marszem. Można oczywiście jeszcze szybciej (i pewnie są i tacy), ale po co?
JarekBartek
PS. Bardzo podoba mi się ta nocna propozycja robinesa
EHHH WPP
Starość nie radość - młodość nie wieczność. Jak jednak chcesz zobaczyć to ponownie zapraszam w październiku.
Dlaczego mnie to nie dziwi? Hę
Spoko - rozumiem - emigracja zarobkowa. Powodzenia
Zostaw mnie troszkę tych grzybków na październik. Jak spotkam niedźwiedzia to mu zapewne tak przypierd... że zatęskni za ZOO.
Miszczu - gratuluję samozadowolenia i samouwielbienia. Ja stary pijak bieszczadzki wróżę Ci świetlaną przyszłość.
Całuski
Myślałem, że 13,5 godziny a jednak....
Aż sięgnęłem do notatek... Wyruszyłem z (aktualny czas obok):
Wetliny PTTK 4.45
Jawornik 6.25
Odpoczynek do 6.35
Paportna 8.00
Rabia Skała 8.10
Czoło 9.20
Borsuk 9.50
Mogiła A. Gładysza 11.05
Hrubki 11.20
Kamienna 11.50
Krzemieniec 12.20
Wielka Rawka 13.25
Mała Rawka 13.45
Wetlina -Rawka PKS 16.30
Wetlina PTTK 16.45
Równe 12 godzin i to w moim wieku średnim..... patrząc na Was to myślę, że spokojnie tę trasę można zrobić w mniej, ale to zależy zapewne od wielu czynników. Piotr jak już nie pali to.... zrobi w mniej![]()
1. Dziekuję, nie skorzystam.
2. No cóż. Mnie także nie. To był tylko jeden z moich kretyńskich pomysłów o współpracy. Coś się skończyło. Odrzuciliśmy tylko balast. Jądro pozostało.
3. Emigracja zarobkowaMylisz się. Uwielbienie.
4. Buu, cielę nie pójdzie na rzeź.
5. Dziękuję Ci za dobre słowo mój Ulubiony Panie Michale.
Twoja zawsze wierna i stała w uczuciach WPP
Ostatnio edytowane przez lucyna ; 26-08-2008 o 06:05
Dzięki za odpowiedzi:)za tydzień tam bedę i myslę ze dam rade:) a zejscie musze miec przez Jawornik:)miłe wspomnienia i pewne miejsce musze odwiedzicna Jaworniku:)pozdrawiam Wszystkich:)
Piotr ma rację,10 godzin spokojnie wystarczy.My z małżonką z Wetliny przez Rabią Skałę,Czoło,Czerteż,Krzemieniac,Wielką i Małą Rawkę zrobiliśmy w 8 godzin,a nie schodzilismy Działem tylko dlatego,że rozpętała się burza a raczej trzy burze od Wetlińskiej,od Wołosatego i od Słowackiej strony i wolelismy zmykac do schroniska pod Rawkami.Ale dodajac do tych naszych 8 godzin te 2 zejscia Działem daje 10 godzin.Przy czym robilem duzo zdjec i oczywiscie były przerwy na jedzonko i rozmowy z Ukraińskimi pogranicznikami.
Kiedyś, w czasach gdy zimą na szlaku śniegu było po samą najjaśniejszą a po bokach w ..., gdy skutymi rzekami szło się ode wsi do wsi, gdy niedźwiedzie spały jak na niedźwiedzie przystało a nie wałęsały się śnięte tędy i owędy, wybraliśmy się tym szlakiem w kierunku od Wetliny przez Dział ku Rawkom. Jeszcze przed świtem wyruszyliśmy samochodem z Rzeszowa w Bieszczady, tyle że przez Lubaczów celem odebrania męża żonie i ojca dzieciom i tym samym wzmocnienia naszych szeregów. Około godziny jedenastej porzuciliśmy na parkingu przed hotelem samochód zostawiając informację, iż za cztery dni mamy nadzieję go odebrać.
Do pierwszej polanki dotarliśmy migiem, więc odpaliliśmy kuchenkę na kawusię i tak sobie siedząc i siorbiąc napar przepuszczaliśmy dzienny czas. Pogoda żyleta, w planie na dziś dojście tylko do schroniska Pod Rawkami więc po co się spieszyć? Po kilkudziesięciu minutach ruszyliśmy dalej i się zaczęło! Lasem to jeszcze pikuś – śniegu ciut powyżej kolan ale jakoś się pchało a drzewa po bokach to tylko migały co kilka minut. Ale jak wiecie jest tam mnóstwo cudnych polanek. I one to, te cudne właśnie, były przyczyną wszystkiego co nastąpiło później! Na nich to słoneczko operując przysmażało wierzchnią warstwę a mrozik ścinał ją w skorupkę. Warstwa ta była sakramencko upierdliwa i co tu dużo mówić, sparaliżowała skutecznie nasz do tej pory rączy marsz. Każdy krok kończył się zapadnięciem powyżej kolan z przyblokowaniem nogi tuż powyżej kolana. Następnie nóżka na skorupkę i hop do góry, podryw dociążonego plecakiem ciała by drugą wydobyć na powierzchnię, i już prawie stoi, i już się micha cieszy, i dup bez żadnego ostrzeżenia! i już ta pierwsza z powrotem poniżej poziomu, ale za to całe dwadzieścia centymetrów dalej. I tak bez litości, aż do końca każdej polanki. Czas przejścia takiej polanki z 3-5 minut czasu letniego wydłużał się do 15- 30 minut w zależności od głębokości śniegu pod skorupką. Czegośmy to nie próbowali: to ciągnięcie plecaka za sobą, to marsz na czworaka, to czołganie, byle do ściany lasu, byle zyskać kolejne kilka metrów. W takich to różnych pozach zastali nas na szlaku dwaj wędrowcy pochodzący z kraju depresji, tulipanów i wiatraków. A oni to sobie koło nas właściwie przebiegli!
Pyk, pyk, pyk – pyk, pyk, pyk i po polance! No to ja wtedy pierwszy raz zobaczył co to są rakiety śnieżne i zapałał do nich żądzą posiadania! Oni na tym ustrojstwie przebierają nóżkami ot tak, od niechcenia i pokonują całe jakże ogromne śnieżne pole niczym jakoweś odrzutowce a nam tu pot z dupy spływa a drogi nic nie ubywa! Cholerni Holendrzy! Mięczaki! – cedziliśmy przez zęby a ze łzami w oczach. Kole wieczora zapadł zmrok ale nic to! Łysy, co prawda w stanie szczątkowym ale dzielnie przyświecał a i dalekie planety również dawały z siebie wszystko. Nocka zapadła a do zboczenia na schronisko jeszcze spory szmat drogi więc by troszkę przyśpieszyć odciążyliśmy jednego z nas, który to ze względu na podwyższony stan wagi ciała zapadał się najgłębiej i najczęściej. Po upchaniu jego dobytku do naszych plecaków ruszyliśmy w dalszą drogę. Jak się okazało dotychczasowe mordęgi były li tylko przygrywką do tego co miało nastąpić teraz.
(na razie muszę przerwać, dzieciątko domaga się bajki)
"Rozum mówi nie raz: nie idź, a coś ciągnie nieprzeparcie i tylko słaby nie ulega; każdy z nas ma chwile lekkomyślności, którym zawdzięcza najpiękniejsze przeżycia." W. Krygowski
Sorki Bazyl że wchodze Ci w słowo ale przypomniała mi się moja wyprawa na wschód słońca na tatrzański Kościelec.Było to w czerwcu jakieś 12 lat temu.Z kumplem dotarliśmy na szczyt ok.2 godz.więc do wschodu jeszcze troche czasu pozostało.Zimno było jak cholera(ok.0) więc wsunęliśmy po milce i przytuliliśmy się do siebie(co by się ogrzac)jak para zakochanych.No i...obudziliśmy się po piątej gdy słońce było już wysoko. To był wschód-totalna porażka.
Ostatnio edytowane przez robines ; 26-08-2008 o 20:31
Jedzmy gówna, przecież miliony much nie mogą się mylić.
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki