Cze!

W ostatni piątek wraz ze znajomym, który zaszczycił mnie swoją wizytą powędrowaliśmy na szlak. Krzywiłem się na samą myśl, że mam z nim iść, ale nie wypadało odmówić.
Zastanawiacie się pewnie dlaczego tak bardzo nie chciałem iść w nasze ukochane góry? Powód jest bardzo prozaiczny. Nie cierpię jak jest kolejka na Tarnicę. Nie cierpię też innych rzeczy, ale o tym za chwilę.
Niechęć moja wzrosła, gdy dowiedziałem się, że kolega wybrał właśnie Tarnicę.
Cóż pomyślałem trzeba się w końcu przekonać – może się coś zmieniło na lepsze.

Dojechaliśmy do Wołosatego, zaparkowaliśmy samochód i pełni nadziei, że nie będzie padać wkroczyliśmy na szlak. Najpierw asfaltem za mostek, a potem w lewo obok budki z pamiątkami. W budce owej sprzedawane są również bilety wstępu do BdPN. Czując się duchem i ciałem człekiem z Bieszczadów napomknąłem cicho, że mieszkańcy Gminy Czarna nie są zmuszeni do opłacania biletów do Parku (trochę z przekory, nie dlatego, iż nie chciałem wyasygnować paru złotówek na etat dla Pani od biletów i na szeroko pojęty rozwój Parku). Moja sugestia spotkała się z żywą reakcją Pani w budce „Niech Pan nie MĄDKUJE! – dowód niech Pan pokaże!” – nie znając znaczenia słowa „mądkuje” i uznając autorytet Pani od biletów natychmiast pokazałem moje ID. Następnie zostałem „spisany” z wszelkich danych co spowodowało utworzenie się kolejki – zostałem obrzucony gniewnymi spojrzeniami kolejkowiczów i jako wyalienowany tubylec miałem już dość ulg w Parku.
W końcu Pani nie musi być miła. Płacą jej za sprzedawanie biletów. A im więcej tym lepiej. Skoro chciałem dostać się na teren Parku za friko wzbudziło to w Pani uzasadnioną agresję. Niniejszym pozdrawiam Panią serdecznie i również nieśmiało przypominam, że w języku polskim mamy słowa „proszę” i „dziękuję”.

Dalej poszło gładko. Kilkudziesięciu zbieraczy borówek z wielkimi zbieraczkami. Mijające mnie osoby zarówno w górę jak i w dół (od kiedy większość czasu spędzam w samochodzie moja kondycja fizyczna nieco zelżała :) więc pod górę w zasadzie wszyscy mnie wymijali) krzyki dzieci, mamusie, tatusiowie, psy na smyczach – jakieś 3000 osób na szlaku. A ja lubię, kiedy idąc po deszczu tylko moje ślady zostają na szlaku.
Pomyślałem w duchu, że sam tego chciałem :).

Doszliśmy na siodło. Ten widok. To powietrze. Przestrzeń. Dźwięki odbieranych smsów. Telefony do znajomych „słuchaj – właśnie jestem na Tarnicy – taka góra w Bieszczadach”.
Brak wolnego miejsca w obrębie wyznaczonej płotkiem przestrzeni na odpoczynek na siedząco – ba nawet na stojąco było ciasno. Odczekaliśmy około 10 minut, aby trochę ochłonąć i jednocześnie, aby nadeszła nasza kolejka na szlak. Potem chwila i już jesteśmy na szczycie. I znów widoki i sms’y. Kolega był zachwycony bo ponoć w Warszawie nawet w kinie można korzystać z telefonu więc ponoć po pewnym czasie nie zwraca się na to uwagi.
Zauważyłem jedną nowość - pod krzyżem utworzyła się spora kupka groszówek zostawianych tu przez tych, którym udało się dostać na Tarnicę (celowo unikam słowa „turystów”). Pewnie niedługo będziemy słyszeć w wiadomościach jak to któryś z naszych bieszczadzkich „czerwononosych” wybierał idąc za przykładem swego kolegi z Włoch owe groszówki na cel „przeżycia dnia” po wczorajszej utracie świadomości.

Poszliśmy do Górnych na pierogi i piwo.

Nasze kochane góry. Jedno wiem na pewno. Wrócę tam, ale już jesienią bądź wiosną. I swoją komórkę jak zawsze zostawię w domu :)

zdrowia
Darek