Dawaj
To teraz ja>
Kiedyś dawno temu, kiedy chatka w Lachowicach była jeszcze chatką wydz. Mat.-Fiz Pol.Śl. a ja na tym wydziale studiowałam organizowałam w tej chatce swoją imprezę imieninową. Był początek grudnia.
Zaprosiłam kolegów z SKPB W-wa a oni mieli dojechać w sobotę wcześnie rano no i trzeba im było otworzyć chatkę. Ja z kolei miałam w piątek zajęcia na studiach do 19.30 w Gliwicach. Nikt z innych znajomych też nie mógł akurat pojechać.
Ostatecznie pojechałam sama jakoś tak ok 21 z Katowic i w Kurowie Suskim byłam około 1.30 w nocy (wtedy do chatki się chodziło z Kurowa).
Spadł akurat pierwszy śnieg, szłam sama przez taki absolutnie cichy i zaśnieżony las, tylko słyszałam jak śnieg pada z drzew.
Doszłam do chatki, otworzylam ją, zaczęłam palić w piecu i nagle w środku nocy usłyszłam jak wyraźnie ktoś głosnym miarowym krokiem chodzi po strychu (na którym wtedy była rupieciarnia).
Wyraźnie było słychac takie spokojne miarowe kroki.
Nie miałam nawet dokąd uciec, bo w promieniu chyba 5 km nie było zupełnie nikogo. (Sąsiednia chata była wtedy niezamieszkała)
Wtedy zaczęłam głosno śpiewać, m. in. również różne pobożne pieśni.
I to "coś" się wystraszyło i już nie tupało.
Poszłam spać w kuchni obok pieca i nawet całkiem spokojnie zasnęłam.
Do dziś nie mam pojecia co to było, ale obecnie często bywam w chatce i nie straszy tam.
Pozdrowienia
Basia





Odpowiedz z cytatem
Zakładki