Wojtek1121 - bardzo dziękuję Ci za uzupełnienie zdjęciami mojego powyższego postu z dn. 16 września. Mam również cichą nadzieję, że uczynisz to także w odniesieniu do poniższej relacji z dn. 17 września, gdy też razem włóczyliśmy się po Bieszczadzie.
PiotrekF i inni Koledzy (Koleżanki) z Naszego Forum, którzy zgłosiliście już, bądź dopiero zgłosicie swoje uwagi. Odpowiem Wam już po zakończeniu mojej opowieści (poświęcę temu ostatni post). Pozwólcie, że na razie dokończę bieszczadzki "pamiętnik". A zatem, wracam do niego.
17 września - 3-ci dzień pory deszczowej
Szanownych Czytelników proszę teraz o rozłożenie mapy. Jest ona niezbędna podczas lektury prawie wszystkich odcinków tej opowieści, ale do zrozumienia niniejszego będzie potrzebna szczególnie.
O pogodzie nie napiszę, bo nie była tego warta.
Ok. godz. 9-tej rano wyjeżdżamy z Gosią z Sękowca. Udajemy się do Bystrego k. Baligrodu, gdzie w "Wisanie" chwilowo pomieszkują Wojtek1121 i Ania. Jazda tam zabiera mi ponad godzinę, droga jest kręta i mokra. Z powrotem będzie nie lepiej.
Wojtek i Ania już na nas czekają. Przesiadamy się do Wojciechowego terenowego nissana i przez Przełęcz Żebrak docieramy nim do Woli Michowej. Na samej przełęczy, przy opustoszałej bazie namiotowej krótki postój, Wojtek robi kilka zdjęć.
W Woli Michowej skręcamy - już na tzw. drodze karpackiej - w prawo (na zachód). Po przejechaniu ok. 1 km docieramy do stokówki biegnącej mniej więcej wzdłuż potoku Magurczyny Niżny (nazewnictwo wg najnowszej mapy Compassu). Skręcamy w tę stokówkę (w lewo) i jedziemy nią kilka km na południe, aż do końcowej pętelki - nawrotki. Wysiadamy z samochodu, pozostawiając w nim nasze panie, najwyraźniej nie mające ochoty na opuszczenie suchego pomieszczenia pod dachem.
W tym miejscu konieczna dygresja - muszę się przyznać do dwóch własnych błędów.
Najwyraźniej nie doceniłem Wojtka, a wręcz Go zbagatelizowałem. Przypuszczałem, że wycieczka z Nim to będzie głównie jazda samochodem plus króciutkie spacerki na prawo i lewo, ale zawsze niedaleko od szosy. No i w związku z tym, pomimo fatalnej pogody, nie założyłem odpowiednich butów. Włożyłem takie, nb. bardzo wygodne, w których chadzam sobie po Puszczy Kampinoskiej w suche, bezdeszczowe dni. To był pierwszy mój błąd.
Drugim było to, że - wyruszając w pieszą trasę - nie wiedziałem, gdzie dokładnie się znajduję. Ogólnie się tylko orientowałem, że jesteśmy kilka km na południowy zachód od Woli Michowej. Nie miałem wtedy pojęcia o tym, co (vide tekst powyżej) przed chwilą napisałem. Te okolice Bieszczadów znam tylko fragmentarycznie i słabiutko. To nie okolice Otrytu, gdzie czuję się jak na warszawskiej Ochocie.
Wojtek mi wprawdzie coś tłumaczył, wymieniał jakieś nazwy, ale bez zorientowania ich na mapie niewiele mi to mówiło. Po prostu powinienem wtedy rozłożyć własną mapę, umiejscowić na niej miejsce wymarszu oraz punkt docelowy, ale tego nie zrobiłem. Uczyniłem to dopiero wysoko, znajdując się na szlaku granicznym. Ale po kolei.
Od stokówki, którą przyjechaliśmy, odchodzi w górę, na południe, puszczańska zrywkowa ścieżka. Jest zaznaczona na mapie. Wędrujemy nią więc z Wojtkiem pod górę. Wojciech chce nią iść aż do końca, bo ścieżka z czasem zanika (tak jest też na mapie, tyle że ja wtedy nie miałem o tym pojęcia). Potem powinniśmy pójść na przełaj jeszcze trochę, kilkaset metrów, w górę - aż do szlaku granicznego niebieskiego i czerwonego. Wyszlibyśmy wtedy na odcinek tego szlaku znajdujący się pomiędzy Głębokim Wierchem a Wysokim Groniem. A dalej powędrowalibyśmy już wygodnie szlakiem, granicą polsko - słowacką, na wschód aż do Wierchu nad Łazem, gdzie Wojtek miał odnaleźć "skarb" Geocache i podmienić go na własny. Taki dokładnie był plan dzisiejszej wyprawy.
I może plan zostałby w ten sposób zrealizowany, gdyby nie urządzenie GPS Wojtka, nastawione na ów Wierch nad Łazem. "Dzięki" temu urządzeniu nawigacyjnemu, zamiast pójść (po zaniknięciu ścieżki) najkrótszą drogą na przełaj w górę - nie zwracając uwagi na GPS informujący nas, że miast przybliżać się do punktu docelowego, to się od niego trochę oddalamy - leźliśmy po chaszczach na południowy wschód. Ale za to zgodnie z GPS ! I tak się przedzieraliśmy przez chaszcze, powalone drzewa, jeżyny, dzikie maliny, płosząc niedźwiedzie, lwy i tygrysy, walcząc z UPA, cały czas wędrując prawie r ó w n o l e g l e do szlaku granicznego. Dość powiedzieć, że na szlak weszliśmy tuż przed Wierchem nad Łazem, ale za to zgodnie ze wskazaniami GPS !
Na Wierchu nad Łazem wykonaliśmy powinności Geocache i trochę odpoczęliśmy. Dopiero tam wyciągnąłem mapę i ustaliłem miejsce własnego pobytu.
Za to droga powrotna była już zgodna z ustalonym planem. Poszliśmy szlakiem czerwonym i niebieskim na zachód, zatrzymując się na chwilę przy cmentarzu żołnierzy poległych w I wojnie światowej. "Naziemnych" elementów grobów już tam nie ma, zgryzł je ząb czasu. Jedynie symboliczny pomnik i odpowiedni napis informują przygodnego turystę, obok jakiego miejsca właśnie przechodzi.
Weszliśmy szlakiem na Wysoki Groń, zeszliśmy z niego i - znajdując się już niedaleko Głębokiego Wierchu - odważnie skręciliśmy w prawo, znów w chaszcze. Trochę przedzieraliśmy się na przełaj w dół, aż dotarliśmy do znanej nam ścieżki. Zeszliśmy nią aż do stokówki i naszych pań już kilka godzin marznących w samochodzie.
Byłem ubłocony i przemoczony aż do połowy ud. Z lekka tylko się oskrobawszy z błota wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do "Wisanu" w Bystrem. Buty i skarpetki zostawiłem w kotłowni, niestety tylko "letniej", ponieważ ogrzewanie było już od paru dobrych godzin wyłączone. Podeschły tylko ciut, ciut. A nogawki od spodni wysoko podwinąłem, aby nie czuć zimna przemoczonych dżinsów.
W "Wisanie" zjedliśmy obiad, który ja osobiście mogłem popić tylko kompotem. Wkrótce pożegnaliśmy się z Anią i Wojtkiem - czas wracać do naszego kotka w Sękowcu. A tak naprawdę, to chciałem jak najszybciej pozbyć się mokrych spodni, butów i skarpetek, oraz - leczniczo i profilaktycznie - wypić coś konkretnego.
Do Sękowca dojechaliśmy gdy już było ciemno. Spodni "pozbyłem się" w sensie dosłownym. Dżinsy (dość już wcześniej znoszone) były tak zabłocone, że wcale ich nie czyściłem. Dokładnie i ostrożnie (aby nie pobrudzić mieszkania) je tylko zwinąłem, po czym wyrzuciłem do kosza.
CDN
Zakładki